Fragmenty książki "Voodoo. Bogowie, czary, rytuały", która prezentuje w sposób całościowy religię Voodoo
ISBN: 978-83-7505-439-2
wyd.: WAM 2010
Otóż przejmujące grozą obrazy skrytobójczego, a nawet kanibalistycznego kultu wudu są znacznie starsze niż dzisiejsze celuloidowe zombi. Według swego pochodzenia haitański wuduizm jest religią niewolników, złożoną z kulturowych szczątków, z ułomków wspomnień o bóstwach, modlitwach i obrzędach, przeniesionych do Nowego Świata wraz z niewolnikami z Dahomeju, Konga czy Nigerii.
Pierwszy transport z ładunkiem tych niewolników przybił do brzegów Haiti już z początkiem XVI wieku — niewiele lat po „odkryciu” Ameryki przez Kolumba. Charakter nieomal przemysłowy proceder ten przyjął jednak od drugiej połowy XVII wieku. Oficjalnym usprawiedliwieniem tej zbrodni dokonywanej na setkach tysięcy ludzi było twierdzenie, że niewolników należy nawracać na chrześcijaństwo i zapoznawać z dobrodziejstwami cywilizacji białego człowieka. Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej: w trakcie masowych chrztów czarnoskórzy przybysze byli pospiesznie skrapiani przez katolickich księży wodą święconą, a następnie gnani na plantacje trzciny cukrowej i do kopalń złota. Tam dziesiątkami tysięcy umierali pod razami batoga lub po prostu z głodu, nędzy, chorób, niedożywienia — na szczęście jednak z perspektywą życia wiecznego w zaświatach białego człowieka.
Jednocześnie z zorganizowanym gwałtem dokonywanym na czarnych niewolnikach narastał jednak również lęk ich dręczycieli przed zemstą owych wyjętych spod prawa. Aby uspokoić swoje sumienia, chrześcijańscy właściciele przedstawiali swoje „pogańskie” ofiary jako pomiot szatański, który nie zasłużył na lepsze traktowanie. W ten sposób powstały pierwsze legendy mówiące o zabobonach oraz podsycane przez histerię pogłoski o diabelskich praktykach wuduistów, którzy na przykład uprowadzają białe dzieci i w trakcie rytualnego obrzędu zjadają ich gotowane zwłoki.
Tymczasem kapłani i członkowie elit społecznych, których znaczna liczba również znalazła się wśród przywiezionych z Afryki niewolników, starali się z przekazanych tradycją fragmentów skleić religijny ryt, który by odpowiadał potrzebom i nawykom wszystkich, bardzo teraz przemieszanych grup etnicznych. Znacznie ważniejsze niż różnice kulturowe w nazewnictwie poszczególnych bóstw, ich przywoływaniu czy oddawaniu im czci było wspólne wszystkim, dominujące poczucie wykorzenienia i utraty ojczyzny. Dlatego raj wudu, sfera bóstw, aniołów i nieśmiertelnych przodków, do którego każda dusza po śmierci powraca, nie jest podobny ani do chrześcijańskiego nieba, ani do piekła szatana, którego wuduiści jakoby czczą. Jego prawzorem jest raczej utracona ojczyzna wygnańców, która już wkrótce przybiera mityczną postać afrykańskich królestw „Dahome” czy „Guinée”.
opr. aw/aw