Czy liberalizm istnieje?

O pojęciu liberalizmu, często mylnie utożsamianym ze skrajnym libertarianizmem lub libertynizmem

Pojęcie liberalizmu, powracające w dyskusjach publicznych w Polsce, jest mocno niejasne. Używa się go w różnych znaczeniach. Ta niejasność jest nieunikniona, gdyż wynika z wielorakiego pojmowania wolności i liberalizmu.

Na ogół przyjmuje się, że jeżeli coś ma nazwę, ma też w miarę jednoznaczną treść, a więc istnieje — przynajmniej jako koncepcja. Tak jednak być nie musi; np. w PRL-u głoszono zasadę ustrojową centralizmu demokratycznego, który nie istniał i istnieć nie mógł, gdyż centralizacja kłóci się z demokracją (nie przeszkodziło to doktoryzować się i habilitować z tej dziedziny). Zatem i z tego, że politycy, dziennikarze, księża i naukowcy mówią o liberalizmie, nie wynika, że takowy istnieje. Także wypowiedzi o liberalizmie w ostatniej kampanii wyborczej zdradzały pomieszanie pojęć w tej kwestii.

Czym jest wolność?

W liberalizmie chodzi o wolność, co wyraża jego nazwa, pochodząca od łacińskiego libertas, „wolność”. Liberalizm proponuje przyznanie wolności należytego miejsca w życiu społecznym. Jednakże wolność może być pojmowana dość rozmaicie, przynajmniej na dwa sposoby.

Wolność rozumie się ogólnie jako możność postępowania zgodnie z pragnieniami. Można to pojąć najpierw wewnętrznie, jako wolną wolę w człowieku, istniejącą wbrew determinizmowi. Wobec tej obserwacji jedni proponują stworzenie dla wolności jak najlepszych warunków, inni zaś widzą potrzebę jej ograniczenia.

Wybór zależy od poglądów na naturę człowieka. Jeśli akcentuje się jego słabość, skłonność do złego, to nawet doceniając wolność trzeba postulować jej kontrolowanie. Konsekwentny liberalizm natomiast wymaga założenia, że ludzie są z natury dobrzy, albo przynajmniej, że wolność sama uczyni ich lepszymi. Jest to nader wątpliwe. Tym samym bardziej realistyczny wydaje się liberalizm umiarkowany, z barierami dla nadużywających wolności.

Z drugiej strony wolność pojmuje się zewnętrznie, redukując ją do braku ograniczeń. Nikt jednak nie sądzi, że wolność obejmuje przyzwolenie na przestępczość! Ograniczenia są konieczne i muszą odwoływać się do jakiegoś systemu wartości. Mimo istnienia skrajności (libertarianizmu i totalitaryzmu), istotny spór dotyczy umiejscowienia granicy między tym, co w warunkach wolności dozwolone, a tym co zakazane, nie zaś samego istnienia i potrzeby takiej granicy. Prawa innych i społeczny charakter człowieka zawsze stanowią pewną barierę. Nie da się mówić o wolności w życiu społecznym nie mówiąc o ograniczeniach wynikłych z zasad i wartości.

Liberalizm może przybrać w tej sytuacji dwie różne postacie. Jedna to ogólna dyrektywa, że w przypadkach wątpliwych należy raczej przyznać wolność niż jej odmówić. Druga możliwość, to domaganie się prawa do wolności we wszystkim, w tym do łamania zasad moralnych. Na tej zasadzie za liberałów podają się krytycy etyki i religii, udający, że bronią wolności.

Klasyk liberalizmu, Monteskiusz, uznawał jednak więź wolności z powinnością. Definiował wolność jako wartość, która daje dostęp do innych wartości, oraz jako możność czynienia tego, co czynić powinniśmy. Czy ktoś jednak widział dzisiejszego liberała, cytującego te bardzo trafne definicje i wyciągającego z nich wniosek, że należy poszerzać wolność czynienia dobra?

