Samobójstwa wśród dzieci i młodzieży to wciąż temat tabu. Jakie zachowania ze strony dziecka powinny zaniepokoić dorosłych? Jak mu pomóc, aby nie doszło do tragedii?
Rozmowa z psycholog Agnieszką Czechowską z Mazowieckiego Centrum Neuropsychiatrii prowadzącą terapię dzieci po kryzysach psychicznych.
Statystyki mówią, że w 2018 r. samobójstwo próbowało popełnić 746 dzieci w wieku 13-18 lat i 1143 osoby w wieku 19-24. Z kolei specjaliści sugerują, że aby zobaczyć rzeczywistą skalę problemu, dane te należy pomnożyć przez 100. Czy jest aż tak źle?
Trudno powiedzieć, co faktycznie pokazują statystyki. Rejestrowane są próby samobójcze, bez uwzględniania sytuacji, gdzie przyczyna śmierci zostaje zakwalifikowana jako nieszczęśliwy wypadek. Nie rejestruje się też samookaleczeń. Zatem skala problemu rzeczywiście jest bardzo duża. Z własnego doświadczenia widzę, że obecnie istnieje ogromne zapotrzebowanie na dyskusję, wskazówki w tym temacie. Dość często uczestniczę w spotkaniach organizowanych przez różne placówki dydaktyczne, konferencjach, szkoleniach itp. i zawsze pojawia się prośba o rozmowę właśnie na temat samobójstw dzieci i młodzieży. To również pokazuje, jak duża jest skala problemu.
Gdzie upatrywać przyczyn?
Samobójstwo to zawsze splot wielu czynników. Natomiast zwraca uwagę rola mediów, szczególnie internetu. Choć - paradoksalnie - to właśnie dzięki sieciom społecznościowym udaje się też czasem kogoś uratować, bo informacje o zamiarze podjęcia próby samobójczej bardzo szybko rozchodzą się w sieci i powstaje coraz więcej portali o tematyce prewencyjnej. Niestety, wiele zachowań autoagresywnych, które często kończą się samobójstwem, rozprzestrzenia się właśnie w sieci. To różnego rodzaju gry, które wciągają młodzież, filmy propagujące taką tematykę itp. Poza tym wciąż mamy niewystarczający dostęp do opieki psychologicznej dla najmłodszych, bo dość często pierwszy kontakt z psychiatrą dziecko ma dopiero po podjęciu próby samobójczej.
Dlaczego temat jest prawie nieobecny w mediach, przestrzeni publicznej?
Wydaje mi się, że wynika to z ostrożności. Przede wszystkim dlatego, że jest bardzo delikatny i złożony. Takie też są zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia i standardy postępowania. Chodzi o to, by tematu nie rozdmuchiwać czy też nie gloryfikować, gdyż takie działanie może nasilać tendencję.
Ale przecież współczesny nastolatek doskonale wie, gdzie znaleźć informacje na ten temat. Jego rodzice już nie…
Rzeczywiście, dlatego warto mówić o problemie z drugiej strony, czyli o zdrowiu psychicznym: czym jest, jak o nie dbać, gdzie i kiedy szukać wsparcia. Trzeba wskazywać rodzicom, na co zwrócić uwagę, co powinno ich zaniepokoić w zachowaniu młodego człowieka, gdzie się zgłosić, szukać pomocy. Warto podpowiadać pedagogom, nauczycielom, jak budować sieć wsparcia, prowadzić programy uczące umiejętności społecznych, przeciwdziałać przemocy w szkole.
Które zachowania, sygnały ze strony dziecka powinny rodziców zaniepokoić?
Pierwszym jest zmiana zachowania. W przypadku wątpliwości trzeba spojrzeć na dziecko w kontekście jego wcześniejszego funkcjonowania. Jeżeli było osobą towarzyską, otwartą, miało dobre relacje z rodziną, rówieśnikami i nagle następuje duża zmiana: staje się milczące, zamknięte w sobie, dużo czasu spędza samotnie - rodzica powinno to zastanowić. Wówczas warto obserwować, jak rozwija się sytuacja, lub poszukać profesjonalnego wsparcia. Specjalista oceni, na ile są to zmiany rozwojowe, a na ile problem jest głębszy, o podłożu psychologicznym lub psychiatrycznym.
Rodzice powinni także reagować, gdy dziecko wprost mówi, że się zabije, nie ma ochoty żyć. Nigdy nie wiemy, czy nie podejmie próby samobójczej. To mit, że osoba, która o tym mówi, tego nie zrobi. Trzeba uważnie patrzeć również na dzieci, które nie mają znajomych, nie są popularne w klasie, bo czasem taka postawa, wykluczenie mogą wynikać z przemocy. W grupie ryzyka są także osoby ze słabymi umiejętnościami społecznymi, diagnozą psychiatryczną, najczęściej w kierunku depresji.
Zastanawia mnie, dlaczego rodzice nie reagują, gdy dziecko wprost sugeruje, że ma takie myśli? Dlaczego odpowiadają: weź się w garść, przestań się nad sobą użalać…
Najczęściej ze strachu. Oni sami, już w trakcie terapii dziecka, często przyznają, że bali się zobaczyć prawdę, wciąż żyli nadzieją, iż problem jest chwilowy i sam się rozwiąże. Czasem czują się bezradni, nie wiedzą, gdzie pójść i szukać pomocy. To dla nich dramat, bo nie mają pojęcia, jak pomóc swojemu dziecku. Są też zajęci i zapracowani. Czasem zaś dochodzi do bagatelizowanie problemu. W rodzicach odżywają ich własne wspomnienia, doświadczenia. Mówią: „ja miałem podobnie w tym wieku i wyrosłem; on też sobie poradzi”. Przypomnę tylko, że kiedyś tak mówiono o przemocy wobec dzieci: „ja dostawałem klapsy i wyrosłem na porządnego człowieka, to jemu też się nic nie stanie”. Ale dziś już wiemy, że każdy klaps pozostawia ślad w psychice. Do tego czasy bardzo się zmieniły i zagrożeń mamy o wiele więcej.
