Fragmenty książki, której autor wymienia m.in. uzależnienie od korzystania z komputera, telefonu komórkowego, natręctwo zakupów, pracoholizm i uzależnienie od seksu
Społeczeństwa zachodnie, do których się zaliczamy, nie wypracowały konsensusu co do przyczyn terroryzmu i metod walki z nim, genezy wojny i sposobów położenia jej kresu, roli, jaką odgrywają religie w życiu publicznym, oraz nieprzekraczalnych granic, poza którymi słowo „demokracja” staje się puste. Nie wyrobiły sobie powszechnie akceptowalnego poglądu na to, jaką funkcję ma pełnić telewizja we wzmacnianiu lub ograniczaniu popularności piłki nożnej bądź sportów masowych, czy sprzedawać, czy po prostu udostępniać muzykę w Internecie, ani tym mniej jak w pełni humanitarnie wykorzystać perspektywy otwierające się przed genetyką i biotechnologiami. Nie osiągnęły też bynajmniej zgody co do tego, jaki ustrój państwa jest idealny, a jaki jest złem koniecznym, jak również na ile w Europie należałoby zrezygnować z części narodowej suwerenności na rzecz wzmocnienia Wspólnoty i jej pozytywnej roli w życiu Europejczyków i reszty świata.
A już na pewno nie udało się im ustalić wspólnego stanowiska w sprawie sposobów wprowadzania politycznych i ekonomicznych środków zaradczych redukujących zjawiska dzikiego handlu i wzmacniających pozytywne skutki globalizacji. Nie wiemy, jak żyć w dobie globalizacji, nie tracąc własnych korzeni, lecz wychodząc jednak z zaścianka, w którym trwanie oznacza dla wielu kurczową obronę partykularnych interesów i ucieczkę przed szukaniem rozwiązań uwzględniających ich dalekosiężne konsekwencje.
Jest jednak coś, co do czego wszyscy są zgodni: nie należy być od nikogo uzależnionym. To przeświadczenie, powtarzane jak refren, wszczepia się małym dzieciom w domu rodzinnym. Pielęgnuje się je i wzmacnia na wszelkie sposoby w naszym życiu codziennym. Przekonanie, że uzależnienie jest czymś złym i że zależności od kogokolwiek należy unikać, stanowi coś więcej niż tylko wyraz politycznej poprawności: to być może jedyna powszechna religia. Wszyscy, wierzący i niewierzący, wyznają tę jedyną wielką religię współczesności — czasów wielkich demokracji, które dzięki chrześcijaństwu odkryły stopniowo wielką wartość osoby ludzkiej i godności jednostki. Religia ta ma swoje ryty i posługuje się własnym językiem. Głosi, by nie ulegać wpływom innych, robić wszystko po swojemu, za wszelką cenę unikać proszenia o pomoc, nie komunikować swoich potrzeb, nie robić nigdy pierwszego kroku. Zamykać drzwi, żeby problemy innych nie docierały do nas wtedy, kiedy sobie tego nie życzymy. Zdobyć bogactwo własnymi siłami, pokazać innym własne zdolności, zadając kłam czyjemuś powątpiewaniu w nie, przy pierwszym kontakcie nie mieć zaufania do nieznajomych, myśleć najpierw o sobie, a dopiero potem o innych. To nie żaden zły sen, ale szmer głosów towarzyszących naszemu życiu, mądrość na tyle ugruntowana w naszym sercu, że nie ma potrzeby jej nikomu wyjaśniać, żeby została uznana za naprawdę w nim zadomowioną. Jej siła i wszechobecność nie wymagają dodatkowych uzasadnień. Po prostu jest. To ona przenika strony najpoczytniejszych kolorowych czasopism. Pojawia się nieustannie w reklamie wykorzystującej pragnienie niepowtarzalności, które rodzi się w społeczeństwie i rzeczywistości, sprzyjających powszechnej unifikacji. Zachęca do izolowania się, bycia i czucia się kimś wyjątkowym, przekraczania granic po to, by zaistnieć, ale zawsze w sposób sugerujący, że to tylko my mamy dostęp do tajemnicy. W rubrykach porad psychologicznych i w odpowiedziach na listy do redakcji (gdzie nie unika się uogólnień) normą jest twierdzenie, że aby ochronić się przed złożonością i rozczarowaniami życia, należy z umiarem przeżywać silne doświadczenia, z niezbędnym minimum zaangażowania, właśnie po to by uniknąć uzależnienia. Po to by nie popaść w altruizm, nadmierne oddanie.
Nic dziwnego, że tak trudno zaakceptować starość i samemu się w niej odnaleźć, bo w starości rzeczy ukazują swoje prawdziwe oblicze, a zależność od innych staje się nieunikniona: pomocy wymaga chodzenie, zakupy, odebranie emerytury, jedzenie, wiele czynności życia codziennego i osobistego, również tych najintymniejszych.
Paradoksalnie, nasze społeczeństwo opiera się na dążeniu do niezależności, chociaż wszelkie formy zależności i unifikacja są do tego stopnia powszechne, że stają się zjawiskiem naturalnym, przez większość zupełnie jednak niezauważanym. Dlatego właśnie książka Cesarego Guerreschiego o nowych uzależnieniach jest bardzo ważna i pożyteczna. Ten odpowiedzialny badacz ma świadomość, że najlepszą formą ich poznania jest profesjonalna i pełna zaangażowania pomoc osobom, które nie potrafią same odnaleźć orientacji w pozrywanych wskutek różnorakich uzależnień wątkach własnego życia. Autor przedstawia funkcjonowanie świadomości, przytacza dane, wyniki badań i mechanizmy new addictions, tłumacząc, w jaki sposób nowe uzależnienia torują sobie drogę w świecie próbującym w każdym człowieku ugruntować przekonanie, że jest odporny na wszelkiego rodzaju uzależnienia.
Przede wszystkim jednak książka ta pozwala nie bać się ich. Ażeby uwolnić się od uzależnień, przez które marnujemy sobie życie, trzeba zdać sobie sprawę, jakie relacje emocjonalne mają prawdziwą wartość, co w życiu się naprawdę liczy, kto jest dla nas ważny. Nikt z nas bowiem nie żyje w próżni.
Zapadła mi w pamięć opowieść Marca Lodolego (włoskiego współczesnego prozaika i poety, nauczyciela), bystrego obserwatora młodzieży. Przytacza on rozmowę z jedną ze studentek. Zwyczajna dziewczyna, jak większość naszych dzieci, przeciętnej urody, zapragnęła kupić sobie spodnie biodrówki i bieliznę z logo firmy tak umieszczonym na gumce, żeby wystawało spod dżinsów, z przodu i z tyłu. A Lodoli, nauczyciel pełen sympatii dla młodych ludzi, marzący o tym, żeby każdy z nich w dorosłym życiu potrafił nawiązywać pełne harmonii i dojrzałe relacje oraz umiał dokonywać niezależnych wyborów, zaczął ją przekonywać o bezsensowności takiego zachowania, podyktowanego przez modę, „bo tak wszyscy robią” itd. Uderzyła mnie pełna rezygnacji i rozbrajająca odpowiedź tej dziewczyny, którą można by streścić w następujący sposób: „Profesorze, pan jeszcze chyba nie zrozumiał, że tylko nieliczni — ci sławni, piękni, stojący na szczycie drabiny społecznej — mogą sobie pozwolić na robienie tego, co im się podoba, a my, cała reszta, mamy tylko jedną drogę: naśladować, kopiować, po to żeby istnieć. Inaczej nawet się nie istnieje”.
Jak im pomóc (i samemu sobie) żyć, czuć, że istniejemy, mimo powszechności przekonania, że nie należy od nikogo być uzależnionym? Nie jest to łatwe. Bez uznania, że inni liczą się w naszym życiu, bez odkrycia, że i my liczymy się w czyimś życiu, bez świadomości, że wszyscy jesteśmy na tysiące sposobów uzależnieni od wielu innych osób, staje się to bardzo trudne. Bez zaakceptowania tego, że każdy z nas potrzebuje innych ludzi i że wszyscy mamy dla nich jakieś znaczenie i jesteśmy im potrzebni, trudno osiągnąć pełnię dojrzałej tożsamości. Dzieci zależą od swoich rodziców (a czasem szczęście rodziców i sens ich życia — od dzieci; to wielki ciężar: inwestycja w odniesiony za wszelką cenę sukces własnych dzieci widziany jako szansa na życiowe „odegranie się” za własne porażki) i ta zależność umożliwia nam rozwój, nie upokarza, nie unicestwia. Jest wręcz czymś, co pozwala istnieć. Relacje dziecka z ojcem i matką to nie tylko uczucia, to podstawa jego rodzącej się tożsamości. Uzależniamy się od drugiej osoby, zakochując się, stając się czyimś przyjacielem. Również wtedy kiedy chodzimy właśnie do tej, a nie innej kawiarni nie tylko dlatego, że podają tam dobrą kawę. Jej smak staje się dla nas wyjątkowy, bo kelner pamięta, jak mamy na imię i można od niego usłyszeć kojące pytanie: „To, co zwykle?”. Zależności nie są niczym złym. Stanowią element normalności w naszym życiu, choć próbuje się temu zaprzeczać, uporczywie nie dopuszczając tego do świadomości.
W zunifikowanym świecie, żeby zasłużyć na uwagę kolegów i koleżanek, trzeba upodobnić się do innych, nauczyć się zasad naśladowania, mieć plecak jednej z dwóch wiodących marek, w innym bowiem przypadku nie uda się zaistnieć. W tym świecie nie wolno się zbytnio oddalać od ustalonych zasad, bo symbole uniformizacji muszą być widoczne z daleka, aby tworzyć plemiona, rodzinę. W tym świecie, gdzie mówi się i komunikuje niewiele, łatwo myśleć, że nie zależy się od niczego i nikogo i powoli stawać się uzależnionym. W nowy sposób.
Książka ta prezentuje zarówno wyniki badań naukowych, jak i indywidualne historie, opisując zjawiska, których istnienie wolelibyśmy zanegować. New addictions, nowych uzależnień, jest bardzo dużo. Wiele z nich jest starych jak dzieje człowieka, na przykład gra hazardowa nobilitowana przez literaturę. Człowiek pióra zawsze będzie mieć w pamięci to, co Dostojewski pisał o emocjach, wyzwaniu, poczuciu wszechmocy, przegranej, pragnieniu rewanżu, byciu niepokonanym, sukcesie, klęsce, coraz to nowym dreszczu, trudnościach życia gracza. Nie są to doświadczenia przeszłości ani tym bardziej produkt fantazji literackiej.
Istnieją również inne uzależnienia, które nie mogłyby pojawić się w przeszłości. Mam na myśli uzależnienie od Internetu, gier wideo, pornografii. Internet odgrywa obecnie wielką rolę. Sam w sobie nie jest ani zły, ani dobry, oferuje nam różnorodne możliwości do wykorzystania. Wyszukiwarki internetowe pozwalają nam dotrzeć do najlepszych produktów, jakie wydała myśl ludzka od zarania dziejów. Coraz bardziej udoskonalane, skracają czas samego poszukiwania, a wydłużają czas obróbki i przyswojenia wiedzy, obudowania jej doświadczeniami wymagającymi podróży trwających nawet całe pokolenia. Internet to jest powietrze, którym oddychamy, środowisko, w którym żyjemy. Zwiększył w niewiarygodny sposób możliwość zetknięcia się z najdziwniejszymi czy najmniej pożądanymi aspektami ludzkiego ducha, dając nieskończone możliwości nawiązywania kontaktów za pomocą jednego kliknięcia. Uczynił powtarzalnym to, co mogło zdarzać się okazjonalnie, co było dawniej trudne do znalezienia. I nie ma ani końca, ani dna.
W tej publikacji ukazujemy, jak można być blisko osób, które zagubiły się w gąszczu nowych uzależnień i nie mogą znaleźć z niego wyjścia, ponieważ straciły panowanie nad własnym życiem i czują się bezradne. Odnosi się bowiem wrażenie, że ich zachowania zawsze mają charakter natrętny, nieokiełznany, irracjonalny, niepohamowany. Jednak to, co na jednym etapie życia wydaje się kompulsyjne, może zostać opanowane i usunięte. Tak jest w przypadku nie tylko alkoholizmu, ale również nowych uzależnień. Nie wszystkie mają charakter kompulsyjny, choć mogą się takie stać. Na stronach tej książki odkrywamy coś bardzo krzepiącego: że zwycięstwo w walce z nimi jest możliwe. Nie w grze, ale w życiu, również wtedy kiedy zdaje się, że przegrana jest ostateczna.
Mario Marazziti
opr. aw/aw