Według edukatorów seksualnych ciąża to choroba, a antykoncepcja to lek, seksualność służy wyłącznie osiąganiu przyjemności. Czy to jeszcze edukacja, czy raczej demoralizacja?
Według edukatorów seksualnych, ciąża to choroba, antykoncepcja to „lek”, kobieta ma prawo do aborcji na życzenie, a seksualność jest wyłącznie po to, by doświadczać przyjemności. Na takich założeniach oparta jest demoralizacja seksualna, oficjalnie zwana „edukacją”.
AGNIESZKA PORZEZIŃSKA: — Właśnie ruszyła kampania Sexed.pl, która odwołuje się do mile brzmiącego postulatu, że trzeba dać dzieciom i młodzieży solidną wiedzę w zakresie seksualności...
KS. MAREK DZIEWIECKI: — To kolejna inicjatywa osób związanych ze środowiskami, które negują potrzebę podstawowych norm moralnych. Tym razem w roli głównej występują celebryci, którzy samych siebie uznają za autorytety w każdej dziedzinie. Ich kampania medialna ma na celu wprowadzanie w błąd społeczeństwa. Chodzi tu zwłaszcza o wprowadzanie w błąd rodziców, nauczycieli i nastolatków.
— Dlaczego Ksiądz tak uważa?
— Pierwszym „autorytetem” kampanii był znany gejowski aktywista, który promował zasadę: „gej jest ok”. Oczywiście, nie wspomniał on o tak elementarnym fakcie, jak to, że geje tworzą pary niepłodne, czyli chore, bo niepłodność jest na liście chorób Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Sexed.pl powtarza wszystkie slogany i błędy liberalnych „edukatorów”, którzy twierdzą, że w sferze seksualnej niepotrzebne jest wychowanie, wystarczy edukacja. Wbrew faktom znanym każdemu wychowawcy zakładają, że informacje są jedynym czynnikiem, który wpływa na zachowanie człowieka. Gdyby tak było naprawdę, to wystarczyłoby przekazać dzieciom i młodzieży wiedzę o szkodliwości alkoholu, narkotyków czy dopalaczy, by nikt już nie sięgał po te toksyczne substancje. Można mówić np. o edukacji matematycznej. W tej dziedzinie rzeczywiście wystarczy przekazywanie wiedzy. W tych sferach natomiast, które wiążą się z ciałem, uczuciami i relacjami międzyludzkimi, edukacja nie wystarczy. Nastolatek nie jest komputerem. Nie kieruje się jedynie wiedzą. Na jego zachowanie mają wpływ: instynkty, popędy, hormony, emocje, przyzwyczajenia, naciski środowiska, moda, obyczaje, media. To właśnie dlatego w odniesieniu do seksualności człowieka nawet solidna edukacja to za mało. Konieczne jest także wychowanie, czyli motywowanie do dyscypliny, promowanie dojrzałej hierarchii wartości, mądry przykład ze strony dorosłych.
— „Edukatorzy” seksualni ukazują seksualność w taki sposób, jakby człowiek miał jedynie ciało i popędy, a nie miał duchowości, moralności, wolności czy aspiracji, nie tworzył więzi...
— To właśnie jest ich największą słabością. Traktują seksualność jako coś, co nie ma związku z czymkolwiek innym w człowieku, a już zwłaszcza z miłością, odpowiedzialnością, małżeństwem czy dojrzałym rodzicielstwem. „Edukatorzy” seksualni deklarują, że ich celem jest dostarczanie dzieciom i młodzieży „naukowej”, wolnej od ideologii wiedzy na temat seksualności. W rzeczywistości czynią coś zupełnie przeciwnego — ukrywają przed wychowankami tę wiedzę, która jest najbardziej potrzebna po to, by w sferze seksualnej ustrzec się zachowań ryzykownych czy wręcz kryminalnych. Dla przykładu, „edukatorzy” seksualni nie wspominają o tym, że w odniesieniu do zachowań seksualnych jedynym stuprocentowo pewnym sposobem ochrony przed AIDS czy innymi chorobami wenerycznymi jest wstrzemięźliwość przedmałżeńska i wzajemna wierność małżeńska.
— „Edukatorzy” seksualni mają jeszcze inne tematy tabu, np. w ogóle nie przekazują nastolatkom wiedzy na temat cyklu płodności pary ludzkiej...
