Procedura in vitro daje bardzo szerokie pole dla nadużyć - manipulacje genetyczne mają swoją ciemną stronę, zarówno moralną, jak i biologiczną
Procedura in-vitro większości osób kojarzy się z niezwykle szlachetną zdobyczą medycyny, która pomaga niepłodnym małżeństwom, przezwyciężyć ich nieszczęśliwy los. „Wynalazca” tej metody nagrodzony został nawet Nagrodą Nobla! Na zupełnie przeciwnym biegunie znajdują się nasze myśli o eugenice. Utożsamiamy ją z hitlerowcami, holocaustem, bestialskimi mordami, chęcią tworzenia nadludzi. Jeśli więc ktoś w odniesieniu do zapłodnienia pozaustrojowego zaczyna mówić o eugenice nieraz wywołuje to oburzenie dużej części osób. Tymczasem jeśli chcielibyśmy na serio zgłębić temat a nie tylko zatrzymać się na medialnych obrazkach par szczęśliwych, że udało im się począć dziecko, to musielibyśmy przyznać, że to porównanie jest zasadne! In-vitro zawiera w sobie procedurę eugeniczną i rodzi wielkie pole do nadużyć!
Jeżeli w klinice in-vitro chcemy osiągnąć dobry wynik to trzeba dysponować na starcie sześcioma do ośmiu zarodków. Kobiecie wszczepia się dwa. Pozostałe cztery-sześć zarodków trafia do zamrożenia z użyciem ciekłego azotu — w temperaturze minus 195,8 stopnia Celsjusza. Ktoś decyduje więc które zarodki wszczepić, a które zamrozić, czyli kto ma się urodzić a kto nie. Takiego wyboru dokonuje na jakiejś arbitralnej postawie. Jednym słowem człowiek podejmuje działania, które wcześniej były zarezerwowane dla przypadku albo jak powiedziałaby osoby wierzące - dla Boga.
Ta „zabawa w Boga” robi się jeszcze groźniejsza, wtedy gdy dopuszczamy ingerencje genetyczne wobec zarodków, jak to się dzieje w niektórych krajach. W ten sposób niszczymy fundamentalną równość między ludźmi. Wszyscy jesteśmy równi biologicznie, ponieważ wszyscy jesteśmy efektem przypadku. In-vitro to burzy. Jak konkurować w szkole, pracy, w sporcie, w staraniach o dziewczynę/chłopaka z „podrasowanymi” osobami? Co więcej człowiek poczęty w wyniku manipulacji genetycznych może mieć pretensje do „lekarza”, został stworzony niewłaściwie. Nie wiemy też jaki wpływ takie manipulacje będą miały na ludzkość w przyszłości.
In-vitro rodzi bardzo dużą pokusę nadużycia. Metoda, która powstawała jako technika pomagająca w urodzeniu dzieci osobom związanym małżeństwem, obecnie staje się coraz częściej techniką macierzyństwa i ojcostwa „na życzenie”. W wielu krajach dopuszcza się ją nie tylko w przypadku małżeństw, ale też luźnych związków, także tych homoseksualnych, a nawet w przypadku samotnych kobiet. Coraz częściej pojawiają się przypadki produkcji ludzi „na specjalne zamówienie”. Przed kilkoma laty głośna była sprawa brytyjskiego małżeństwa, którego syn chorował jedną z odmian niedokrwistości. W rodzinie nie znaleziono odpowiednich dawców szpiku kostnego, rodzice postanowili więc począć kolejne dziecko metodą in vitro, by ono stało się dawcą szpiku dla chorego chłopca. Sąd w Wielkiej Brytanii przychylił się do ich prośby. Podobna sprawa dotyczyła pary niesłyszących lesbijek Sharon Duchesneau i Candance McColough, które chciały wychowywać głuchonieme dziecko. Zdecydowały się na sztuczne zapłodnienie in vitro, a na dawcę plemników wybrano mężczyznę, w którego rodzinie głuchota występowała od kilku pokoleń. W efekcie tych zabiegów dziecko faktycznie urodziło się głuchonieme. [*Irena Świerdzewska, Dlaczego nie in vitro?, Idziemy, 13 grudnia 2009 r.] Rozwija się rynek „matek zastępczych” — kobiet, które wynajmują swoje macice, noszą ciąże i rodzą dzieci w zastępstwie par, które mają z tym problemy. Setki tysięcy "embrionów nadliczbowych", pozostałych w laboratoryjnych zamrażarkach, sprowadzanych jest z kolei do roli materiału naukowego.
Oczywiście prawo może ograniczyć te nadużycia. Ale nie łudźmy się. Dopóki in-vitro będzie dopuszczane choć w ograniczony sposób, to nadużycia występować będą zawsze. Tak musi być, gdyż zapłodnienie pozaustrojowe jest przejawem myślenia, że człowiek może wyręczać naturę lub Boga. A jeśli zaczynamy tak myśleć, to bardzo ciężko jest się nam ograniczyć.