Problem strat, które poniosła Polska w wyniku II wojny światowej nie jest banalny. Ma istotny związek z ewentualnymi odszkodowaniami, które powinny nam zostać wypłacone przez państwo niemieckie
MATEUSZ WYRWICH: — Uczestniczył Pan Mecenas pod koniec zeszłego roku w spotkaniu mieszkańców i samorządu Wielunia, które dotyczyło spisywania polskich strat wojennych w tym mieście. Wieluń jako pierwszy został zaatakowany przez „bohaterską” Luftwaffe i „bohaterski” Wehrmacht. Niemieccy żołnierze, przekroczywszy granicę, jedne dzieci częstowali cukierkami — dla potrzeb kroniki filmowej, drugie zaś zabijali — już bez kamer. Podobnie działo się z mieszkańcami wielu polskich wsi, którzy wychodzili z domów, by popatrzeć na jadące niemieckie kolumny wojskowe... Można to było zobaczyć na wystawie „Zbrodnie Wehrmachtu” prezentowanej przed kilkunastu laty w Polsce i w Niemczech.
STEFAN HAMBURA: — Po tym wieluńskim spotkaniu powstała strona: stratywojenne.pl. Mamy tam już konkretne wypowiedzi świadków zachowań Niemców. Tych świadków, którzy mieli wtedy po kilkanaście lat i doskonale pamiętają to, co się wtedy działo. Wieluń jest synonimem niemieckiej zbrodni. W tym miasteczku nie było jakiejś wielkiej obrony, bo nie było tam jednostek wojskowych. Głównie ludność cywilna, która została bestialsko zbombardowana. A przecież to jest tylko jeden Wieluń, a bombardowana była cała Polska. Miasteczka, wsie, które się nie broniły, bo nie miały czym.
— Czy jesteśmy dziś w stanie oszacować straty wojenne poniesione przez Polskę, zarówno te rzeczowe, jak i osobowe?
— Już po II wojnie światowej została wykonana bardzo duża praca szacowania polskich strat wojennych. Te dane przygotowano w styczniu 1947 r. Powstał wówczas raport na ten temat. Później gdzieś te dane zostały zapomniane, choć wiem, że nie zaginęły. W Archiwum Akt Nowych jest bardzo wiele dokumentów na temat zniszczeń. Może więc to być baza wyjściowa. Wiem, że są one bardzo szczegółowe, ponieważ ludzie wypełniali listy strat i szkód. Jeżeli weźmiemy je jako punkt wyjścia, będą podstawą do urealnienia na dzisiejsze przeliczenia. W wielu wypadkach wiemy też więcej o stratach, bo mamy więcej danych. Kiedyś np. nie było wiadomo, czy ktoś zginął, czy nie. Dzisiaj wiemy dodatkowo, że w tym czy innym niemieckim obozie. Mamy bardzo dobrze opisane straty Warszawy czy Poznania. Ale to niewiele. Uważam, że wszystkie miejscowości, wszystkie samorządy powinny przygotować swoje spisy. W najbliższym czasie opracujemy plan działania — mam na myśli naszą nieformalną grupę skupioną wokół strony: stratywojenne.pl . Będzie to rodzaj planu czy kwestionariusza, jak trzeba obliczać takie szkody. Bo to jest zadanie obywatelskie dla wszystkich Polaków. Chcielibyśmy, aby 1 września 2018 r. w całej Polsce — we wszystkich szkołach, bibliotekach i samorządach — zostały już przedstawione wstępne raporty. Pokazać straty, które poniosły każda wioska, gmina, miejscowość, powiat, i uzupełnić o fotografie, dokumenty. Ostatnio widziałem pismo, które podczas wojny Niemcy przesłali do polskiej rodziny, powiadamiające o śmierci jej ojca. Do tego dołączony był... kapelusz zamordowanego. Bo Niemcy są skrupulatni.
— Czy jednak w Niemczech panuje atmosfera, aby Polsce płacić odszkodowania? Coraz częściej pisze się tam o „polskich obozach”, co miałoby sugerować, że Polska nie jest ofiarą, ale współsprawcą wojny...
— Niemiecka narracja historyczna jest prowadzona bardzo konsekwentnie od kilkudziesięciu lat. Widzimy to choćby teraz w zderzeniu z wypowiedzią pani ambasador Izraela. To, co mnie zszokowało w samym wystąpieniu pani Anny Azari, to fakt, że powiedziała: my wiemy, kto zakładał i prowadził obozy, że nie byli to Polacy... Jednak nie padło z jej ust słowo: Niemcy. To było symptomatyczne. Nie wiem, dlaczego nie chciała wypowiedzieć tego słowa.
