Co sądzić o reformie systemu edukacji, posyłającej do szkoły sześciolatków
Prawdziwe wyrównywanie szans ma miejsce wtedy,
gdy szkoła podnosi poziom wychowania,
a nie wtedy, gdy obniża wiek pierwszoklasistów.
Kolejna reforma systemu edukacji przewiduje, że od przyszłego roku obowiązkiem szkolnym objęte będą dzieci w wieku sześciu lat, a zatem o rok młodsze niż dotąd. Wprowadzając tego typu regulację prawną, Ministerstwo Edukacji powołuje się na enigmatyczny argument o „wyrównywaniu szans” polskich dzieci. Znając realia naszych szkół, można mieć podstawy, by przypuszczać, że owo „wyrównywanie szans” będzie w rzeczywistości osiągane poprzez dalsze zaniżanie poziomu nauczania i wychowania, a także poprzez dalsze zawężanie minimum programowego. Dla przykładu, już teraz zasady oceniania pracy pisemnej w ramach egzaminu maturalnego z języka polskiego są tak skonstruowane, że całkiem dobrą ocenę może uzyskać uczeń, który popełnił nawet kilkaset błędów ortograficznych, a zatem ktoś, kto nie umie pisać po polsku! Obawiam się, że objęcie obowiązkiem szkolnym sześcioletnich dzieci rzeczywiście będzie prowadziło do wyrównywania szans, ale poprzez równanie w... dół.
Objęcie sześciolatków obowiązkiem szkolnym może dla wielu z nich okazać się przeżyciem traumatycznym, gdyż będzie wiązało się z wielogodzinnym rozstaniem z rodzicami w wieku, w którym podstawowym dążeniem dziecka jest zaspakajanie potrzeb emocjonalnych, a zwłaszcza poczucia bezpieczeństwa poprzez fizyczną i emocjonalną bliskość z rodzicami. W odniesieniu do małego dziecka każdy rok życia wiąże się z większymi zmianami rozwojowymi, niż te, które obserwujemy w ciągu całego dziesięciolecia u ludzi dorosłych. U wielu współczesnych dzieci — zwłaszcza na skutek ich kontaktu z mediami — obserwujemy nieco przyspieszony rozwój intelektualny. Rozwój w tym wymiarze nie oznacza jednak, że dzieci rozwijają się obecnie szybciej również w wymiarze emocjonalnym. Obserwujemy raczej zjawisko przeciwne: coraz więcej dzieci w wieku szkolnym okazuje niestabilność i zależność emocjonalną od rodziców, typową dla dzieci o dwa, trzy lata młodszych.
Pod względem intelektualnym w wieku sześciu lat spora grupa dzieci rzeczywiście wchodzi już w tę fazę rozwoju, w której zdolna jest do myślenia konkretnego, a w konsekwencji jest w stanie przyswoić sobie treści zawarte w programie szkoły. Jednak pod względem emocjonalnym dla zdecydowanej większości sześcioletnich dzieci więzi z najbliższymi są zdecydowanie ważniejsze niż osiągnięcia szkolne. Tymczasem w środowisku szkolnym priorytety są odwrócone w stosunku do potrzeb dziecka, gdyż ważniejsze są tam osiągnięcia niż więzi.
Warto w tym kontekście wspomnieć o tym, że do tej pory było już możliwe posyłanie do szkoły dziecka od szóstego roku życia. Jednak w każdym takim przypadku była to decyzja rodziców, a nie urzędników. Ponadto dotąd w takich przypadkach dziecko przechodziło szczegółowe badania psychologiczne, aby mogło o rok wcześniej przekroczyć progi szkoły. Tymczasem najnowszy projekt MEN-u zakłada, że wszystkie sześcioletnie dzieci rozwijają się w podobnym rytmie oraz że każde z nich jest już intelektualnie i emocjonalnie gotowe do podjęcia obowiązku szkolnego. W konsekwencji dzieci traktowane są jak z „automatu”, a decyzja o przyspieszonym pójściu do szkoły nie wynika z żadnych rzetelnych badań, lecz zostaje podjęta wyłącznie na podstawie odgórnych zaleceń. Rodzice z reguły znają lepiej swoje dzieci niż jakiś urzędnik w Ministerstwie Edukacji. Optymalnym wyjściem jest zatem oferowanie możliwości objęcia sześciolatków nauczaniem szkolnym, jednak pozostawiając rodzicom podjęcie decyzji w tym względzie. Znam przypadki takich rodzin, w których rodzice posłali do szkoły o rok wcześniej jedno z dzieci, ale stwierdzili, że ich pozostałe dzieci będą miały lepszą możliwość rozwoju wtedy, gdy zaczną realizować obowiązek szkolny od siódmego roku życia.