Sfery wolności

Wolność przejawia się w różnych dziedzinach. Wolność gospodarowania i dysponowania majątkiem nazywa się liberalizmem gospodarczym, ale zarazem jest ona podkreślana przez konserwatystów i ma oparcie w tradycji Kościoła. Druga sfera to wolności obywatelskie w dziedzinie publicznej, politycznej. Trzecia to rozmaite wolności osobiste (gwarancje zabezpieczające jednostkę przed nadużyciami władzy, wolność poglądów i ich głoszenia, tolerancja, swoboda w życiu rodzinnym i prywatnym).

Są to rzeczy znane, ale problem leży w tym, że te typy wolności są różnie realizowane i nie muszą występować łącznie. Np. wolność gospodarcza może towarzyszyć dyktaturze politycznej (przykładem rządy Pinocheta), a konstytucyjne gwarancje wolności politycznej sąsiadują nader często z drobiazgowym regulowaniem gospodarki i dojeniem jej przez podatki, czym cechuje się dzisiejsza Europa.

Obecnie pod nazwą liberalizmu rozumie się nieraz, w sposób wąski, dążenie do swobody w jednej dziedzinie wolności osobistych: w sferze życia płciowego i jego konsekwencji. Zwolennicy tych koncepcji chcą je narzucić innym, nie zważając na prawo do własnych przekonań, a próbują to czynić przez cenzurę „politycznej poprawności” lub przez wychowania seksualne w szkole. Wolność to w tym ujęciu prawo do licznych partnerów, do rozwodów, do praktyk uważanych dotąd za zboczenia, a przede wszystkim do zabijania nie narodzonego jeszcze potomstwa. Dla „wolności” jednych istot ludzkich pozbawia się więc życia inne. Podobny sposób myślenia dostrzeżemy również w głoszonej przez lewicę „liberalizacji” prawa karnego, która oznacza zmniejszanie kar. Czyją wolność to zwiększa?

W praktyce tak zwani liberałowie miewają rozmaite poglądy i interesują się różnymi sferami wolności. Trudno by znaleźć kogoś, kto by był jednocześnie zwolennikiem np. szerokiej wolności gospodarczej, wolności programów szkolnych oraz aborcji. Na poziomie haseł można by ewentualnie łączyć te bardzo różne poglądy. Istnieje jednak między nimi niespójność, a nawet sprzeczność.

Otóż wolność gospodarcza, wolność polityczna i wolność sumienia są możliwe pod warunkiem, że ludzie zachowują się zasadniczo moralnie, czy to z przekonania, czy z obawy przed prawem karnym. Natomiast inwazja zła moralnego nadużywającego wolności musi prowadzić do jej podważenia. Jeśli słabnie potępienie takich występków jak kradzież, przemoc czy bluźniercze wybryki, należy się spodziewać upadku wolności w sferze gospodarki, polityki i religii.

Pogoń za cieniem

Miraż „liberalizmu w ogóle” zwodzi także jego krytyków. W publicystyce katolickiej każdy liberalizm bywa kojarzony z podważaniem zasad wiary i moralności. Brakuje tam rozróżnienia różnych sfer wolności i ich właściwej oceny. A przecież św. Paweł napisał „ku wolności wyzwolił nas Chrystus”. Tacy krytycy liberalizmu dostarczają lewicowej propagandzie upragnionego dowodu, że katolicyzm to wróg wolności.

Liberalizm gospodarczy oznacza dla wielu w dzisiejszej w Polsce prawo do nieograniczonego bogacenia się drogą kradzieży i wyzysku. Tak chyba widzą liberalizm jego krytycy z PiS czy Radia Maryja. „Liberał” to wtedy epitet, którym obrzuca się m.in. konserwatystów broniących własności prywatnej i wolności gospodarczej!

Ustrój dobry tylko dla bogatych lepiej by jednak nazwać kapitalizmem oligarchicznym bądź latynoamerykańskim; ustrój dobry dla samych rządzących to system biurokratyczny. Liberalizm gospodarczy oznacza natomiast, że łatwiej założyć i prowadzić każdą firmę, także małą, że mniej się płaci podatku od każdego zarobku, że przepisy co do pracy są mniej sztywne, że budujący domek nie jest na łasce urzędników gminnych itd. Owe polemiki z liberałami byłyby celniejsze, gdyby zauważyć, że chodzi raczej o pseudo-liberalizm, dla którego wolność jest zasłoną dymną.

Liberalizm pozorny

Ludzie pragną wolności, więc często stawała się ona hasłem politycznym, i jak wiele takich haseł — fałszywym. Jaskrawym przykładem była rewolucja francuska, która głosząc wolność, równość i braterstwo sprawowała rządy w sposób bardziej tyrański, niż jakikolwiek król w długiej historii Francji. Marksistowski komunizm też obiecywał wyzwolenie, a przyniósł największe chyba zbrodnie w dziejach świata. Laicyzm zwący się liberalnym z założenia kwestionuje wolność religii, eliminując ją z życia publicznego i w ten sposób pozbawiając wierzących znacznej części wolności.

Zasady liberalne często myli się z demokratycznymi. Demokracja może jednak stać się tyranią większości nad mniejszością lub inaczej ograniczać wolność jednostki. Karykaturalnym przykładem była prohibicja w USA (1920-33). Aż trudno uwierzyć, że w dużym, wolnym państwie zakazano sprzedaży alkoholu (czego jedynym skutkiem był rozrost mafii). Dzisiaj podobny charakter ma tam ściganie, w atmosferze polowania na czarownice, domniemanego molestowania seksualnego. W Szwecji można pójść do więzienia, gdy pięciolatek nałga, że dostał od ojca parę klapsów. Mało kto zauważa, że demokracje zachodnie prawie całkiem wyeliminowały wolność szkoły na rzecz kontroli biurokratycznego państwa.

Obecnie w USA „liberalizm” oznacza zresztą tendencję polityczną, którą na kontynencie europejskim nazwano by raczej socjaldemokracją czy lewicą. Jest ona nieliberalna w zakresie gospodarki, a sprzyja liberalizmowi obyczajowemu. Są to koncepcje sprzeczne z liberalizmem klasycznym, jaki opisują encyklopedie. W rezultacie państwo opiekuńcze, socjalne i biurokratyczne, krępujące wolność gospodarczą, a pośrednio i polityczną, jest nazywane opacznie „(neo)liberalnym”.

Zwolennicy wolnego rynku mówiąc o liberalizmie ryzykują więc niezrozumienie (jak w Polsce UPR). Za „liberałów” uchodzą bowiem agitujący za aborcją względnie kombinatorzy. Nasi rzekomi „liberałowie gospodarczy” przyczynili się do wprowadzenia fikcyjnie prywatnej, kolektywnej i nieefektywnej formy własności, jaką są NFI. Znany publicysta „liberalny” pochwala biurokratyczne regulacje Unii Europejskiej i rozrośnięte państwo socjalne, a swój tolerancyjny stosunek do inaczej myślących wyraża epitetem „patologia polskiego życia umysłowego”.

Wobec tych wszystkich problemów nie wydaje się możliwe stwierdzenie, czym jest właściwie liberalizm ani co jest wart. Można tylko oczekiwać indywidualnych wystąpień ludzi, którzy twierdzić będą, że ich pojmowanie liberalizmu jest jedynie słuszne. Jest więc aż nadto powodów, by sądzić, że zamiast o liberalizmie należy mówić o wolności i zniewoleniu oraz o etyce i jej braku. Nie o fikcjach i propagandowych frazesach, lecz o tym, co istotne.

Źródło: Rzeczpospolita z 14 XII 2005. Publikacja na Opoce za zgodą autora.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama