Bitwa Warszawska 1920 r. to jedna z najważniejszych bitew w historii nie tylko Polski, ale i świata - zmieniła bieg historii, powstrzymując nawałę bolszewizmu
W 1920 r. rozstrzygnęły się losy jednej z najbardziej znaczących bitew w dziejach świata. Wojsko dopiero co odrodzonej Rzeczypospolitej powstrzymało na przedpolach Warszawy bolszewickie hordy, które „po trupie” Polski zanieść miały żagiew światowej rewolucji Europie. To wielki moment naszej historii.
W okresie międzywojennym rocznica zwycięstwa nad bolszewikami była wielkim świętem. Wydarzenie to, obok wymarszu I kompanii kadrowej Legionów Józefa Piłsudskiego z krakowskich Oleandrów 6 sierpnia 1914 r., traktowano powszechnie jako najważniejszy fakt najnowszej historii, bez którego nie byłoby możliwe odrodzenie polskiego państwa.
W czasach PRL-u pamięć o zwycięstwie 1920 r. była bezwzględnie wymazywana z narodowej świadomości. Komuniści zdawali sobie sprawę z jego doniosłości i mitotwórczej roli. Po 1989 r. znów przywrócono obchody Dnia Wojska Polskiego w dniu 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, w rocznicę Bitwy Warszawskiej. To szczególne dla Polaków zestawienie dat podkreśla jeszcze opatrznościowe znaczenie wiktorii naszego oręża sprzed blisko 100 lat. Opatrznościowe dlatego, że łatwo sobie wyobrazić złowieszcze skutki innego biegu zdarzeń.
Gdyby Polska w sierpniu 1920 r. nie oparła się bolszewickiej nawale, czerwona pożoga rozlałaby się po Europie, a w „priwislanskim kraju” zapanowałby bezprzykładny terror. Wszelkie przejawy narodowego ducha, wolnej myśli i religii, Ogólnorosyjska Nadzwyczajna Komisja (Czeka) tępiłaby z sobie właściwym, dzikim okrucieństwem. Masowe deportacje na Sybir, do Kazachstanu i na daleką północ, które dotknęły naszych rodaków na Kresach po 1939 r., miałyby miejsce już dwie dekady wcześniej. Społeczeństwo zostałoby poddane totalnej komunistycznej indoktrynacji, a wieś czekałaby brutalna kolektywizacja. Opornych chłopów rozkułaczono by bolszewickimi metodami: egzekucjami i głodem. Kościoły stałyby się muzeami ateizmu, kinami albo magazynami zboża. Warstwę przywódczą narodu czekałaby z pewnością bezwzględna eksterminacja. Oczywiście tego rodzaju spekulacje to przykład tzw. historii alternatywnej. Jednak jak bardzo realna była to alternatywa w wypadku zwycięstwa bolszewików w roku 1920, pokazuje tragiczny los polskich Kresów. Tych dalekich, które oddaliśmy czerwonej Rosji na mocy traktatu ryskiego, i tych bliskich, które Sowieci zajęli po zdradzieckiej napaści 17 września 1939 r. Na przestrzeni setek tysięcy kilometrów na terenie dzisiejszej Białorusi i Ukrainy, które niegdyś były ziemiami Rzeczypospolitej, Rosja wykarczowała wszelkie przejawy polskości, zniszczyła bezpowrotnie dorobek kilku wieków osobnej kresowej cywilizacji, tak ważny dla polskiej tożsamości.