U sześciolatków obserwujemy znacznie większe zróżnicowanie nie tylko emocjonalne, ale także intelektualne niż u ich o rok starszych kolegów czy koleżanek. Prawdopodobnie znaczna część sześciolatków poradzi sobie z przyswojeniem tych informacji oraz z nabyciem tych umiejętności, które przewiduje program klas pierwszych. Jednak te dzieci, które z różnych względów z tym sobie nie poradzą, będą wpadać w kompleksy i w lęki szkolne, z których trudno im się będzie wyzwolić w kolejnych latach. Działa tu bowiem prawo pierwszych połączeń i pierwszych skojarzeń, a te dla niektórych sześciolatków przymuszonych do podjęcia obowiązku szkolnego, mogą być bardzo niekorzystne.
Ktokolwiek regularnie zagląda do polskich szkół podstawowych, ten wie, że większość z nich boryka się z poważnymi problemami wychowawczymi. Od dwudziestu już lat jestem regularnie zapraszany do szkół na spotkania z uczniami i nauczycielami. Moje osobiste obserwacje potwierdzają ten właśnie niepokojący stan rzeczy. Niedawno jedna z matek opowiadała mi o tym, że jej syn, który w tym roku poszedł do pierwszej klasy, wraca do domu przerażony, gdyż obserwuje w szkole — zwłaszcza w czasie przerw - agresywne zachowania swoich starszych kolegów, na które nauczyciele zwykle nie reagują. Chłopiec ten boi się wręcz pojawić na korytarzu czy pójść do szkolnej toalety. Wykrzykiwanie przekleństw, przemoc słowna, popychanie, grożenie, wymuszanie określonych zachowań, zastraszania młodszych uczniów przez starszych to codzienne sceny, jakie można oglądać na korytarzach i podwórzach wielu polskich szkół. Tego typu wysoce stresująca - zwłaszcza dla najmłodszych uczniów - sytuacja, to w dużym stopniu efekt ideologizacji wychowania i opierania programu wychowawczego na populistycznych mitach typu: spontaniczna samorealizacja, wychowanie bez stresów, prawa bez obowiązków, tolerancja dla wszystkiego i wszystkich.
Objęcie obowiązkiem szkolnym sześciolatków wiązałoby się ze znacznie mniejszym zagrożeniem dla ich rozwoju emocjonalnego i społecznego wtedy, gdyby w polskich szkołach respektowano zasadę: zero tolerancji dla agresji i łamania regulaminu szkolnego, a za to maksimum wsparcia dla zachowań prospołecznych. Tymczasem w wielu naszych szkołach najbardziej bezstresowo czują się ci uczniowie, którzy swoim zachowaniem stresują innych uczniów (a czasem nawet nauczycieli!). Posłanie sześciolatków do szkół, w których dominuje tego typu sytuacja, to skazywanie tychże dzieci na stres, z którym nie będą one sobie w stanie poradzić. Niektóre z nich ulegną zastraszeniu, a inne zaczną odpowiadać agresją na agresję. W konsekwencji będziemy mieli jeszcze więcej uczniów nadpobudliwych emocjonalnie, dla których substancje psychotropowe będą się wydawać bardziej atrakcyjne niż lekcje w szkole.
