Omówienie wystawy "BROŃ SYMBOLICZNA" Zofii Kulik
Obojętność i minoderia wobec tego, co w sztuce jest owocem osobistego przeżycia, co jednocześnie odwołuje się do pamięci zbiorowej i przeciwstawia konkret pustosłowiu, są tym bardziej niezrozumiałe, im bardziej świadectwo artystyczne jest autentyczne. Oto przeszła prawie nie zauważona być może najważniejsza z wystaw indywidualnych, które miały miejsce w ostatnich latach w Polsce. Do jej zorganizowania doszło dzięki Ryszardowi Ziarkiewiczowi - dyrektorowi Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Z Sopotu wystawa pojechała do Warszawy i tam właśnie ją obejrzałem (w lutym 1994 można ją było obejrzeć w poznańskiej Galerii u Jezuitów). Zgromadzone w Zachęcie (listopad-grudzień 1993) charakterystyczne prace Zofii Kulik zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Niektóre z nich widziałem już wcześniej, ale dopiero patrząc na duży, przejrzyście skomponowany zestaw, odczułem ich formę i zaklęte w nich życie. Aranżacja wystawy, w której wizualne walory monumentalnego dzieła i jego wewnętrzna treść zostały bezbłędnie wpisane w przestrzeń galerii, była doskonałym przykładem dyscypliny przekazu artystycznego.
Wielka sztuka nie powstaje z pobożnych życzeń, ale z wrażliwości i talentu, z poważnego stosunku do wartości uniwersalnych. To jej powstawanie ma wiele wspólnego z charakterem artysty, z wysiłkiem, który wkłada w samorealizację i pokonywanie własnych, ludzkich słabości. Kiedy pojawia się autentyczny artysta, burzy te, zdawałoby się, niezachwiane hierarchie i jakoby pewne ustalenia i staje się dla nas prawdziwym odniesieniem. Przypomina też i przedłuża sobą szereg innych odniesień. "Szereg", do którego należy Zofia Kulik, znaczą nazwiska artystów tej miary co, na przykład, Andrzej Wróblewski lub Alina Szapocznikow. Ich twórczość, przy naturalnej odmienności źródeł inspiracji i środków formalnych, łączy to samo nasycenie emocjonalne i ta sama szczerość uczuć, a jeszcze bardziej pragnienie tej szczerości stopione z dramatycznym dążeniem do odszukania się nie tylko w swoim czasie, lecz w czasie w ogóle.
Znamienne, że to kobieta zdołała uporać się z doświadczeniem totalitaryzmu i znaleźć formę wyrażenia ciężaru zewnętrznych i wewnętrznych spustoszeń, których ten dokonał, i przeciwstawić piętnu epoki umysłu zniewolonego piętno swej niezniewolonej inteligencji i ocalonej wrażliwości. Zwycięstwo dobroci, triumf "ręcznej robótki", która zamieniła totalitaryzm w "dywan" fotograficzny, w sarkastyczny deseń i wreszcie w abstrakcyjny kod psychicznego zadośćuczynienia, uzmysławia wprost biologiczną niezbędność sztuki. "Dywany", bryły mauzoleów, żarzące się białym światłem fantomy monumentów architektury socrealistycznej, które zdają się lampkami wiecznej przestrogi, gabloty z życiem opowiedzianym przy pomocy pamiątek - fetyszy wyobraźni, mają swą kulminację w jakże odkrywczym skupieniu na mistycznej treści pozornie nic nie znaczących, dekoracyjnych ornamentów. Okazuje się, że rysunek nacięć na kryształowym naczyniu, wnętrze malowanej róży, gotycki łuk, krój litery, "pełzający" po wszystkim wzór, który zdobi zarówno przedmioty codziennego użytku, jak i odświętne, paradne symbole siły, insygnia i emblematy władzy, kryje jakąś straszliwą prawdę o człowieku. Wciela się w sztuczne, rytualne gesty ciała. Ornament to najstarsza postać i treść sztuki.1 Jego rytm przypomina jednocześnie o rytmie mantry i terapeutycznym sensie modlitwy, o pragnieniu spokoju i bezpieczeństwa.
Zofia Kulik posiada nadzwyczajne wyczucie kontrastu walorowego, jakby wzrok absolutny - odpowiednik słuchu absolutnego - i równie nadzwyczajną inwencję w dziedzinie kompozycji płaszczyzny. Nie wiem, czy to był przypadkowy zbieg okoliczności, że jej "czarno-biała" wystawa w Zachęcie spotkała się z wystawą fotograficzną "World Press Photo". Jeśli tak, to był to bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ w ten sposób mogliśmy przekonać się, jak jednak istotna jest różnica między fotografią jako techniką a fotografią jako tworzywem artystycznym, i zastanowić się nie tyle nad ontologią dzieła sztuki (o tej bowiem powiedziano już wiele), co ontologią tworzywa. Wszak w przypadku twórczości Zofii Kulik fotografia jest tworzywem "preparowanym" i "preparującym", które w specyficzny sposób określa strukturę dzieła i warunkuje jego wielokierunkowe "czytanie".
Dziś, gdy sztukę zdominował megalomański bełkot, zjawia się artystka mówiąca o tym, co wspólne, i o nas w czasach ideologii totalitarnych, których bynajmniej nie symbolicznymi i nie wykluczającymi się atrybutami były: pocisk i pion murarski; artystka wskazująca - bez jakiegokolwiek moralizatorstwa - na zło, które często czai się w fałdach sztandarów i draperii, w kultowych portretach uzurpatorów i wzniosłych hasłach; artystka przypominająca nam, że sztuka jest bronią bezbronnych.
JANUSZ MARCINIAK, ur. 1954, malarz, pedagog i krytyk sztuki. Pracuje w PWSSP w Poznaniu. Publikował m.in. w "Czasie Kultury", "Kulturze Niezależnej", "Znaku" i "Gazecie Wyborczej".
1. Por. Wiesław Juszczak, "Występny ornament" czyli o napięciach między sztuką a kulturą, "Znak" 462.