Alkoholik w białym kołnierzyku

Ludzie na wysokich stanowiskach, zamożni, którzy pod kontrolą mają wszystko, oprócz alkoholu. Tzw. białym kołnierzykom trudniej wyjść z nałogu. Dlaczego?

Eleganccy, odnoszący sukcesy w pracy, cieszący się społecznym uznaniem piją wieczorami albo w weekendy. Zdarza się, że do upadłego. Alkoholikowi wysokofunkcjonującemu o tyle trudniej wejść na drogę trzeźwienia, że z pozoru wszystko wydaje się mieć pod kontrolą. Wszystko, oprócz zawartości butelki.

Alkoholika wysokofunkcjonującego (w skrócie HFA - z ang. high-functioning alcoholic) trudno utożsamiać z „menelem” w potocznym rozumieniu tego słowa. Wysokofunkcjonujący zmagają się z uzależnieniem od alkoholu, prowadząc - przynajmniej z pozoru - normalne i udane życie. Najczęściej są to ludzie piastujący wysokie stanowiska, realizujący się w prestiżowych zawodach, o wysokim statusie materialnym. Osiągane przez daną osobę sukcesy na polu zawodowym i w życiu osobistym dodatkowo utwierdzają ją w przekonaniu, że problem alkoholowy jej nie dotyczy i dlatego długo nie szuka pomocy.

Bo praca jest najważniejsza

Celem scharakteryzowania tzw. grupy wysokofunkcjonującej Lech Zakrzewski, prowadzący audycję trzeźwiejących alkoholików „Boże, użycz nam pogody ducha” na antenie Katolickiego Radia Podlasie, posiłkuje się przykładami: - Mężczyzna bierze udział w „wyścigu szczurów”, czyli goni za sukcesami i często je odnosi. Tyle że w piątkowy wieczór wraca do pustego domu, siada na wygodnej kanapie, sięga po piwo czy szklaneczkę whisky albo wychodzi z kolegami do pubu, gdzie pije do „obucha”, usiłując zrobić reset wydarzeń minionego tygodnia. Niedziela jest dniem, kiedy próbuje dojść do siebie. Wyprawia się na siłownię, nawadnia organizm, aby w poniedziałek o czasie i w pełnej gotowości móc stawić się w pracy. Gorzej, kiedy wspomniany reset przedłuża się na niedzielę i w poniedziałek pojawia się problem ze wstaniem z łóżka. Wtedy najczęściej dzwoni do pracy i wymawia się nagłymi okolicznościami bądź chorobą, przekładając powrót na kolejny dzień - tłumaczy, podkreślając, że dla wysokofunkcjonującego alkoholika praca jest najważniejsza i nic nie jest w stanie mu jej odebrać. - Nic, oprócz alkoholu - zastrzega. Podaje też przykład dziewczyny, która całą niedzielę „odpoczywa”, zaś w poniedziałek nastawia budzik dwie godziny wcześniej niż zazwyczaj, robi staranny makijaż, przyrządza koktajl owocowy z dużą ilością witamin, który ma postawić ją na nogi, i idzie do pracy. Funkcjonuje tak od weekendu do weekendu.

Kolejną grupą, na którą wskazuje mój rozmówca, są wysokofunkcjonujący posiadający rodziny. - Wracają późno i albo zdążą pobawić się dziećmi, albo i nie. Upijają się, kiedy zazwyczaj domownicy już śpią. Nieraz do upadłego. Powód? Chęć wyhamowania emocji, jako recepta na lęk albo sen - podpowiada. - Zdarza się, że żona wstaje w nocy i widzi męża, który zasnął przy stole. Są też małżeństwa, które piją razem. Bywa, że praktykują ten styl przez lata, jako że potrafią doskonale się maskować - zaznacza i wskazuje na inną nazwę grupy: „białe kołnierzyki”. - Określenie to odnosi się do osób z kręgu tzw. prestiżowych zawodów, jak np. lekarze, prawnicy, dziennikarze, strażacy, księża czy nauczyciele, czyli grup społecznych cieszących się największym poważaniem, ale też najbardziej narażonych na stres - uściśla.

Wszystko mam pod kontrolą?

Alkoholizm jest chorobą demokratyczną, stąd i objawy popadnięcia w uzależnienie w przypadku wysokofunkcjonujących nie różnią się od tych, które cechują „typowych” alkoholików. - W pewnym momencie pojawia się nieumiejętność zatrzymania rozpoczętego picia. Po trzecim piwie są kolejne, aż film się urwie - wyjaśnia L. Zakrzewski. Jako kolejne objawy wskazuje poranne „zaćmienie” w odniesieniu do wydarzeń minionego dnia i sięganie po alkohol na kaca. - „Białe kołnierzyki” nie piją „jaboli”, ale szkocką i koniaki, co też służy im za usprawiedliwienie. Bo skoro nie piją byle czego, tylko sięgają po najwyższą półkę, czy może być mowa o uzależnieniu? Ponadto po upiciu się nie śpią na ławce w parku, ale na wygodnej kanapie przed 50-calowym telewizorem - dodaje.

Takim trudniej się „wybudzić”? - dopytuję. - O wiele trudniej - przekonuje autor radiowej audycji. - Alkoholik zaczyna leczenie wtedy, kiedy osiągnie dno. Im jest ono głębsze, tym łatwiej o ratunek. Tymczasem wysokofunkcjonujący będzie przekonywał: „Wszystko mam pod kontrolą: dobrą pracę, piękne mieszkanie, nawet picie”. Tyle że on, owszem, może kontrolować wszystko… oprócz picia właśnie! Paradoksalnie utrata kontroli to dobry prognostyk, bo oznacza szansę na powrót do zdrowia. Do „typowego” alkoholika, który się awanturuje, sąsiedzi mogą wezwać policję. Nikt nie wie jednak, co dzieje się za ogrodzeniem willi. Wysokofunkcjonującym trzeba po prostu więcej czasu, aby trafili na izbę wytrzeźwień. Ale trafiają. Wejście na drogę zdrowienia u wszystkich możliwe staje się tylko w sytuacji, gdy uzna się własną bezsilność. Kluczowy warunek to przyznanie, że 30 cm w butelce jest silniejsze ode mnie.

Na poparcie tezy, że alkoholicy to mądrzy ludzie, L. Zakrzewski wskazuje i umiejętność picia tak, aby nikt się nie zorientował, i wynajdywanie kryjówek na alkohol, wreszcie żonglowanie argumentami, że się nie napił, mimo iż ewidentnie jest pijany. - Żona kolegi wyczyściła dom z wszystkich butelek i poszła do pracy z przekonaniem, że jak wróci, mąż będzie trzeźwy. A był pijany. I co się okazało? Schował butelkę w rękawie jej płaszcza. Tam nie szukała - oznajmia. - Ale to dotyczy porównawczo „normalnych” alkoholików. Wysokofunkcjonujący nie musi chować. On ma zawsze alkohol na wyciągnięcie ręki - uświadamia.

Grunt, by chcieć się leczyć

„Białe kołnierzyki” trafiają na detoks do ośrodków leczenia uzależnień refundowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia czy raczej prywatnych? - Z tym bywa różnie - zaznacza prowadzący audycję dla trzeźwiejących alkoholików. Przyznaje jednak, że do wyboru jest coraz więcej ośrodków specjalizujących się w detoksie, gdzie miesięczny pobyt to koszt rzędu ok. 6 tys. zł. Powstają i takie, gdzie płaci się 16 tys. zł, a do dyspozycji kuracjuszy jest sauna, basen, siłownia itp. - Jednak bez względu na miejsce powodzenie leczenia sprowadza się do jednego: chęci! Pacjent musi po prostu chcieć - podkreśla. Zdradza, iż zna przypadki, kiedy żona, ojciec czy szef zawoził alkoholika na detoks, a ten w drodze powrotnej do domu - po sześciu tygodniach leczenia - znów się upijał. - Dlaczego? Bo był tam dla kogoś, a nie dla siebie - zastrzega.

Pierwszym krokiem w zdrowieniu jest detoks, czyli odtrucie organizmu. Kolejnym: terapia, a zatem rozpoznanie, na co uzależniony choruje. W opinii L. Zakrzewskiego psychoterapia w przypadku wysokofunkcjonujących zajmuje więcej czasu, ponieważ trzeba przebić się przez wiele warstw: obalić stereotypy typu „alkoholik równa się menel”, poskromić butę i egoizm. - Im więcej pijący traci po drodze, tym łatwiej wyciągnąć go z nałogu - przekonuje.

- Alkoholizm jest chorobą nieuleczalną, z którą trzeba żyć aż do śmierci i leczyć ją aż do śmierci - akcentuje. Podaje przykład mężczyzny, który nie pił 15 lat, co pozwoliło mu uznać, że już nie musi chodzić na terapię i że wystarczy mu jeden mityng w tygodniu. Skończył studia i jako wyspecjalizowany terapeuta rozpoczął pracę w poradni odwykowej. Kiedy jednak szefowa zasugerowała mu, że nie do końca jest mile widziane, by chodził na mityngi razem ze swoimi pacjentami, zrezygnował z tych spotkań. Efekt? Na weselu wypił lampkę szampana, a kiedy „ruszył” na poprawinach, przez trzy miesiące pił non stop, w następstwie czego stracił wszystko: dom, pracę, rodzinę... Kiedy koledzy go znaleźli, szukał jedzenia w śmietnikach. - Ten, kto po kilkunastoletniej przerwie wraca do picia, nie zaczyna od poziomu: piwo albo dwa, tylko takiego, jaki był przed terapią. Jeśli alkoholik wcześniej pił litr i ćwiartkę, po latach trzeźwości startuje z punktu: litr i ćwiartka - tłumaczy.

Nie kieruję swoim życiem

Podstawą terapii w uzależnieniu od alkoholu - jak tłumaczy L. Zakrzewski - jest psychoterapia: w grupach albo indywidualna. Pomocą staje się uczestnictwo w tzw. grupach wsparcia (mityngach AA). - Podczas spotkań osoby, które podjęły próbę zerwania z nałogiem, dzielą się swoimi doświadczeniami i przeżyciami. Leczenie uzależnienia od alkoholu to proces bardzo żmudny, który wymaga od chorego ogromnej motywacji. Kluczowe jest zdanie sobie sprawy ze skali problemu i chęć rozpoczęcia terapii. Mówi się „walka z nałogiem”. Nie lubię słowa „walka”, bo - paradoksalnie - szansa na trzeźwość leży w poddaniu się, tj. uznaniu, że jest się chorym, słabym i nie kieruje się swoim życiem - wyjaśnia.

Wskazując uznanie „siły wyższej” jako istotny element na drodze zdrowienia, sugeruje, iż uważający dotąd siebie za wszystkowiedzącego w pewnym momencie musi powiedzieć: „Wiem, że jest Bóg. I wiem, że to nie jestem ja”! - Ludzie, którzy nie chcą uznać istnienia „siły wyższej”, nie zdrowieją. Niektórzy zasłaniają się tłumaczeniem, że nie musi być to „siła” w ujęciu katolickim. Jednak, według mnie, nie ma innej drogi, jak tylko paść na kolana i zacząć się modlić.

Agnieszka Warecka
Echo Katolickie 14/2019

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama