Trzeźwi alkoholicy - prawdziwe historie tych, którym udało się wygrać z nałogiem
To być może najbardziej demokratyczne miejsce świata, a jednocześnie miejsce najbardziej uczące pokory. Obok siebie stają i biorą się za ręce starszy i młodzi, kobiety i mężczyźni, psia fryzjerka, bezdomny i doktor medycyny.
Są jednakowo słabi i jednakowo silni. Słabi — bo nad ich życiem zapanował alkohol. Silni — bo wiedzą, że mimo wszystko mogą być trzeźwi. Trzeźwi alkoholicy.
Największym kłamstwem o alkoholu, jakie sprzedaje nam współczesny świat, jest obraz wspaniałej zabawy, luzu, roześmianych przyjaciół i kolorowych imprez. Rzeczywistość wygląda inaczej i nie ma w niej miejsca na śmiech ani słodkie słowa. To świat śmierdzących knajp, zataczających się, brzydkich ludzi, wymiotowania w taksówkach albo na ulicy, wulgarnego języka, dzieci życzących śmierci swoim ojcom i kaca, który nie pozwala następnego dnia wstać z łóżka, podłogi czy ulicy.
Ci, którzy chcieli wyrwać się z tego świata, przyjechali 26 lipca do Lichenia. Trzydniowe spotkania trzeźwościowe są już tradycją trwającą od 21 lat. I choć w tym roku podczas mityngów na wielkim placu przed bazyliką wydawać się mogło, że jest ich niewielu, wystarczyło rozejrzeć się nieco uważniej. Ci, którzy chcą żyć w trzeźwości, byli wszędzie: ukryci przed palącym słońcem między drzewami, na zacienionych dróżkach, z całymi rodzinami, witający się serdecznie, uśmiechnięci, radości i spokojni. Wielka rodzina trzydziestu tysięcy trzeźwych alkoholików. Najlepszy dowód na to, że pełne i szczęśliwe życie to nie lejące się w reklamach piwo — ale trzeźwość.
Jurek, alkoholik, mieszka w Radzyniu Podlaskim. Był kominiarzem. Długo nie uważał się za alkoholika, bo pił tylko wódkę. Później staczał się coraz niżej — pił wszystko, co się pali. Trzeźwy jest od 19 lat.
— Obchodziłem w tym roku 40-lecie małżeństwa. Moja żona wytrzymała ze mną 21 lat picia. Opiekowała się mną i nie zostawiła mnie, opiekując się jednocześnie czwórką dzieci. A dzieci bały się ojca i nigdy nie wiedziały, czy będą mogły spać w domu, czy będą uciekać do babci czy sąsiadów. Naprawdę szczęśliwe były wtedy, kiedy trafiałem na dołek.
Dopiero kiedy mijały cztery lata mojej trzeźwości, syn uwierzył, że nie będę pił. Zamówił wtedy Mszę dziękczynno-błagalną, uściskał mnie i powiedział, że mnie kocha. Miał wtedy 21 lat, a ja po raz pierwszy słyszałem od niego te słowa.
Doczekałem się pięciorga wnucząt. Dwa lata temu był tu ze mną najstarszy z nich. Dawałem świadectwo, kiedy mój przyjaciel z grupy nachylił się i powiedział do niego: „Posłuchaj, jaką twój dziadek był świnią!”. A on odpowiedział: „Proszę pana, mój dziadek specjalnie tak mówi, on oszukuje, żeby mu ludzie bili brawo! A tak naprawdę to on nawet piwa nie pije!”.
Wnuk tak mówi, bo nigdy nie widział mnie pijanego, i nie chcę, żeby kiedykolwiek mnie takim zobaczył. I módlmy się za tych, którzy tkwią jeszcze w nałogu — żeby mogli się podźwignąć tak, jak nam się udało.
Marian, alkoholik, pochodzi ze Strzelec Krajeńskich. Jest przekonany, że Bóg ocalił go przed zapiciem się na śmierć. Kiedyś jego największym marzeniem było nie pić przez siedem miesięcy.
— Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Lichenia, czułem się obco — wspomina. — Bałem się ludzi, bałem się konfesjonału, bałem się wszystkiego. Wszystko przez alkohol, który zabrał mi wszystko: poczucie własnej wartości, odwagę, mądrość. Nie umiałem się wysłowić, bez przekleństw nie potrafiłem cokolwiek powiedzieć. Teraz mogę mówić do tak wielkiego audytorium. W AA się rozwijam i chcę się rozwijać nadal, tu poznaję piękno trzeźwego życia.
Kiedyś na mojej drodze stanął uzależniony, który miał za sobą siedem miesięcy abstynencji. Pomyślałem: — To jest coś! A kiedy na pierwszym mityngu usłyszałem, że jest człowiek, który nie pije od piętnastu lat, nie wierzyłem, że to jest w ogóle możliwe. Teraz sam mam dwadzieścia trzy lata abstynencji. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu i miesiąc po miesiącu dowiaduję się, jak pięknie jest być trzeźwym człowiekiem.
Antek, alkoholik ze Świdnicy, jest organistą. Przed proboszczem nie ukrywał, że ma problem z alkoholem. Usłyszał wtedy: „Jeśli dziś jesteś trzeźwy, to graj”. Jego „dzisiaj jestem trzeźwy” trwa już dziewięć lat.
— Swoją szansę na życie dostałem dziewięć lat temu — mówi Antek. — Ktoś mi powiedział: „Spróbuj zrobić tyle, żeby nie pić, ile wcześniej byłeś w stanie zrobić, żeby się napić”. Do dziś tak robię i to jest wielki wysiłek. Dla mojej trzeźwości nie ma za dużej odległości, jaką trzeba przejechać. Dla mojej trzeźwości nigdy nie jest za dużo mityngów — jak była taka potrzeba, było ich nawet sześć w tygodniu.
Każdy dzień jest dla mnie szansą i każdego dnia muszę wybierać. Chcę żyć i każdego dnia wybieram trzeźwe życie. I za to moje trzeźwe życie jestem odpowiedzialny. Nie szukam wytłumaczeń: że pić się chce, że mnie nosi. Antkiem alkoholikiem jestem nie tylko na mityngu — jestem nim wszędzie, to moja tożsamość wypisana w sercu.
Każdego dnia mam kolejną szansę, pod warunkiem że poznam prawdę o sobie: jestem Antkiem alkoholikiem. Dlatego szukam trzeźwych ludzi. Kto chce być trzeźwy, nie będzie szukał pijanych. Kiedyś jeden z kolegów powiedział mi: „Chodź, pójdziemy do normalnych!”. Odpowiedziałem mu: „Ja już tam byłem. Ja już tam byłem, a tu przeżywam najpiękniejszą przygodę mojego życia. Od dziewięciu lat nie piję. I znów gram, to moje życie”.
Marcin, alkoholik ze Zgierza, pokonał nie tylko alkohol, ale również papierosy. I jest świadomy, że dostaje od Boga szansę na nowe życie.
— Kiedy się ożeniłem, miałem 44 lata — mówi Marcin. — Wcześniej nikt by ze mną o tym nie rozmawiał. Nikt nie chciałby mieć ze mną do czynienia. Kiedyś myślałem, że bogaty jest ten, kto ma samochód. Teraz do siebie mówię: — Marcin, ty to dopiero jesteś teraz bogaty!
I tak — jestem bogaty. Jestem bogaty, ale nie dlatego, że mam samochód, ale dlatego, że już nie żądam od nikogo pięciu groszy. Dostałem szansę żyć tak, jak każdy z nas powinien żyć od samego początku. Kiedyś tego nie potrafiłem: żyłem w zakłamaniu, w jakimś innym świecie. A dziś spokojnie mogę powiedzieć, że jestem ze swojego życia zadowolony.
Andrzej, alkoholik z Gdańska, prawo jazdy stracił za jazdę po pijanemu na rowerze. Sprzedał samochód. Sprzedał mieszkanie. Stał się bezdomnym. Mówi o sobie, że pił wszystko, oprócz smoły. Kiedy pięć lat temu patrol zabierał go pijanego z ulicy, wykrzyczał dzielnicowemu, że ma już dość picia, że ma go zawieźć do szpitala. To był poniedziałek — w piątek Andrzej szedł już na swój pierwszy mityng.
— Z chwilą gdy odpowiedziałem na pytanie, czy mam szczerą chęć zaprzestania picia, zaczęło się dla mnie nowe życie — wspomina Andrzej. — W wieku 31 lat wszystkiego musiałem uczyć się na nowo. „Przepraszam”, „do widzenia”, „dzień dobry” — znałem te słowa, ale ich nie używałem. A oni mówili do mnie prostym językiem. „Wyciągnij watę z uszu, a wsadź ją do ust. Naucz się najpierw słuchać”. Uczyłem się, co zrobić, żeby nie sięgnąć po ten pierwszy kieliszek. Uczyłem się, że do wczorajszego dnia nie wrócę, a jutrzejszego nie przewidzę, że mogę tylko mówić: „Dzisiaj nie chcę pić”.
Powrót do rodziców był dla Andrzeja jak powrót syna marnotrawnego. Przyjęli go, bo wiedzieli, że zaczął chodzić na spotkania AA. Z czasem ufali mu coraz bardziej — po pół roku niepicia dostał klucze od mieszkania. Pierwszy rok mityngów był dla niego bardzo trudny, jakby zły duch próbował z powrotem przeciągnąć go na swoją stronę. Musiał ponieść konsekwencje wszystkiego, co zrobił wcześniej — jazdy po pijanemu, niestawienia się do rezerwy. Na szczęście miał obok siebie ludzi, którzy go wspierali w trzeźwieniu. I tak już od 15 lat pracuje nad odzyskaniem poczucia własnej wartości — i odzyskaniem szacunku u ludzi.
Urszula, alkoholiczka z Sobótki, ma 60 lat. Nie pije od 19 lat. Trzeźwiała bez żadnej terapii, tylko na grupach AA. Dostała nowe życie. Ma pracę, o której zawsze marzyła — jest psim fryzjerem. I szczęśliwym człowiekiem.
— Przeszłam przez piekło na ziemi — opowiada Urszula. — Przeszłam przez wpisy w kościołach, że nie będę pić; przeszłam przez wszywki, przeszłam przez odtrutki, przeszłam przez upokorzenia, upodlenia, pokopana, zeszmacona — przez wszystko, co tylko człowiek może przejść. Dzisiaj jestem dumna i chodzę z podniesioną głową. Spełniam się w życiu osobistym i zawodowym. Robię to, co kocham. Moi klienci wiedzą, że jestem alkoholiczką. Zapraszam ich na moje rocznicowe mityngi, świętuję je zawsze uroczyście, jestem z nich dumna. W Licheniu też zabieram głos, bo jestem kobietą. Niestety, mało kobiet ma odwagę mówić o sobie i swoim alkoholizmie głośno. To ważne, żebyśmy się otworzyły i mówiły — jest nam ciężko, ludzie dookoła nas nie rozumieją, my mamy być matkami... Ja sama dopiero po wielu latach odzyskałam miłość syna i odbudowałam swoje życie.
Zenon, alkoholik, na licheńskie mityngi przyjeżdża od samego początku, jest tu dwudziesty pierwszy raz.
— Na pierwszym spotkaniu siedziałem pod murem — wspomina. — Byłem wtedy bez domu, bez pracy, bez rodziny, żona odeszła, dzieci wyparły się mojego nazwiska. Na tamto pierwsze spotkanie trafiłem, bo przywiózł mnie mój brat. Powiedział: „Zenek, musisz postawić sobie jakiś cel. Spróbuj nie wypić dziś”.
Nie chcę tu opowiadać swojego piciorysu, bo sam się nim brzydzę. Ale kiedy chciałem na Wielkanoc jechać podziękować Maryi za 20 lat bez picia, moja żona powiedziała mi: — Chcesz, to jedź. Ale twój syn nie może się doczekać, żeby wreszcie móc iść z tobą do kościoła ze święconką.
W zeszłym roku przyjechała do mnie moja córka i zaczęła płakać. Pytałem: „Aniulka, co się stało?”. Odpowiedziała: „Ojciec, po tylu latach odważę ci się coś powiedzieć. Byłam malutka i patrzyłam, jak zabierało ciebie z domu czterech wielkich chłopów w mundurach. Stałam w kuchni na taborecie, patrzyłam za wami przez okno i życzyłam ci, żebyś już stamtąd nie wrócił”. Ania przestała płakać, a ja zacząłem. I wczoraj wieczorem też płakałem, kiedy siedziałem razem z nią na tej ławce, na której siedziałem 21 lat temu.
Dziś siedzi tam kobieta, o której kiedyś mówiłem „franca” — moja żona, z którą trzy lata temu ponownie się ożeniłem, i moje dzieci, które kiedyś na mnie pluły, a teraz znów są moimi dziećmi. I będę ich teraz przepraszał. Kiedy kończyłem leczenie, terapeuta powiedział mi: „ Zenek, ty już nie przepraszaj. Ty nie naprawiaj niczego, bo tu nie ma już co naprawiać. Po prostu zrób herbatę i postaw ją na stole. Możesz mieć ją za chwilę na łeb wylaną, może nie być wypita, ale ty ją zrób i postaw”. I tak właśnie robię. I dziękuję za to, że żyję, że mam dom, że mam rodzinę, że mam dokąd wracać.
opr. mg/mg