— To kolejny dowód ich przewrotności. Czynią wszystko, by przed młodzieżą ukryć fakt, że kobieta jest płodna niecałą dobę w cyklu, a para ludzka płodna jest kilka dni w cyklu, gdyż tyle plemniki mogą przeżyć w narządach rodnych kobiety w oczekiwaniu na dojrzałą komórkę jajową. „Edukatorzy” ukrywają tę wiedzę po to, by wmówić młodzieży, że jedynym sposobem kierowania płodnością jest antykoncepcja. Od „edukatorów” seksualnych uczniowie nie dowiedzą się o tym, że biologicznym sensem współżycia jest przekazywanie życia. Przeciwnie, otrzymają dawkę ideologicznych sloganów o tym, jakim to złem i nieszczęściem jest ciąża i jak starannie należy się przed nią „zabezpieczać” — także w dorosłym życiu.
— Kolejny temat tabu to wiedza na temat rozwoju dziecka w okresie prenatalnym czy na temat najlepszych warunków wychowania dzieci przez mamę i tatę w trwałej rodzinie...
— W ten sposób „edukatorzy” przyczyniają się do rozpadu rodzin i niewyobrażalnego wręcz cierpienia dzieci. Nie wspomną też o tym, że żadna antykoncepcja nie chroni człowieka przed popadnięciem w erotomanię, przed przestępstwami seksualnymi, przed byciem wykorzystanym i porzuconym czy przed zdradami małżeńskimi. „Edukatorzy” dążą do tego, by już od wczesnego dzieciństwa skupić wychowanków na instynktach i popędach, kosztem pozostałych sfer człowieczeństwa. Całość „wiedzy” przekazywanej nieletnim jest tak dobrana, by „wychowywać” niepłodnych erotomanów.
— Ale po co?
— Po to, by uformować takie społeczeństwo, w którym już nikt nie będzie planował małżeństwa i już nikt nie będzie chciał mieć dzieci, a za to wszyscy będę korzystać z antykoncepcji i „usług” aborcyjnych.
— Nadal nie rozumiem, dlaczego to robią...
— Po części wynika to z ich własnych historii. Ten, kto w nieszczęsny i niegodny człowieka sposób kieruje własną seksualnością, chce, by inni nie byli lepsi ani szczęśliwsi. Ktoś nieczysty czy zniewolony popędem nie będzie promował czystości i mądrości. Drugim powodem jest chęć zrobienia łatwej kariery. Żyjemy w chorej cywilizacji, w której łatwiej jest stać się celebrytą z powodu wyuzdania niż będąc kochającym, wiernym małżonkiem i odpowiedzialnym rodzicem. Trzecim powodem są pieniądze. Nikt nie zapłaci za promowanie czystości i panowania nad sobą w sferze seksualnej, natomiast hojną zapłatę za promowanie rozwiązłości otrzymają ci, którzy stają się dealerami antykoncepcji czy przysparzają klientów klinikom aborcyjnym oraz terapeutom uzależnień.
— Mam wrażenie, że „edukatorom” seksualnym zależy na tym, by rodzice i nauczyciele nie mieli pojęcia o tym, jaką „wiedzę” przekazują wychowankom. Pod pozorem tworzenia klimatu otwartości żądają, by w czasie ich „wykładów” dla uczniów nie był obecny żaden dorosły. Zawsze wydawało mi się to podejrzane...
— Nie dziwi lęk „edukatorów” przed upublicznieniem tego, co mówią do młodzieży, gdyż w praktyce zachęcają nieletnich do aktywności seksualnej i do okłamywania rodziców. Na stronach „Pontonu” (grupy edukatorów seksualnych — przyp. red.) mamy próbkę tego typu przewrotności. „Edukatorzy” seksualni namawiają tam dziewczęta poniżej 16. roku życia, by zdobywały tabletki antykoncepcyjne, posługując się kłamstwem. Podpowiadają, że skuteczną metodą oszukiwania lekarzy jest deklarowanie, iż dana dziewczyna ma ustną zgodę rodziców na stosowanie antykoncepcji hormonalnej. Oto instrukcja ze strony internetowej „Pontonu”: „Żadne przepisy nie określają formy takiej zgody rodziców. Należy stąd wnioskować, że na równi ze zgodą wyrażoną przez rodziców ustnie podczas wizyty u lekarza czy zawartej w formie pisemnej należy traktować deklarację młodego pacjenta o tym, że rodzicie wyrazili zgodę na jego wizytę i leczenie. Dlatego podczas wizyty u lekarza możesz powołać się na ten argument”. Oprócz kpiny z rodziców mamy tu też kpinę z nieletnich dziewcząt, którym „Ponton” wmawia, że zażywanie zbędnych dla organizmu hormonów to... leczenie. Po mojej interwencji w czasie sympozjum na UKSW powyższy wpis został usunięty ze strony „Pontonu”.
— Co, Księdza zdaniem, dyskwalifikuje „edukatorów” seksualnych?
— Oni nie są wychowawcami, którzy pomagają wychowankom unikać zachowań ryzykownych. Przeciwnie, są oni dobrze wyszkolonymi manipulatorami, którzy za pięknymi sloganami ukrywają toksyczne programy.
— To nie przypadek, że „edukatorzy” seksualni są powiązani ze środowiskiem ateistycznej i liberalnej lewicy...
— To również nie przypadek, że najbardziej aktywna w tym względzie grupa edukatorów „Ponton” działa przy skrajnie lewicowej Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, kierowanej przez feministkę znaną z tego, że jest sponsorowana przez lobby antykoncepcyjne, co zostało potwierdzone prawomocnym wyrokiem sądowym. Dla środowisk liberalnych „wiedza” o seksualności to w rzeczywistości tworzenie fikcyjnego obrazu seksu jako łatwej rozrywki, bez konsekwencji i bez odpowiedzialności. W rzeczywistości jest to zachęta do wyuzdania seksualnego i do demoralizacji.
— To także nieoficjalna promocja antykoncepcji i aborcji, a także sposób na podtrzymywanie choćby takiego mitu, że prezerwatywa daje „bezpieczny” seks...
— Tymczasem prezerwatywa nie chroni nawet przed skutkami fizycznymi nieodpowiedzialnego współżycia. Tym bardziej nie chroni przed skutkami psychicznymi, moralnymi czy duchowymi, jak poczucie żalu do samego siebie czy do drugiej osoby, poczucie winy i grzechu, utraty więzi z Bogiem i z bliskimi. Taka „edukacja” to zachęcanie dzieci i młodzieży do chorej filozofii życia, w której przyjemność staje się ważniejsza od osoby i od jej godności.
— Do czego to prowadzi?
— Przede wszystkim do wulgaryzacji więzi, a także do dramatów życiowych, gdyż w żadnej dziedzinie krzywdy nie są aż tak bolesne i aż tak trwałe jak właśnie w sferze seksualnej. „Edukatorzy” seksualni ukrywają fakt, że w Anglii i w krajach skandynawskich, gdzie już od kilku dziesięcioleci stosuje się permisywną edukację seksualną zamiast wychowania do małżeństwa i rodzicielstwa, jest najwięcej w Europie nastolatków zarażonych chorobami wenerycznymi. Największy jest tam też odsetek dziewcząt, które zachodzą w ciążę poniżej 15. roku życia.
— Jaka jest rola wychowawców w przekazywaniu wiedzy dotyczącej seksualności?
— Wychowawcy wiedzą o tym, że seksualność to nie sfera łatwej rozrywki czy miłej zabawy i że jest ona błogosławieństwem jedynie wtedy, gdy staje się jednym ze sposobów potwierdzania miłości małżeńskiej i odpowiedzialnego przekazywania życia. Jest natomiast przekleństwem wtedy, gdy okazuje się sposobem wyrażania przemocy (z gwałtami włącznie) czy gdy prowadzi do śmierci (np. przez zarażanie siebie czy innych chorobami wenerycznymi czy decydowanie się na zabijanie dzieci w fazie rozwoju prenatalnego). Realistyczne — a nie ideologiczne! — wychowanie w sferze seksualnej to przejaw troski o dobrą przyszłość wychowanków i o rodziny, które oni założą.
— Na czym polega to realistyczne wychowanie w sferze seksualnej?
— Polega ono na przekazywaniu wychowankom całościowej i realistycznej wiedzy o człowieku i jego seksualności, a także o skutkach niemądrych i niemoralnych zachowań w tej sferze. Warunkami takiego wychowania są fascynowanie uczniów miłością i odpowiedzialnością, szczęśliwą i trwałą rodziną, uczenie wychowanków panowania nad sobą, a zwłaszcza nad ciałem, popędem i pożądaniem, a także budzenie świadomości, że los poszczególnych ludzi, a także całej ludzkości zależy najbardziej od tego, czy mężczyźni i kobiety potrafią odnosić się do siebie z miłością i szacunkiem.
Ks. dr Marek Dziewiecki, duszpasterz rodzin i popularny rekolekcjonista, psycholog, terapeuta uzależnień.
Agnieszka Porzezińska, dziennikarka, scenarzystka, w TVP ABC prowadzi program „Moda na rodzinę”
opr. mg/mg