Niebezpieczne związki

Czy Kościół może i powinien angażować się bezpośrednio w politykę?

Całkiem niedawno jedna z tzw. opiniotwórczych polskich gazet w tonie sensacji poinformowała, że wokół Radia Maryja powstaje nowa partia polityczna. Doniesienia te w sposób zdecydowany zdementowali zarządzający rozgłośnią ojcowie redemptoryści. Nie na wiele się to jednak zdało - po raz kolejny „postępowe" środowiska znalazły okazję, by oskarżyć Kościół o „mieszanie się" do polityki i próbę wprowadzenia w życie modelu państwa wyznaniowego.

W niepodległej Polsce zarzuty tego rodzaju nie są niczym niezwykłym.

O ile przed 1989 rokiem Kościół postrzegany był jako jedyna oaza wolności w zniewolonej przez komunistów Polsce, to wraz z nastaniem III Rzeczypospolitej wszystko się diametralnie zmieniło. Stało się tak, gdy liberalna część środowisk postsolidarnościowych uznała, że nadmierna społeczna aktywność Kościoła może szybko zamienić się w „dyktaturę czarnych". Co ciekawe, takie poglądy lansowali ci, których jeszcze w latach 80. zajmowali pierwsze ławki podczas niepodległościowych nabożeństw.

Szybko też do chóru „autorytetów moralnych" dołączyli postkomuniści, którym do tej pory „nie wypadało" w pojedynkę atakować Kościoła.

Rezygnacja księcia

Przez całe stulecia Kościół w Polsce stanowił jeden z najważniejszych ośrodków kreujących życie polityczne naszego kraju, a takie nazwiska jak biskup Zbigniew Oleśnicki, Jan Łaski czy Piotr Skarga na stałe weszły do panteonu polskiej dyplomacji.

Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku polityczna aktywność katolickich kapłanów była zjawiskiem powszechnym. Duchownych traktowano jako osoby szczególnego zaufania publicznego, stąd też licznie zasiadali oni w parlamentach ościennych zaborczych państw. Wśród nich był śląski kapłan Józef Szafranek, który w XIX wieku, będąc posłem do Bundestagu, domagał się poprawy sytuacji górników i hutników oraz praw dla języka polskiego. Jego zaangażowanie nie zmieniło się nawet wtedy, gdy niemieccy biskupi zabronili mu zasiadać w parlamencie. By nie złamać zakazu, w czasie posiedzeń stał godzinami w Bundestagu.

Ks. abp Sławoj Leszek Głodź
członek Rady Stałej Konferencji Episkopatu Polski:

- Od kilkunastu lat usiłuje się wywoływać i nagłaśniać dyżurny temat zastępczy, jakim jest rzekome angażowanie się Kościoła w polityką. Tak mówią jednak ci, którzy żyją w oderwaniu od rzeczywistości i nie dostrzegają prawdziwych problemów nurtujących nasze państwo. To ci, którzy nie widzą odrapanych szpitalnych ścian, zamykanych szkól, głodowych pensji pielęgniarek i nauczycieli. Ci, którzy milczą wobec dyktatu libertyńskiego kapitalizmu, braku szacunku dla pracy i godności pojedynczej osoby ludzkiej.

Zamiast tego wywołuje się sztucznie polemiki wokół Radia Maryja - tak jakby ziemia zadrżała i stonce się zaciemniło z powodu listu p. Wałęsy. Tymczasem rzeczywistą miarą dzisiejszego społecznego zaangażowania Kościoła jest głęboka troska o pojedynczego człowieka i jego właściwe warunki rozwoju i bytowania.

W politycznych wyborach (Sejm, Senat) Kościół zachowuje neutralność; tymczasem w wyborach samorządowych możemy angażować się czynnie, wskazując konkretne, godne zaufania osoby.

Jednocześnie jednak Kościół nie może pozostać obojętny wobec zagrożeń, jakie niesie ze sobą współczesna cywilizacja, dlatego podejmuje publiczną krytykę niesprawiedliwości i zachęca swoich wiernych do działalności na polu społecznym.

