Fragmenty książki "Sztuka rozmawiania"
Tytuł oryginału: Miteinander reden 1. Stórungen und Klärungen. Allgemeine Psychologie der Kommunikation
rzeczowa |
siebie |
Wypowiedź |
Apel |
Muszę stwierdzić, że "narodziny" tego kwadratu były dla mnie czymś bardzo ważnym. Sprawdzał się on bardzo dobrze zarówno w analizie konkretnej wypowiedzi, jak i w diagnozowaniu komunikacji skomplikowanej i mocno zaburzonej, a także w określaniu, która dziedzina komunikacji jest objęta zaburzeniem. Ten "magiczny kwadrat" - jako narzędzie psychologiczne - jest sercem tej książki.
Trzy sprawy można dostrzec od razu.
Po pierwsze, komunikacja jest rzeczywistością czterowymiarową. Każda wypowiedź ma cztery płaszczyzny. Każda z tych płaszczyzn jest odpowiedzialna za jakość (przejrzystość) komunikacji. Wypowiedź: "Dzwoniłem do ciebie pięć razy!" jest na płaszczyźnie rzeczowej jasna i zrozumiała. Natomiast już na płaszczyźnie ujawnienia siebie daje kilka możliwości. Odbiorca nie wie na pewno, co nadawca chciał powiedzieć o sobie. Czy jego wypowiedź zawiera rozczarowanie, czy raczej zagniewanie? Mało przejrzysta jest także płaszczyzna wzajemnych relacji. Tutaj pytanie nadawcy może oznaczać zarówno "Gdzie się podziewałeś?", jak i "Jesteś dla mnie bardzo ważny"! Podobnie nie jest wyraźny apel wypowiedzi. Może "Zadzwoń do mnie teraz ty"? Odbiorca takiej wypowiedzi może znaleźć się w niewygodnej sytuacji: "Rozumiem każde jego słowo - ale co on właściwie chce powiedzieć"! Niejasne płaszczyzny wypowiedzi stwarzają pole do popisu wewnętrznemu bogactwu odbiorców ukrytemu w skarbcu ich własnej fantazji, oczekiwań, obaw. Odbiorca często potrafi "dosłyszeć" w wypowiedzi nadawcy jeszcze coś, co pochodzi już tylko od niego - i w ten sposób zaczyna rozmawiać tylko sam ze sobą.
Po drugie, wypowiedź jest pakietem różnych informacji. Każda z czterech "płaszczyzn" kwadratu wypowiedzi może zawierać kilka informacji. Ta rzeczywistość jest prawdziwym obciążeniem dla odbiorcy, który chciałby (wewnętrznie) zareagować na każdą z informacji i przez to łatwo się gubi. Kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, mocno przeżyłem pewne zdarzenie w tramwaju. Siedziałem wygodnie obok mojego dziadka, podczas gdy inni stali z braku wolnych miejsc siedzących. W pewnym momencie usłyszałem czyjś rozzłoszczony głos zwrócony do mojego dziadka: "To niesłychane, żeby dziecko siedziało, a starsi musieli stać!" Mój dziadek nie pozostał dłużny i równie mocnym głosem odparował: "Chce pan tu wrzeszczeć?" Przepychanka trwała chwilę. W końcu, ku mojemu zaskoczeniu, dziadek przyznał rację rozmówcy i polecił mi, żebym ustąpił miejsca. Dodał jednak: "Ale z tego powodu nie musiał pan tak strasznie krzyczeć". Wtedy po raz pierwszy przeżyłem, że jednocześnie można wyraźnie być nie w porządku i mieć zupełną rację.
Wypowiedzi są właśnie czterowymiarowe. Mój dziadek zgadzał się ze swoim rozmówcą na płaszczyźnie zawartości rzeczowej i na płaszczyźnie apelu, ale zupełnie nie odpowiadało mu to, co działo się na płaszczyźnie wzajemnych relacji. Odbiorca, aby odpowiednio zareagować na wypowiedź nadawcy, musi najpierw wyraźnie i dokładnie uświadomić sobie, co dzieje się w jego wnętrzu. W innym razie między nadawcą a odbiorcą zaczyna panować raniący nieład. Obecność specjalisty w zakresie psychologii komunikacji podczas ważnych spotkań nie powinna być czymś wstydliwym. Może on służyć pomocą w rozjaśnianiu niektórych powikłanych spraw, może stać się akuszerem jasnych komunikatów. Przede wszystkim dotyczy to małżeństw, rodzin i grup zawodowych.
Po trzecie, podobnie jak wszystkie boki kwadratu są tej samej długości, tak wszystkie cztery płaszczyzny komunikacji są jednakowo ważne (nawet kiedy w niektórych wypowiedziach ta czy inna płaszczyzna jest niema). Szkoła i świat zawodowy nie kochają tego stwierdzenia. Tam nacisk jest położony przede wszystkim na "zawartość rzeczową". Wypowiedzi produkowane przez szkołę i świat pracy chciałyby być jednopłaszczyznowe, "rzeczowe". Wiele się mówi o tym, że dzisiejsza szkoła jest zbyt "mózgowa" i niemal całą energię wkłada w przekazywanie wiedzy, a prawie zupełnie nie dba o kształtowanie wzajemnych relacji. Także w życiu zawodowym oficjalnie liczy się tylko jednopłaszczyznowa rzeczowość. Nie rozwiązuje ona problemów związanych z "ujawnianiem siebie", nie przyczynia się do tworzenia dobrych relacji wzajemnych, a przecież te właśnie sfery pochłaniają masę naszej psychicznej energii. Są to sprawy "nierzeczowe", które należy traktować po macoszemu. Niechciane schodzą do podziemia i żyją tam swoim własnym, mrocznym życiem. Przypominają one wielkiego konia trojańskiego w ciele obiektywnej rzeczowości.
Ten brak zainteresowania ujawnieniem siebie i wzajemnymi relacjami jest ważnym wyzwaniem dla psychologii komunikacji. Konieczna jest metanoia przemieniająca ułomną ^r~ "rzeczową" komunikację jednowymiarową w pełną i żywą czterowymiarową komunikację międzyosobową. Intensywny trening w komunikacji jednowymiarowej i rzeczowej, któremu wielu z nas ulegało przez lata, uczynił pozostałe płaszczyzny komunikacji "ziemią nieznaną". Praca nad uruchomieniem wszystkich płaszczyzn komunikacji jest zadaniem różnych grup treningowych i terapeutycznych. Wiąże się to także z uruchomieniem zaniedbanych dotąd obszarów osobowości.
Czy psychologia może poprawić komunikację międzyosobową? Psychologia komunikacji stawia sobie podwójne zadanie. Z jednej strony stara się możliwie precyzyjnie opisać naukowo zdarzenia zachodzące między nadawcą a odbiorcą. Z drugiej strony, jakby jednocześnie, chce dawać narzędzia i wskazania poprawiające komunikację oraz pragnie określić, co jest przyczyną tego, że komunikacja jest gorsza albo lepsza? Przed laty, rozpoczynając nasze kursy treningowe, wychodziliśmy z założenia - nie zdając sobie z tego jeszcze sprawy - że za dobrą komunikację jest odpowiedzialne "odpowiednie opakowanie". Jako niewłaściwą odrzucaliśmy wypowiedź: "Niech pan nie opowiada bzdur!" Jako bardziej stosowną przyjmowaliśmy wypowiedź: "Nie jestem pewien, czy mógłbym się z panem zgodzić we wszystkich punktach" (zob. rys. 2).
Niech Pan nie opowiada bzdur! |
Nie jestem pewna, |
Rys. 2: Tak niegdyś wyobrażaliśmy sobie sposób na poprawę komunikacji (dzisiaj już nieaktualne)
Sądziliśmy, że uwrażliwiając uczestników na emocjonalną różnicę między obu wersjami i potem ćwicząc z nimi "właściwy" styl wypowiedzi, przyczyniamy się do poprawy komunikacji między nimi i podniesienia ich higieny psychicznej.
Dzisiaj ta sprawa nie jest dla nas tak prosta. Przecież emocjonalne niezadowolenie, które słychać w pierwszej wersji, jest rzeczywistością psychiczną, której nie można negować czy rugować. Co więc z nim zrobić? Jak traktować własne niezadowolenie? Jak je akceptować (albo jak akceptować to, co się ze mną dzieje)? Co zrobić z tym, co się dzieje we mnie i w tobie? Jak ci o tym powiedzieć, nie budząc w tobie jednocześnie poczucia winy?
Wersja "dobrze" z rys. 2 zakłamuje część rzeczywistości emocjonalnej. Może okazać się dobra w niektórych łatwych i krótkotrwałych relacjach, ale nie może stać się wzorem dla osobistego postępowania ze sobą i z innymi. Przeciwnie, skłonny jestem podejrzewać, że niewypowiedziane niezadowolenie rozrośnie się w psychicznym podziemiu i zaburzy wzajemne relacje. Wtedy jeszcze nie braliśmy pod uwagę tego "głębokiego" wymiaru komunikacji międzyosobowej. Jak widać, wówczas z uczestnikami naszych kursów ćwiczyliśmy sformułowania wynikające z naszej ówczesnej koncepcji komunikacji. Nie wprowadzaliśmy ich natomiast w to, co najistotniejsze - w autentyczny kontakt międzyludzki. Pomijaliśmy też rzecz niezwykle ważną - akceptację uczuć. Jako trenerzy sami staliśmy się przykładem takiego stylu komunikacji, bo sami pomijaliśmy zagadnienie akceptacji i poważnego traktowania własnych uczuć. Uczucia wtedy nie były dla nas czymś ważnym. Tym bardziej nie traktowaliśmy ich jako głosu naszego świata wewnętrznego. Raczej usiłowaliśmy prowadzić "rzetelny trening". Produkowaliśmy postawy "neutralne", "współczujące" i "niezmiennie przyjazne" ("Mam nadzieję", "Czy może w czymś przesadzam?").
Droga "odpowiedniego opakowania" okazała się ślepą uliczką. Z czasem zastąpiły ją "przejrzystość" i "współbrzmienie" jako cechy sensownej komunikacji. "Współbrzmienie" to nie tylko harmonijna zgodność mojej wypowiedzi z moją wewnętrzną kondycją, z moimi pragnieniami, z moją hierarchią wartości, ale również - z wewnętrzną kondycją mojego rozmówcy i z całą "prawdą sytuacji", w jakiej się razem znajdujemy (zob. s. 125). Skutecznym lekarstwem na zakłócenia komunikacji okazała się metakomunikacja - rozmowa o rozmawianiu, o tym, jak się odnosimy do siebie nawzajem. Terapeuci zajmujący się zagadnieniami komunikacji pisali w 1971 r.: "Wyraźna metakomunikacja jest zupełnie nieobecna, bo się jej wstydzimy. Należałoby mówić o ewolucji, gdyby w następnym pokoleniu udało się uczynić z niej coś oczywistego".
Ta książka zawiera narzędzia do wspierania wewnętrznej i zewnętrznej przejrzystości. Jest ona także wprowadzeniem w sztukę metakomunikacji. Jakkolwiek chcę ją dedykować przede wszystkim psychologom prowadzącym grupy i warsztaty w zakresie doskonalenia komunikacji, zaangażowanym w poradnictwie małżeńskim, rodzinnym i zawodowym, ucieszą mnie także wszelkiego rodzaju sympatycy. Chciałbym także im przedstawić, w jaki sposób my, psychologowie i terapeuci zainteresowani zagadnieniem komunikacji, patrzymy na to, co zdarza się między ludźmi, jak usiłujemy pokonywać trudności i niepowodzenia i dlaczego proponujemy takie a nie inne rozwiązania. Dla wielu z nas te narzędzia mogą okazać się przydatne, a wielu już zapewne intuicyjnie je odkryło. Mnie się marzy puścić psychologię "w świat", zamiast - jak określa to Ruth Cohn - "zamykać ją w tajemnej ciszy gabinetu psychologicznego".
Wiem, jak może być niebezpieczne, gdy wiedza psychologiczna dostanie się w niepowołane ręce, gdy stanie się narzędziem manipulacji i dominowania - a do tego może dojść! Ale zbyt "naukowe" podchodzenie do spraw międzyludzkich też nie jest, moim zdaniem, całkowicie wolne od zagrożeń. Może ono prowadzić do przeintelektualizowania naszego wzajemnego bycia, do powstania nowej, imponującej mowy mandarynów. Przedsmak ewentualnego rozwoju w tym kierunku daje satyra na s. 260nn. W moich myślach przeważa jednak przekonanie, że poszukiwanie większej klarowności i lepszego rozumienia jest niezwykle ważne dla osobistego rozwoju i służy dobrym relacjom międzyludzkim.
Teraz chcę powiedzieć coś o zakresie materiału w następnym rozdziale. Przed każdym, kto dąży do poprawy komunikacji międzyosobowej, staje konieczność uwrażliwienia się na trzy odrębne sprawy:
1. Otwarcie na indywidualność. Rozpoczynam sam od siebie, bądź pomagam lub udzielam wsparcia konkretnej osobie. Takie podejście z jednej strony daje szansę uaktywnienia zaniedbanych obszarów osobowości, stopniowego ich rozwoju i pozwala stać się dla siebie samego panem i mistrzem (postulat psychologii humanistycznej). Z drugiej strony niesie niebezpieczeństwo wiązania z konkretnym człowiekiem przyczyn zaburzeń komunikowania się. Zdarza się, że szkoła wysyła "trudnego" ucznia do psychologa, przez co ten otrzymuje - obok ewentualnej pomocy - etykietkę "uczeń patologiczny" (zob. Część druga III, E). Nie bierze się pod uwagę tego, że trudny uczeń może być jedynie najbardziej wymownym sygnałem zaburzonych relacji panujących między nauczycielem a klasą lub wśród samych uczniów, że może być "nośnikiem objawów". To spostrzeżenie prowadzi do następnego punktu.
2. Uwrażliwienie na jakość bycia razem. "Pacjentem" jest tutaj nie pojedyncza "czarna owca", ale cały styl relacji w określonej grupie. Ta kie "myślenie systemowe" jest ważne w terapii małżeńskiej i rodzinnej i w nowoczesnej pracy pedagoga szkolnego.
Przy tego typu terapii komunikacji należy pamiętać również o tym, że niektóre sposoby zachowań są nie tyle (w zasadzie) wolnym dziełem partnerów dialogu, ile czymś "odgórnie" zaprogramowanym. To spostrzeżenie prowadzi do kolejnego punktu.
3. Uwrażliwienie na warunki instytucjonalno-społeczne. Postulat przemian odnosi się tutaj nie do poszczególnych jednostek czy relacji zachodzących w grupie - jak w poprzednich dwóch punktach - lecz do konkretnych okoliczności, które towarzyszą spotkaniu i które wymagają lub podpowiadają określone formy zachowań. Hierarchicznie ukonstytuowany świat pracy z jednej strony umożliwia (nielicznym) awans, z drugiej - jest nastawiony na współpracę. Takie powiązanie współpracy i konkurencji może sprzyjać komunikacji na podwójnej płaszczyźnie: zewnętrznie ("dla oka") - współpraca, wewnętrznie (dla własnych ambicji) - rywalizacja.
Również zinstytucjonalizowana szkoła posiada własne "tajemne plany dydaktyczne", z góry określające relacje uczeń-nauczyciel i uczeń- uczeń, które niemalże na pewno burzą komunikację. Wychodząc z tego stwierdzenia można rzeczowo argumentować, że środki wspomniane powyżej - psychologiczna pomoc dla uczniów, treningi komunikacji dla nauczycieli (punkt pierwszy), terapia relacji uczeń-nauczyciel (punkt drugi) - sięgają zbyt płytko i nie docierają do samych "korzeni zła". Rozwiązaniem mogą tu być instytucjonalne przedsięwzięcia reformatorskie lub - gdyby okazało się, że instytucja odpowiada celowej logice systemu społecznego - zasadnicze przemiany społeczne, możliwe do osiągnięcia na płaszczyźnie politycznej.
W oczach niektórych moich studentów książka ta staje się A(S) "martwa", kiedy wyjaśniam, że proponuje ona przede wszystkim narzędzia do punktów pierwszego i drugiego. Widzą oni w niej jakąś (typową dla psychologii mieszczańskiej) "psychologizację" problemów, która lecząc symptomy, przesłania wgląd w sedno zła, przez co utrzymuje przy życiu chory system. Podzielam ich zdanie. Sam także dostrzegam niebezpieczeństwo zawężenia działań do czynników psychologicznych i pomijania zależności, o których mówi punkt trzeci. Jednak za nie mniej niebezpieczne uważam położenie zbyt wielkiego nacisku na punkt trzeci i pomijanie czynników psychologicznych wymienionych w dwóch pierwszych punktach. Czy mogę w sposób wiarygodny i budzący zaufanie brać się za porządki w świecie, jeśli moje własne podwórko jest jeszcze zaśmiecone i nie potrafię się odpowiednio dogadać z najbliższym otoczeniem?
Kto chce wykonać "całą robotę", będzie musiał te trzy punkty ze sobą połączyć. Widzę jednak i takie wyjście, żeby psychologicznie przepracować punkty pierwszy i drugi i mieć świadomość, że jeszcze nie wszystko zostało zrobione.
opr. aw/aw