Pracuje Pani na co dzień z młodzieżą po próbach samobójczych. Co mówią o przyczynach podjęcia takiej decyzji?
Najczęściej to brak nadziei, wizji przyszłości, dojście do ściany, za którą już nic nie ma. Nie robią tego na złość, by dokuczyć rodzicom. Niektórzy określają, że aby doszło do aktu samobójczego, musi pojawić się stan odłączenia od rzeczywistości. Bo przecież naturalnym instynktem człowieka jest życie - jego bronimy i o nie walczymy. Rzeczywiście, czasami nie sama śmierć jest zamiarem, tylko zwrócenie uwagi na jakiś problem, i w takim przypadku zazwyczaj chodzi o manifestację. Jednak nigdy nie wiemy, jaka jest właściwa motywacja. Niezwykle niebezpieczne są procesy, które dzieją się w ciszy. Kiedy młody człowiek coś planuje, potrafi doskonale się maskować, oszukiwać otoczenie. To widać dopiero po fakcie, kiedy analizowane są przyczyny, które doprowadziły do samobójstwa. Bardzo często na kilka dni przed nim widać poprawę nastroju, która najczęściej wynika z faktu podjęcia decyzji: młody człowiek czuje wtedy spokój, bo wie, że wszystko się wkrótce skończy. Ale najczęściej osoba, która zamierza popełnić samobójstwo, wysyła sygnały: bywa smutna, nie planuje przyszłości, unika kontaktów, rozdaje rzeczy i reguluje swoje sprawy, np. podejmuje rozmowy, w których przeprasza różne osoby.
Jak ocenia Pani system wsparcia psychologicznego dla najmłodszych?
Niestety, z tym wciąż jest nie najlepiej. Utrudniony dostęp do pomocy psychiatrycznej na wczesnym etapie, kiedy problemy dziecka dopiero się ujawniają, jest zauważalny w skali całego kraju, zaś najgorzej jest w mniejszych miejscowościach. Często zawodzi również szkoła, niekoniecznie z własnej winy. Jakiś czas temu w jednej ze szkół pomagałam opracowywać procedury postępowania z uczniem zagrożonym kryzysem psychicznym, samobójstwem. Wszystko wyglądało ładnie na papierze, ale po jakimś czasie otrzymałam informację zwrotną, że problemy zaczynały się na etapie próby podjęcia współpracy z rodzicami. Odmawiali oni dostarczenia zaświadczeń czy zaleceń od psychiatry. Odbierało to, oczywiście, możliwość działań szkole. A oni tego nie robili, bo wciąż żywa jest obawa przed stygmatyzacją. Niektórzy uważają, że ujawnienie takiej informacji spowoduje, iż wszyscy będą się przyglądali dziecku, rodzinie, oceniali, komentowali itp. I wcale nie są to odosobnione przypadki. Rodzice boją się po prostu przylepienia łatki osoby chorej psychicznie. Zresztą nawet w mediach takie stereotypy wciąż są powielane: że taka osoba jest niebezpieczna, nikt nie chce jej za sąsiada itd.
A przecież długie czekanie w tych przypadkach może generować poważne konsekwencje…
Pracuję nie tylko na oddziale, ale prowadzę też konsultacje. Najczęściej po pierwszym spotkaniu z młodym pacjentem okazuje się, że konieczne jest wdrożenie jakiejś formy pomocy. Ale nie ma rozwiniętej opieki terapeutycznej i nie ma gdzie pacjentów kierować. Czekanie rok, dwa lata to w tym wieku tak naprawdę rozwijanie zaburzenia. Psychiatria dzieci i młodzieży jest niedofinansowana i źle zorganizowana - to najgorzej opłacane zawody medyczne, choć w ostatnim czasie obserwujemy nieznaczne zmiany w tym obszarze. Do tego specjalizacja nie jest popularna, bo łatwiej pracować z dorosłymi niż z dziećmi. To klient impulsywny, nieprzewidywalny, do tego z bagażem nie tylko swoim, ale i rodziców, czasami dochodzi szkoła, z którą warto byłoby współpracować w trakcie terapii. Praca jest bardzo wymagająca i odpowiedzialna, a niedoceniana. Podczas I Kongresu Zdrowia Psychicznego, który miał miejsce dwa lata temu, padły słowa: „psychiatria dzieci i młodzieży to taki kopciuszek medycyny”. Trudno się z tym nie zgodzić.
Ale żeby nie było tak pesymistycznie, jest jednak światełko w tunelu, bo szykowane są duże zmiany w tym zakresie. Od września ma powstać nowy system opieki psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży polegający na połączeniu resortów zdrowia i oświaty. Założenie jest takie, by psychiatra nie był pierwszą osobą do kontaktu. Model ma opierać się na trzech szczeblach. Pierwszym z nich będą centra, po jednym w województwie. Drugi szczebel, pośredni, powinien rozwijać się w kierunku opieki domowej czy jednego dnia. I w końcu szczebel podstawowy, oparty o potencjał poradni psychologiczno-pedagogicznych.
Dziękuję za rozmowę.
NOT.
JAG
Echo
Katolickie 14/2019
opr. ab/ab