 

Pierwsze zmiany w podejściu Kościoła do politycznej aktywności duchownych miaty miejsce w latach międzywojennych.

-Już wtedy pojawiły się postulaty, by hierarchowie rezygnowali z piastowania stanowisk politycznych. Tak stało się w przypadku biskupa krakowskiego Adama Sapiehy oraz ormiańskokatolickiego arcybiskupa Józefa Teodorowicza, którzy w marcu 1923 roku na prośbę Watykanu zrezygnowali z senatorskich mandatów - uważa ks. prof. Andrzej Zwoliński z Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie.

W łonie Kościoła coraz powszechniejsze było także przekonanie, że nie tylko hierarchowie, ale również zwykli księża powinni rezygnować z działalności politycznej.

Stolica Apostolska zauważała bowiem, że polityczna aktywność duchownych stwarza niebezpieczeństwo różnicowania wiernych ze względu na politykę.

O dobro wspólne

Prawdziwe zmiany w dziedzinie publicznej aktywności Kościoła dokonały się dopiero za sprawą prac Soboru Watykańskiego II.

Dokumenty soborowe stwierdzają wyraźnie: „Kościół w żadnym wypadku nie chce się wtrącać w rządy ziemskiego państwa. Nie żąda dla siebie żadnej innej prerogatywy prócz tej, aby z pomocą Bożą służyć ludziom miłością i wiernym posługiwaniem" (Dekret o działalności misyjnej Kościoła, nr 12).

O ile jednak posoborowa katolicka nauka społeczna oddziela Kościół hierarchiczny od aktywności politycznej, to zupełnie inaczej ocenia działalność polityczną prowadzoną przez ludzi świeckich.

- Katolicy świeccy winni angażować się w politykę, aby wzbogacać ją w wartości chrześcijańskie. Co więcej, Sobór Watykański II stwierdza, że świeccy powinni także ładnie różnicować się politycznie. Wbrew pozorom Kościół nie dąży bowiem do żadnej sztucznej jedności politycznej. Bo tak naprawdę dopiero zróżnicowanie ułatwia dojście do dobrego kompromisu - podkreśla ks. prof. Zwoliński.

Rezygnacja Kościoła z bezpośredniego udziału w polityce nie oznacza oczywiście, że przestaje on całkowicie zajmować się sprawami doczesnymi.

-Apolityczność nie jest równoznaczna z neutralnością Kościoła w stosunku do niektórych działań podejmowanych przez sprawujących władzę. W rzeczywistości bowiem Kościół uprawia politykę przez duże „p", oznaczającą działanie na rzecz dobra wspólnego, ale nie związane z piastowaniem stanowisk politycznych - uważa ks. prof. Zwoliński.

Niestety, w dzisiejszych realiach nawet głoszenie nauki społecznej, obrona praw człowieka i wartości etycznych spotykają się z gwałtownymi, atakami ze strony antyklerykałów.

Wynikają one najczęściej ze złej woli, a nierzadko ze zwykłego niezrozumienia specyfiki Kościoła i jego duszpastersko-ewangelicznej roli.

„Ile razy Kościół dzisiaj domaga się Boga, prawa do Boga w Europie i Konstytucji Europejskiej, słyszę ten sam głos - «mieszacie się do polityki». Kościół będzie „mieszał się" do polityki. Nie będzie zajmował stanowisk, nie będzie pretendował do założenia partii, która by rządziła i dyktowała rozwiązania. Kościół będzie próbował naśladować Boga, który powiedział: czyńcie ziemię poddaną. Ale człowiek musi obserwować i Kościół musi obserwować, dawać radę, pokazywać, gdzie jest granica moralności, gdzie jest granica nieprzekraczalna", mówił w zeszłym roku Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski ks. abp Józef Michalik.

Już Pius XI słusznie zauważał, że istnieje taka polityka, która wdziera się do kościołów i przewraca ołtarze. Politykom trudno bowiem zaakceptować, że kler ośmiela się apelować o etyczny wymiar działalności publicznej. Dlatego dziś bardziej prawdziwe jest stwierdzenie, że to nie Kościół wtrąca się do polityki, ale sami politycy próbują ograniczać jego prawa.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama