Anegdoty o sławnych postaciach: Churchillu, Clemenceau i Talleyrandzie
Sezon karnawałowy 1874 roku był bardzo udany. Na balu piękna Amerykanka Jenny, żona jednego z arystokratów brytyjskich, tańczyła do białego rana, mimo że była w zaawansowanej ciąży. W pewnej chwili chwyciły ją bóle porodowe. W sąsiednim pokoju urządzono więc prowizoryczną klinikę. Na szczęście wśród uczestników balu był lekarz. W takiej scenerii przyszedł na świat wcześniak płci męskiej Winston Churchill.
— W życiu zawsze się spieszyłem — komentował potem swoje narodziny.
Znany był z tego, że wygłaszał z polotem dowcipne przemówienia, zaś jego komentarze polityczne cięły ostro jak brzytwa. Po Monachium, gdzie państwa zachodnie sprzedały Hitlerowi Czechosłowację, powiedział krótko:
— Mieli do wyboru wojnę lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę będą mieli też.
Churchill był świetnym stylistą. To nie przypadek, że po wojnie jego „Pamiętniki” otrzymały literacką Nagrodę Nobla. Naprawdę mu się należała.
W roku 1940, gdy lada dzień groziła Anglii niemiecka inwazja, wygłosił przemówienie zakończone wojowniczo: „Czekamy na nich. Ryby czekają również”.
Premier Wielkiej Brytanii dożył 91 lat, więc gdy pod koniec życia zgłosił się do niego redaktor pisma propagującego tzw. zdrowy styl życia, aby zapytać, czemu zawdzięcza długowieczność, Churchill odpowiedział z rozbrajającą szczerością: — No sports. (Żadnych sportów).
W istocie, przez dziesiątki lat prowadził niehigieniczny tryb życia. Pracował wyłącznie nocami; dnie przesypiał. Palił jedno cygaro po drugim, a poza tym codziennie wypijał butelkę whisky.
Mnie bardzo się podoba Churchill nostalgiczny. Parę tygodni przed śmiercią odwiedził swoją dawną szkołę, poszedł do swojej dawnej klasy i kilkadziesiąt minut przesiedział bez słowa w swojej dawnej ławce. Dyrektor, korzystając z okazji, poprosił, aby powiedział coś uczniom klasy maturalnej, co mogliby zapamiętać na całe życie.
— Nigdy w życiu się nie poddawajcie — powiedział starzec. — Nigdy, nigdy.
Tak się dziwnie składa, że po wybitnych mężach stanu pozostają sławne i dowcipne powiedzenia, które potem mają własne życie. Prezydent Clemenceau, który mimo podeszłego wieku poprowadził Francję do zwycięstwa w I wojnie światowej, jest autorem złośliwej uwagi-ostrzeżenia: „Wojna jest sprawą zbyt poważną, by można ją było powierzać generałom”.
Clemenceau w czasie wojny często odwiedzał żołnierzy w okopach. Kiedyś, nie zważając na błoto i zimno, brnął na pierwszą linię w towarzystwie oficerów. W pewnej chwili wyskoczył jak spod ziemi żołnierz francuski i przewrócił staruszka na błotnistą ziemię krzycząc: — Co robisz, stary dziadzie! Nie słyszysz, jak Niemiec kaszle? W ciemności nie rozpoznał prezydenta, który był zachwycony postępowaniem wojaka i osłupiałego incydentem dowódcę odcinka pocieszył po swojemu.
— Nie można przegrać wojny, gdy ma się tak rezolutnych żołnierzy. Ten chłopak, być może, uratował mi życie.
Talleyrand, minister interesów zagranicznych Francji w czasach Napoleona, to także była wyjątkowa postać! Wszyscy bali się jego dowcipów, inteligencji, sprytu i gigantycznego cynizmu. Gdy „bóg wojny”, kierując się zemstą osobistą, porwał z emigracji pewnego księcia-opozycjonistę, polecił go postawić przed sądem i po procesie, który był parodią, kazał go rozstrzelać. Talleyrand powiedział o tym postępku krótko: „To więcej niż głupota, to błąd”.
W pewnym momencie spisał swojego szefa na straty, uważając, że kontynuowanie ambicji cesarza rujnuje Francję. Robił więc wszystko, by doprowadzić Napoleona do upadku. Jako szpieg rosyjski nosił bardzo ładnie brzmiący pseudonim: „kuzyn Henri”.
Reprezentując Francję na kongresie wiedeńskim zachowywał się, jakby to on wygrał wojnę, nie koalicja. Udało mu się skłócić mocarstwa. Był genialnym cynikiem i wcale się tego nie wstydził. Gdy w Paryżu wybuchła rewolucja, podszedł do okna i zaczął wołać: „Górą nasi!”. Gdy sekretarz zapytał, kogo tak naprawdę ma na myśli, odpowiedział: „O tym przekonamy się jutro”.
opr. mg/mg