O "Pałacu Kultury" w Warszawie
Przez dziesięciolecia warszawski Pałac Kultury i Nauki stanowił symbol sowieckiej dominacji w naszej części kontynentu.
Jeszcze kilka lat temu chciano go zburzyć lub przysłonić większymi budynkami.
Pewien miliarder miał nawet ochotę rozebrać go, przewieźć do Ameryki i złożyć tam z powrotem. „Pekin" obchodzi właśnie pięćdziesięciolecie swego istnienia. Wszystko wskazuje na to, że stalinowskie gmaszysko już niedługo zostanie wpisane na listę zabytków. Co jednak najbardziej zaskakuje, to takt, że Pałac stopniowo zaczyna wzbudzać sympatię samych warszawiaków...
W lipcu 1950 roku bawił w Polsce z oficjalną wizytą Wiaczesław Mołotow. Podczas jednego ze spotkań człowiek będący prawą ręką Stalina „spontanicznie" rzucił przez ramię do Józefa Sigalina, naczelnego architekta Warszawy: „a jak widzielibyście w Warszawie taki wieżowiec jak u nas"?
Dziś wiadomo, że decyzja o budowie Pałacu zapadła znacznie wcześniej, a jej pomysłodawcą był sam Józef Wissarionowicz Stalin, arcymistrz propagandowej hucpy.
„Rząd Związku Radzieckiego zobowiązuje się zbudować w Warszawie siłami i środkami Związku Radzieckiego 28-30-piętrowy gmach Pałacu Kultury i Nauki (...). Koszta związane z budową bierze na siebie Związek Radziecki" -brzmiała umowa „zawarta" pomiędzy oboma państwami. Rosjanie wywiązali się z niej terminowo i o dziwo - jak na sowieckie standardy- całkiem solidnie. Co więcej, na specjalne życzenie Polaków gratisowo dorzucili do budynku jeszcze kilkanaście pięter...
Prawdziwy cyrk zaczął się jednak dopiero przy projektowaniu „brylantu podarowanego z samego serca Wielkiego Towarzysza Stalina" - jak pisała ówczesna prasa.
Rozpoczęło się od wizyty zespołu radzieckich architektów, na czele z głównym konstruktorem Lwem Rudniewem. Projektanci mieli duże ambicje. Rosjanie chcieli, by nowo powstały Pałac podobał się Polakom, dlatego miał zostać zbudowany w stylu jak najbardziej zbliżonym do polskiego. Rudniew i jego ekipa zabrali się dziarsko za objeżdżanie polskich miast: Krakowa, Chełmu, Zamościa, Krasiczyna. Według niektórych relacji radzieccy architekci mieli chłonąć jak gąbka polską architekturę, rozdziawiając przy tym gęby ze zdziwienia i podziwu. Nic w tym dziwnego - z wyjątkiem Rudniewa żaden z nich nigdy wcześniej nie był za granicą.
Efekt tego objazdu jest widoczny do dziś - monstrualne gmaszysko w stylu mrocznego „stalinogotyku" ze zdobieniami a la dworek polski, które Konstanty Ildefons Gałczyński nazwał dziełem w stylu... „mało-polskim".
- Wbrew zamierzeniom twórców stworzona została raczej karykatura stylu polskiego. Nie można bowiem projektować w ten sposób, że tu wyciąga się kolumnę rzymską, tu dorycką i potem dokleja do reszty. Do tego dochodzi socrealizm w czystej formie - te wszystkie rzeźby górników, robotników i chłopów - uważa Andrzej Kurzawski, prezes poznańskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich.
Zdaniem Kurzawskiego projektodawcom udało się jednak stworzyć obiekt o wyjątkowej wszechstronności użytkowej, na dodatek dobrze zaplanowany pod względem urbanistycznym, jako centralnie usytuowany punkt orientacyjny.
Budowa kolosa okazała się gigantycznym przedsięwzięciem. Do Warszawy ściągnięto 3500 radzieckich „stroitieli", dla których wybudowano całe osiedle mieszkaniowe z kinem, stołówką, świetlicą, a nawet basenem. Wszystko po to, by budowlańcy nie „wałęsali" się niepotrzebnie po polskiej stolicy.
W czasie budowy w wypadkach zginęło 16 budowniczych z Kraju Rad, ale „dar narodu radzieckiego" został ukończony w rekordowym czasie 1175 dni i przekazany do użytku w dniu - jakżeby inaczej - 22 lipca 1955 roku.
Dziś „Pekin" ze swoimi 230,68 metrami do wierzchołka iglicy, 42 piętrami i 3288 pomieszczeniami pozostaje nadal najwyższym budynkiem w Polsce i jednym z wyższych w Europie.
Wokół „wielkiego słonia w koronkowych gaciach" - jak nazywali Pałac złośliwcy - narosło mnóstwo legend i nieprawdziwych mitów. „Klechdy" mówią o tajemniczym korytarzu łączącym go z budynkiem Komitetu Centralnego Partii.
Prawdą natomiast jest, że w podziemiach Pałacu znajduje się bocznica kolejowa i magazyny. Prawdziwe są też opowieści o luksusowy m gabinecie, z jakiego miał korzystać radziecki przywódca Leonid Breżniew. Przytulny buduarek „wujka Loni" składał się z wygodnych foteli, barku, centrali telefonicznej oraz łazienki. Całość została zaprojektowana tak, by z gabineciku można było dyskretnie obserwować to, co dzieje się w Sali Kongresowej.
Na adres „Pekinu" przysyłało listy tysiące Polaków przekonanych, że jest to miejsce, w którym znajduje się ośrodek najwyższej władzy w kraju. To tutaj poczta dostarczała rozmaite prośby, zwierzenia, donosy i skargi na władze niższego szczebla.
W 1956 roku pewien Francuz wybrał trzydzieste piętro warszawskiego molocha dla dokonania samobójczego skoku. Po nim rozpoczął się swoisty sezon na samobójstwa.
Wkrótce na podobny krok zdecydowała się para zakochanych. To była historia jak z romansu - on pochodził z miasta, ona ze wsi. Rodzice nie chcieli zgodzić się na mezalians. Zakochana para skoczyła z tarasu, trzymając się za ręce...
Kraty zamontowano jednak dopiero po samobójczych skokach kolejnych pięciu osób.
Dziś „Pekin" stanowi najbardziej rozpoznawalny symbol Warszawy.
- Badania opinii publicznej pokazują, że Pałac wyprzedza pod tym względem inne warszawskie ikony: Syrenkę i kolumnę Zygmunta. Staramy się przy tym możliwie skutecznie przewietrzać odium stalinizmu ciążące nad tym miejscem. Ale taki specyficzny przekładaniec ideologiczno-prze-wietrzeniowy dokonywał się przecież przez cały czas funkcjonowania Pałacu - mówi Lech Isakiewicz, obecny prezes zarządu i dyrektor generalny Pałacu Kultury i Nauki.
Rzeczywiście, w Sali Kongresowej odbywały się kolejne zjazdy PZPR, a jednocześnie koncertowały w niej „imperialistyczne" gwiazdy - Marlena Dietrich, Miles Davies czy Rolling Stones. Na placu Defilad przemawiał Breżniew i Gomułka, ale także głosił homilię Ojciec Święty Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Ojczyzny w 1987 roku.
Dziś Pałac Kultury i Nauki pracuje na swoje nowe oblicze - jest miejscem niezwykłych ekspozycji i wystaw multimedialnych - takich jak „Mózg" czy „Machiny Leonarda da Vinci" - nadal też stanowi idealne miejsce dla monumentalnych wystaw historycznych.
A już niedługo pod głównym dziedzińcem Pałacu powstanie nowoczesne multimedialne Muzeum Komunizmu. Będzie ono rozlokowane pod ziemią i połączone z pałacowymi labiryntami.
Pomysł ma poparcie władz Warszawy, które przeznaczyły na ten cel 13 milionów zł z tegorocznego budżetu miasta.
Stopniowo też Pałac przestaje razić swoją monstrualną wielkością.
- Odkąd centrum Warszawy przekształca się w city, to wraz z budową nowych wysokościowców zmniejsza się jego siła oddziaływania - tłumaczy Andrzej Kurzawski.
To z pewnością przynajmniej częściowo wyjaśnia przyczyny „ocieplenia stosunków" na linii „Pekin" - mieszkańcy Warszawy.
- Pałac dla zdecydowanej większości warszawiaków jest miejscem, które oni pamiętają od zawsze i z którym są na swój sposób zżyci - uważa z kolei Lech Isakiewicz.
Jego zdaniem już niedługo może powtórzyć się sytuacja, jaka miała miejsce w przypadku wieży Eiffla, którą paryżanie też na początku odsądzali od czci i wiary. Dziś nikt nie wyobraża sobie stolicy Francji bez dominującej nad miastem charakterystycznej żelaznej konstrukcji. Wiele wskazuje na to, że to samo może stać się ze znienawidzonym przez lata „Pekinem".
- Kiedyś warszawiacy umawiali się koło kolumny Zygmunta, teraz coraz częściej słyszę, że spotykają się koło kolumnady Pałacu - mówi Isakiewicz..
opr. mg/mg