Fragmenty książki "Listy do Ojca"
Józef M. Bocheński OPListy do OjcaISBN: 978-83-60703-71-7 wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2008 |
Rzym, 13 II 1933
Jestem w sentymentalnym, a więc zgoła niefilozoficznym nastroju: właśnie wróciwszy z audiencji u Ojca Świętego zastałem list Tatusia. Skojarzenie uczuć jest takie: papież, który najwidoczniej był pod wrażeniem potęgi Zakonu, reprezentowanej na audiencji przez 600 studentów z wszystkich części świata (Cejlon, Polska, Australia, Chiny, Afryka, Niemcy i inne kraje barbarzyńskie), mówił niesłychanie serdecznie o naszej ogromnej roli (musiało mu coś zaimponować, bo ciągle wracał do questo immenso influsso, questa universalita podigiosa; nota bene było poza 60 narodami także 49 różnych zakonów z naszej „świty”) — na zakończenie nagle przeskoczył na nasze własne rodziny i z naciskiem powtarzał, że błogosławi nie tylko Zakon, ale i przede wszystkim naszych bliźnich we wszystkich krajach i chce, abyśmy wiedzieli, że prosi Boga, aby Jego błogosławieństwo spłynęło na wszystkie pragnienia i poczynania osób, które kochamy — co oczywiście było bardzo miłe. Nic dziwnego, że podczas jazdy autokarem po corso Vittorio Emanuele myślałem o Ponikwie — a list Tatusia całkiem mnie oderwał już od spekulacji o bycie et quibusdem aliis.
Trudno mi powiedzieć, jaką mi sprawił przyjemność. Tak bym chciał wrócić na wakacje do Polski! — ale są trudności: kryzys kasowy ogromny i bodaj czy nie będzie trzeba zostać we Włoszech w jakimś kącie.
Ojciec Jacek chory — dostał bardzo silnego ataku, tak że przez 36 godzin nie mógł się ruszyć. Mówi, że to koniec i że musi ustąpić z katedry. W każdym razie przerwie wykłady na dalsze dwa tygodnie. Teraz leży w łóżku i czyta rosyjskich świętych, delektując się nimi. Rzecz ciekawa, że on ma taką żyłkę do moskaluszków: co do mnie, rozumiem lepiej moich buddystów niż naszych orientałów.
W tym roku mamy kurs dogmatyki prawosławnej. Nie ma Tatuś pojęcia co to za bzdury! Teologia zachodnioeuropejska jest nauką: zakładając jako postulat prawdziwość Pisma Świętego i nieomylność Kościoła, analizuje teksty filozoficzne, potem logicznie i filozoficznie układa rozumowania, wyciąga wnioski itd. Nic podobnego u tych dzikusów: najpierw przyjmuje się jakieś dziwne, na niczym nie oparte zabobony, potem za pomocą rozumowań, które urągają wszelkiej logicznej przyzwoitości dowodzi się, że tak musiało stać w Ewangelii. Nie chodzi o to, czy to prawda czy nieprawda — bo i my żremy się wściekle między sobą — ale o metodę naprawdę niesłychaną.
Mam teraz właśnie głowę pełną metody teologicznej — bo teza jest o definicji i chcę rozgryźć świętego Tomasza na tym punkcie: jak on robił definicje. Dosyć jestem z tego zadowolony. Tomasz jest zimnym arystotelikiem, wyprowadza aksjomaty i tezy jak wirtuoz logiki, choć niezmiernie prostymi słowami i bardzo zwięźle. Ma przy tym wstręt do fantasmagorii pobożnych franciszkanów. Ci poczciwcy ustroili teologię w mnóstwo dewacyj w stylu „co by było, gdyby...”. Tomasz stale odpowiada non probatur, Irrationabile est, magis pia quam vera sententia. Tak na przykład istnieje między tomistami a szkotystami odwieczna (670 lat!) dyskusja na temat: co by było, gdyby Adam był nie zgrzeszył? Szkoty twierdzą, że Wcielenie byłoby i tak nastąpiło. My odpowiadamy: bzdury! W Piśmie Świętym stoi jak wół, że Wcielenie miało na celu odkupienie — a wszelkie dowcipy na temat tego, co by było... itp., są pokaźne, ale nienaukowe: nie wiemy. Tak samo jezuici poczciwi wykoncypowali molinizm, aby przyzwoicie pogodzić Wszechmoc Bożą z wolnością woli. To taki ładny obrazek Pana Jezusa, który puka do serca! My odpowiadamy: bzdury! Jeśli Bóg jest wszechmocny, wszystko zależy od Niego, nawet wolna wola. Jak to pogodzić?
Nie wiemy Es ist transintelliglich und hegt ausserhalb der strenngen Wissenschaft itd. To stanowisko św. Tomasza tłumaczy trochę, dlaczego wabiłem się tomistą i w konsekwencji dominikaninem. Istnieje podobno gdzieś obraz, w którym nad słowami Ewangelii nos autem reliqumus omnia et secuti summus Te — quid ergo erit nolus? — wymalowano 5 zakonników w tym porządku
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Quidquid sito jezuitach i benedyktynach, co do nas to jest doskonale powiedziane: przedstawiamy w świętym Kościele element racjonalistyczny.
Ciekawa rzecz, że Zakon przy tym wszystkim, nie tylko bardzo mało spłodził heretyków — ale przeciwnie, wytworzył jedną z największych szkół mistycznych i liczy wśród swoich kilkuset świętych, taką Katarzynę Sieneńską i Henryka Suzo.
Nie jest oczywiście dziwne, że jesteśmy specjalistami od mistyki w roli kierowników i inkwizytorów, bo to jest teoria, która doskonale wchodzi do programu owego Quid ergo (nawet ja, choć filozof, już dosyć napompowałem się teorią mistyki i za dwa lata będę gotów do takich analiz). Sławny jest pod tym względem sylogizm ojca Menzarégo, którego posłano na zbadanie pewnej pseudomistyczki. Powiadała owa siostra, że nic nie je. Ojciec M[enzaré] napisał biskupowi jako całe sprawozdanie to oto:
Qui non manducai nou...
Atqni soror X...
Ergo soror X manducat. Dixi.
Ale teoria to nie praktyka. Tymczasem Zakon stworzył nadzwyczajną szkołę praktyczną mistyki. Nie ma jednak sprzeczności: właśnie uczciwie naukowy charakter naszej teologii sprawia, że każdy z nas doskonale odróżnia to, co można zrozumieć i udowodnić, od tego, co się naukowo traktować nie da — i sama nasza filozofia jaśniej — od wszelkiej innej określa: Dass Transintelligible.
Niech Tatuś mi wybaczy tę dysertację: całe moje zajęcie to spekulacja i naprawdę zaczynam już głupieć od tego. Jako remedium zaprenumerowałem sobie (za pieniądze oczywiście nie moje: uczciwy filozof nie płaci sam za czasopisma i książki, bo robi recenzje) „Mind” — organ mędrców angielskich. Zdziwiłby się ktoś, że można mieć w takiej lekturze rozrywkę — zwłaszcza że w pewnym numerze są trzy artykuły o logice i jeden o etyce. Ale ta nacja angielska ma taki wyborny dowcip, że nawet in philosophicis ubawić potrafi. Oto przykład: Indeed... the book may be an admirable sandwich where Word (inny mędrzec) is only the bread36 — kto by u nas w recenzji naukowej poważył się porównywać książkę do kanapki?! Ale wielu jest, którzy zapominają, że najpoważniejsze stworzenie to to oto: wół.
Mamy tu na szczęście dwóch młodych Anglików, z których jeden jest świątobliwy, a drugi skończony leń i niecnota — ale obaj tak zabawni, że pęka się od śmiechu. Rzecz ciekawa, że Anglicy nie mają absolutnie zrozumienia dla porządku. Sami są bardzo szykowni, ale za to ich cele Augiaszowym bez mała dorównują. Obserwuję to u wszystkich okazów tej rasy.
Burza około mojej sprawy uspokoiła się i jestem w dobrej komitywie z mistrzem, choć oczywiście całkiem się naprawić nie da. Proponował mi nawet, abym podjął się na tej samej akademii roli przeciwnej — „objicenta”, ale odmówiłem, bo mogłaby wyniknąć awantura coram eminentissimis = jestem człek zapalczywy, a tezy trzymam się mocno. Tymczasem taka awantura mogłaby się tragicznie skończyć, oczywiście dla mnie.
Kiedy mowa o tragedii, niepokoję się trochę tym, że Adzio mnie „zdenuncjował” przyjaciołom ks. Meysztowicza37. Właśnie wszyscy tu mówią o jednym ojcu fajczastym, tj. Holendrze, który za podobną sprawkę — co prawda grubszą — srodze został pokarany: odebrano mu katedrę, tytuł i w 24 godziny wyekspediowano na chleb pokuty i wodę dolegliwości (ciepłą w dodatku) do Konga. Co prawda, nie pojechał, bo go bronili różni, ale pewnie pojedzie. Nie bardzo się zresztą przejmuję: życie jest krótkie i nie warto się trapić. Chciałbym pojechać i tak do Japonii — a Kongo czy Nippon to niewielka różnica. Nota bene czytam już prawie płynnie po nippońsku — codziennie podczas sjesty.
Dziś mam szalony katar i zwolniłem się od wszystkich obowiązków, wyjąwszy obiad i kolację, siedzę w celi i myślę, co zrobić z 2 $, które mi spadły z nieba od pewnej redakcji.
Tyle co do mnie. O wiadomości proszę i ręce Tatusia całuję, wszystkich w domu ściskając.
fr. Innocenzo
36 Faktycznie książka może być wspaniałą kanapką, gdzie świat [ ] jest tylko chlebem (ang.).
37 Ksiądz Walerian Meysztowicz (1893-1982), jeden z długoletnich przyjaciół Bocheńskiego, od 1932 roku radca kanoniczny; w grudniu 1939 roku Bocheński organizował razem z Meysztowiczem tzw. Komitet Rzymski, mający na celu uwolnienie profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego aresztowanych przez hitlerowców.
opr. aw/aw