Nie wolno bagatelizować negatywnych skutków i zagrożeń w wymiarze zdrowotnym, jakie wiążą się z objęciem sześciolatków obowiązkiem szkolnym. Dzieci te będą musiały zwykle wstawać rano znacznie wcześniej niż dotąd. Nie wszystkie będą na tyle zdyscyplinowane, by odpowiednio wcześnie iść spać. W konsekwencji cześć dzieci będzie cierpiała na deficyt snu, który w tym wieku jest niezwykle groźny dla zdrowia i dla prawidłowego rozwoju psychospołecznego. Ponadto droga do szkoły — biorąc pod uwagę niski poziom bezpieczeństwa w ruchu drogowym, a także niewydolność publicznych środków transportu — może okazać się dla wielu sześciolatków drogą przez mękę, pełną różnego rodzaju zagrożeń. Wyjątkiem będą jedynie te nieliczne dzieci, których rodzice są w stanie codziennie dowozić do szkoły własnym samochodem. Ale to akurat nie będzie raczej przejawem zakładanego przez Ministerstwo Edukacji „wyrównywania szans” wszystkich dzieci.
Warto też zwrócić uwagę na niektóre długofalowe skutki objęcia obowiązkiem szkolnym sześcioletnich dzieci. Otóż jednym z takich skutków będzie to, że absolwenci szkół średnich o rok wcześniej niż obecnie będą musieli rozpoczynać studia lub podejmować pracę zawodową. Obydwa te zjawiska niosą ze sobą konkretne zagrożenia. Pedagodzy, psycholodzy i socjolodzy zgodnie podkreślają fakt, że w obecnej sytuacji kulturowej i społecznej młodzi ludzie wolniej niż ich rówieśnicy z poprzednich pokoleń dorastają do samodzielności i odpowiedzialności. Są też o wiele bardziej zagrożeni różnymi formami uzależnień oraz taką filozofią życia, która wypacza ich więzi i wartości. Podejmowanie studiów uniwersyteckich o rok wcześniej niż obecnie lub wchodzenie w środowiska ludzi dorosłych w miejscu pracy zawodowej, mogą dla wielu osiemnastolatków okazać się wyzwaniem ponad siły. Z kolei dla tych, którzy nie będą kontynuować nauki czy nie zdobędą pracy, doświadczenie bycia bezrobotnym i społecznie bezczynnym w tak młodym wieku może stać się początkiem poważnego kryzysu.
W rodzinie moich przyjaciół jest maturzystka, która już od wczesnego dzieciństwa była wyjątkowo uzdolnionym dzieckiem. Do tego stopnia wyróżniała się inteligencją i poziomem rozwoju psychospołecznego, że wychowawczynie w przedszkolu zachęcały jej rodziców, by posłali córkę do szkoły już od piątego, a najpóźniej od szóstego roku życia. Po poważnej refleksji i analizie wszystkich „za” oraz „przeciw” rodzice Magdy zdecydowali jednak, że poślą ją do szkoły dopiero wtedy, gdy ukończy siedem lat. Za kilka dni ich dziewiętnastoletnia obecnie córka rozpocznie studia. Zarówno rodzice, jak i ona sama, są zgodni co do tego, że zamieszkanie poza domem rodzinnym i wejście w środowisko studenckie o rok wcześniej byłoby dla niej trudnym zadaniem.
Na koniec uwaga ogólniejszej natury. Rzeczywistą podstawą „wyrównywania szans” wszystkich dzieci nie jest obniżanie wieku pierwszoklasistów, lecz podwyższanie poziomu funkcjonowania polskich szkół. Chodzi tu zwłaszcza o podwyższanie poziomu wychowania tak, by szkoła stawała się miejscem formowania bogatego człowieczeństwa, czyli by uczniowie nie tylko zdobywali wiedzę o otaczającym ich świecie, ale by coraz lepiej rozumieli samych siebie oraz by potrafili budować więzi oparte na miłości i odpowiedzialności. Wtedy faktycznie będą mieli równe szanse na osiągnięcie trwałej satysfakcji życiowej, pomimo nieuchronnego przecież zróżnicowania ich zdolności intelektualnych, wykształcenia oraz rodzaju pracy zawodowej.
opr. mg/mg