Prof. Andrzej Szczeklik zwracał uwagę, że medycyna walczy o zdrowie, ale nie jest od tego, aby walczyć ze śmiercią. Niestety ten prometejski sen medycyny ciągle powraca
Świętej pamięci prof. Andrzej Szczeklik, jeden z twórców polskiej współczesnej interny napisał niedługo przed śmiercią książkę „Nieśmiertelność”. Opowiada ona o pewnym starym jak świat, ale ciągle żywym micie medycyny zapewniającej wieczne życie. Na bazie tego mitu pokutuje do dziś przekonanie, że medycyna jest od tego, żeby walczyć ze śmiercią.
Nawet ludzie wierzący potrafią nie widzieć w tym sprzeczności z nauczaniem Kościoła, choć muszą wiedzieć, że to Chrystus pokonał śmierć, nie medycyna.
Sam profesor nazwał ten mit prometejskim snem medycyny, marzeniem o byciu Prometeuszem ludzkości niosącym jej nieśmiertelność. Ale medycyna nie walczy ze śmiercią. Medycyna walczy o zdrowie, a to bardzo istotna różnica.
Oczywiście walka o zdrowie nierzadko oddala ryzyko śmierci, ale wobec samej śmierci jako takiej zarówno medycyna, jak i cała nauka jest bezradna — nieuchronnie każdy z nas kiedyś umrze. Jedyne, co medycyna w tej kwestii zaoferować może to ograniczenie cierpień, które umieraniu mogą towarzyszyć.
Niekiedy, zwłaszcza w chorobach przewlekłych i u schyłku życia jest niekiedy trudność stwierdzenia, czy danym działaniem terapeutycznym jeszcze oddalamy ryzyko śmierci, czy już przedłużamy umieranie. Przedłużanie umierania, w tym związanych z nim cierpień, jest oczywiście działaniem nieetycznym i nie powinno się tego robić.
Z tego argumentu chętnie korzystają zwolennicy eutanazji, dowodząc, że w związku z tym etyczne jest zakończenie ludzkiego życia w określonych sytuacjach. Jednak ta sfera niepewności, co do efektu naszych działań nie powinna być zachętą do eutanazji, ale do rozwoju medycyny paliatywnej i opieki długoterminowej. Z kolei w stanach nagłych, w intensywnej terapii powstaje niekiedy wątpliwość, czy leczenie jest jeszcze ratowaniem życia, czy już terapią daremną, która jedynie przysparza choremu cierpień i wydłuża agonię i etycznym byłoby od niej odstąpić.
Wszelkie wątpliwości powinno się, oczywiście rozstrzygać na korzyść chorego i w żadnym razie nie wykorzystywać ani medycyny paliatywnej, ani odstąpienia od terapii daremnej w celu eutanazji. Jednak gdy już wiemy, że człowiek naprawdę umiera, należy pozwolić mu odejść, możliwie w najbardziej godny sposób.
Medycyna paliatywna nie budzi raczej od strony etycznej większych emocji, zwłaszcza medialnych. Od niepamiętnych czasów opiekowano się umierającymi i na miarę możliwości starano się im ulżyć w cierpieniu. Te możliwości mamy dziś większe, a sama medycyna paliatywna stała się oddzielną specjalnością.
Ze zwiększonych możliwości medycyny paliatywnej mogą wynikać nowe problemy etyczne. Z jednej strony należy dbać, żeby nie stała się „medycyną eutanazyjną”, która wszelkie problemy cierpiącego pacjenta rozwiązuje skracając mu życie. Zresztą nawet bez skracania życia istnieje pokusa, żeby tak skutecznie „wyłączyć” odczuwanie cierpienia umierającemu, aby ostatnie dni swego życia spędził w stanie przypominającym znieczulenie ogólne.
Takie działanie, uniemożliwiając choremu wyrażanie świadomej woli pozbawia go czynnego udziału w życiu, które przecież jeszcze trwa, uniemożliwiając np. praktyki modlitewne i duchowe, w tym świadome przyjmowanie sakramentów. Wszak „życie, zdrowie, cała doczesna aktywność są w rzeczy samej podporządkowane celom duchowym” (papież Pius XII w przemówieniu „W sprawie sztucznego utrzymywania pacjenta przy życiu”). Z drugiej strony istnieje pokusa właśnie „prometejskiego” pojmowania powołania lekarza i prowadzenia terapii nadmiarowej, przedłużającej jedynie umieranie i cierpienie, ale bez nadziei na poprawę stanu zdrowia.