— Dlaczego tak się stało, że Polska jako jedyne państwo, które przecież najwięcej ucierpiało w czasie II wojny światowej, doświadczone przez niemieckich i sowieckich okupantów, nie wyegzekwowało odszkodowań?
— Bo polskie państwo do tej pory o to nie dbało. I nie widzę, żeby się to teraz radykalnie zmieniało. To znaczy zmienia się, ale zbyt powoli. Owszem, istnieje Polska Fundacja Narodowa, której zadaniem jest obrona dobrego imienia Polski. Ale, moim zdaniem, ona zbyt mało aktywnie działa. Ja bym sobie życzył, aby wykupiła kilkadziesiąt bilbordów w samym Berlinie, bo przecież jest wolność słowa w Niemczech, wolność sztuki i ekspresji w Unii Europejskiej. I żeby Polska informowała na plakatach, jaka jest prawda. Na razie pojawiają się tylko inicjatywy oddolne. Dlaczego jednak również instytucje państwa polskiego nie wykorzystują swoich możliwości w przedstawianiu prawdy? W Berlinie musimy zmienić narrację. Mówić, jak naprawdę było w czasie II wojny światowej, bo teraz wiedza Niemców na ten temat jest mizerna. Na początek powinny się pojawić w Berlinie banery informacyjne w kilku językach.
— A później, jak Pan Mecenas już niejeden raz podkreślał, w samym sercu Berlina powinno powstać polskie centrum informacyjne o II wojnie światowej...
— Tak. I powinno się tam przewijać kilka wątków informacyjnych. Kilkaset metrów od Bramy Brandenburskiej Polska ma swoją posiadłość po byłej ambasadzie w NRD. Naprzeciw i obok mieszczą się ambasady rosyjska i węgierska. To jest samo serce Berlina, ale przez nas niewykorzystane. Plac jest własnością polskiego Skarbu Państwa. Przez 17 lat niezagospodarowany! Ta nieruchomość ma ok. 4 tys. m2, można ją znakomicie wykorzystać. Zbudować tam centrum informacyjne, sale wystaw, hotel czy hostel. Tam może powstać budynek o powierzchni użytkowej ok. 17 tys. m2. Moja koncepcja jest taka: przenieść tam — w skali jeden do jednego — kopię muzeum Ulmów. Również kopię kaplicy Ojców Redemptorystów z Torunia, w której znajdują się tablice z nazwiskami ponad 1000 udokumentowanych osób, które zostały zamordowane przez Niemców za pomoc Żydom. Ale mało kto w Niemczech wie, że za ukrywanie czy pomaganie Żydom groziła kara śmierci, że zabijano nie tylko pojedyncze osoby, ale całe polskie rodziny. I takie luki w wiedzy Niemców, Europejczyków czy ludzi z całego świata musimy uzupełnić. Tamtędy przechodzi codziennie kilkadziesiąt tysięcy turystów, którzy powinni się o tym dowiedzieć. Powinno być to opisane w kilku językach: niemieckim, angielskim, francuskim, włoskim czy hiszpańskim. Jeśli to wszystko zrobimy, to zmienimy całą kłamliwą narrację o Polsce w czasie II wojny światowej. Oczywiście, nie od razu, ale z czasem. W Niemczech znane są dwie wioski, które zostały wymordowane przez Niemców w czasie II wojny światowej: Lidice — w Czechach i Oradour-sur-Glane we Francji. Każdego roku jest to upamiętniane przez Niemców. A takich Lidic i Oradour jest w Polsce blisko tysiąc. Ale o nich się nie mówi w Niemczech czy na świecie. A nie mówi się, bo się nie wie. Następny wątek: Powstanie Warszawskie, które często mylone jest w Niemczech z powstaniem w Getcie. Pomylił je nawet były prezydent Niemiec Roman Herzog, zaproszony do Polski na obchody rocznicy Powstania Warszawskiego. To pokazuje, jak dużo pracy musimy jeszcze wykonać.
***
Mec. Stefan Hambura Prowadzi kancelarię adwokacką w Berlinie. Specjalizuje się w polskim i niemieckim prawie gospodarczym, rodzinnym, publicznym i karnym oraz w prawie europejskim. Od wielu lat reprezentuje polskie rodziny w sprawach związanych z niemieckimi Jugendamtami. Jest również pełnomocnikiem rodzin ofiar katastrofy polskiego Tu-154M w Smoleńsku. W przeszłości reprezentował m.in. Annę Walentynowicz. Był również doradcą polskiego Episkopatu w sprawie Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej.
opr. mg/mg