Zwycięstwo 1920 r. było w równym stopniu zasługą bohaterstwa żołnierzy, geniuszu dowódców z naczelnikiem państwa Józefem Piłsudskim i gen. Tadeuszem Rozwadowskim na czele, ogromnej społecznej mobilizacji i typowo polskiego zmysłu improwizacji. To dzięki niemu w kraju spustoszonym wojną, ogołoconym niemal ze wszystkiego, udało się wystawić i uzbroić niemal milionową armię. Znaczną jej część stanowili ochotnicy. Perspektywa utraty dopiero co odzyskanej niepodległości stała się spoiwem, które zjednoczyło Polaków i wyzwoliło ogromne pokłady wiary i energii. W chwili gdy pod Warszawą toczył się śmiertelny bój z czerwonoarmistami Tuchaczewskiego, w Częstochowie u stóp Matki Bożej dziesiątki tysięcy ludzi modliły się w intencji zwycięstwa nad bolszewikami. Wiara rodziła heroizm. Symbolami sierpniowych zmagań sprzed 92 lat, stało się wielu, w tym ks. Ignacy Skorupka — prowadzący atak pod Ossowem z krzyżem w ręku, ugodzony śmiertelnie bolszewicką kulą. Pod Zadwórzem k. Lwowa 330 obrońców stawiło czoła konnej armii Budionnego. 318 poległo, a bój zwany polskimi Termopilami ocalił Lwów. W Płocku bohaterscy harcerze ginęli dziesiątkami, broniąc miasta przed barbarzyńską kawalerią Gaj-chana. Gdy bolszewicy stali u wrót Warszawy, znad rzeki Wieprz wychodziło polskie kontruderzenie. Autorami tego bardzo śmiałego, ale jednocześnie niezwykle ryzykownego manewru byli Józef Piłsudski i szef sztabu gen. Tadeusz Rozwadowski. Krytycy marszałka przypisywali później autorstwo zwycięskiej ofensywy francuskim doradcom wojskowym. Ale sam ich szef, gen. Maxime Weygand, przyznawał, że strategia zastosowana w 1920 r. była całkowicie polskiego autorstwa. Uderzenie Polaków całkowicie zaskoczyło bolszewików. W dużym stopniu było to możliwe dzięki pracy naszego wywiadu. Po złamaniu sowieckich szyfrów naczelne dowództwo naszej armii miało pełną wiedzę o posunięciach najeźdźcy. Czerwona Armia wpadła w popłoch i rzuciła się do panicznej ucieczki. W polskie ręce dostały się dziesiątki tysięcy jeńców. O skali zwycięstwa może świadczyć fakt, że większe straty wojska sowieckie poniosły dopiero w 1941 r. podczas pierwszej fazy wojny z Niemcami. Sukces pod Warszawą utwierdziło kilka tygodni później wielkie zwycięstwo wojska polskiego w kampanii nad Niemnem. W październiku 1920 r. walki wygasły.
Wielu historyków uważa, że Polska nie wykorzystała politycznie zwycięstwa w wojnie z bolszewikami. Kończący ją ostatecznie traktat w Rydze, podpisany w marcu 1921 r., był ostateczną klęską planu federacyjnego Józefa Piłsudskiego. Przewidywał on federację Rzeczypospolitej z niepodległymi państwami: Białorusią, Litwą i Ukrainą. Miały one stanowić swoisty bufor powstrzymujący rosyjską ekspansję na zachód. Polska była zbyt słaba, żeby zrealizować tak ambitny projekt. Traktat ryski pozostawił w granicach sowieckiej Rosji ziemie dawnej Rzeczypospolitej zamieszkałe przez duże skupiska ludności polskiej. Już wkrótce miało się okazać, że oznaczało to dla niej wyrok śmierci. W latach 20., a szczególnie w latach 30. minionego wieku dopełnił się jej tragiczny los. Bolszewicy nigdy nie zapomnieli o klęsce z 1920 r. Stalin, wówczas komisarz polityczny przy Armii Konnej Budionnego, uczestniczył w jej niesławnym odwrocie spod Lwowa. Mściwy satrapa czekał prawie 20 lat, żeby powetować sobie to upokorzenie na znienawidzonej Polsce.
Powstrzymanie bolszewików pozwoliło jednak przez dwadzieścia międzywojennych lat budować niepodległą Polskę. Patrząc z perspektywy czasu, można powiedzieć, że pod wieloma względami było to imponujące osiągnięcie. Scalenie trzech zupełnie odrębnych organizmów, jakimi były ziemie polskie pod trzema zaborami, zrealizowanie niezwykle ambitnych projektów gospodarczych, takich jak budowa portu w Gdyni czy Centralnego Okręgu Przemysłowego, stworzenie silnego pieniądza i sprawnego systemu komunikacyjnego — wszystko to pozwoliło Polsce na bezprecedensowy cywilizacyjny skok. Oczywiście był w międzywojennej Polsce „rachunek krzywd”, jak pisał komunizujący poeta i legionista zarazem — Władysław Broniewski. System polityczny niedomagał. Położenie milionów chłopskich rodzin w przeludnionych wsiach często było bardzo trudne. Nie udało się też ułożyć dobrych relacji z mniejszościami narodowymi, zwłaszcza z Ukraińcami. Bez wątpienia jednak największym osiągnięciem II Rzeczypospolitej było wychowanie wspaniałego, żyjącego etosem niepodległości nowego pokolenia Polaków. To w dużym stopniu dzięki niemu udało się przetrwać Polsce pożogę II wojny światowej i czas komunistycznego zniewolenia. Pamiętajmy o tym, świętując 15 sierpnia rocznicę wielkiego zwycięstwa z 1920 r.
opr. mg/mg