Leczenie, które nie prowadzi do wyzdrowienia ani poprawy stanu zdrowia, a jedynie wydłuża cierpienie i umieranie nosi fachową nazwę terapii daremnej. Od kilku lat jest ona w Polsce zdefiniowana formalnie, ale regulacje odnoszą się wyłącznie do pacjentów leczonych w oddziałach intensywnej terapii. Jednak można z nią mieć do czynienia i w innych dziedzinach, np. w onkologii, czy chirurgii.
Ta forma leczenia jest niejako odwrotnością eutanazji, jako próba odwleczenia śmierci nieuchronnej. Często przy pomocy nadmiernych środków, czy to w postaci skomplikowanych metod leczniczych, czy zaangażowania niewspółmiernych do efektu zasobów ludzkich i materiałowych.
Oczywiście i nierzadko zdarza się we współczesnej medycynie, że działania nadmierne i niewspółmierne do uzyskanego efektu jednak podejmuje się. Bardzo często nie da się, bowiem przewidzieć jaki finalnie przyniosą one skutek, a priorytetem jest w takiej sytuacji ratowanie życia.
Dotyczy to w szczególności wszelkich nagłych wypadków, gdzie działać trzeba szybko. Angażuje się wówczas wszelkie możliwe środki. Sam chory, o ile nie jest już z powodu ciężkiego stanu nieprzytomny, zostaje zwykle wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej i nie jest świadomy tego, co się z nim dzieje. Nie może też, z oczywistych przyczyn wyrazić świadomej woli, co do podejmowanych działań leczniczych, ani co do własnych przygotowań do odejścia z tego świata, np. przyjęcia sakramentu namaszczenia chorych. Nie jest to pożądane z punktu widzenia zarówno wiary, jak
i autonomii chorego, ale w wielu wypadkach nieuniknione.
Pod koniec lutego media obiegła informacja o kard. Cheongu, który znalazł się w szpitalu w bardzo ciężkim stanie. Ten koreański hierarcha jeszcze w 2018 roku sporządził oświadczenie, że nie życzy sobie jakiejkolwiek terapii, która w sposób sztuczny przedłużałaby jego życie.
W Korei wola pacjenta w tej kwestii jest prawnie chroniona. W wielu krajach, także w Polsce zagadnienia końca życia nie są na tyle uregulowane, żeby można w pełni decydować o procedurach medycznych, które wobec nas zostaną podjęte, lub nie będą podejmowane, gdy będziemy nieprzytomni i niezdolni do wyrażenia świadomej woli. Jednak w licznych szczegółowych kwestiach, np. pośmiertnego przekazania narządów do przeszczepienia lub celów naukowych, podejmowania lub niepodejmowania ponadstandardowych działań terapeutycznych, wyrażona świadomie za życia wola, czy to w formie zapisów w odnośnych dokumentach, czy nawet informacji przekazanych bliskim jest w praktyce respektowana. Specjalny status prawny ma np. zakaz przetaczania krwi nieprzytomnym świadkom Jehowy — ich pisemne oświadczenie woli sądy uznają za wiążące dla lekarzy, nawet w sytuacji zagrożenia życia.
Należy się spodziewać, że dalsze rozwiązania prawne dotyczące wyrażania woli w kwestiach związanych z końcem życia będą w przyszłości wprowadzane do polskiego systemu prawnego, co wydaje się zasadniczo pożądane. Warto jednak dopilnować, aby nie posłużyły do wprowadzenia „tylnymi drzwiami” legalnej eutanazji.
Chrześcijaninowi nie jest po drodze ani z eutanazją, ani z terapią daremną. Jako katolicy modlimy się, aby Pan zachował nas od nagłej i niespodziewanej śmierci, ale nie chcemy też w nieskończoność i za wszelką cenę przedłużać rozstania się z tym światem — wiemy, że medycyna nieśmiertelności zapewnić nam nie jest w stanie, ale wierzymy, że czeka ona na nas po zakończeniu doczesnego życia.
opr. mg/mg