Trudności w małżeństwie - cz. II

O trudnościach mogących wpływać negatywnie na małżeństwo lub nawet je wykluczać

WYCHOWANIE  DO  MIŁOŚCI

Tadeusz  Jakubowski

TRUDNOŚCI  W  MAŁŻEŃSTWIE  -  cz.  II

Polecamy również część I i III

II.  PIERWSZY  OKRES  MAŁŻEŃSTWA

II.  2.  NIE  SPEŁNIONE  OCZEKIWANIA

Stan emocjonalny, jakiego człowiek doznaje, ilekroć zawiedzione zostają jego oczekiwania, nazywa się frustracją. Inaczej mówiąc, jest to przeżywanie sytuacji, w której żywione uprzednio oczekiwania stają się niemożliwe do spełnienia. Następstwem frustracji są stany wzmożonej agresji, skierowanej przeciwko sobie samemu, przeciwko najbliższym, rodzinie, współpracownikom, społeczeństwu, całemu światu, a nawet przeciwko Bogu. Człowiek szuka wokół siebie winnych. Nie zauważa, że źródłem frustracji są jego nie spełnione oczekiwania, często wyidealizowane, wymarzone, trudne lub niemożliwe do spełnienia przez drugiego człowieka (np. współmałżonka), wręcz przekraczające jego możliwości.

Frustracje w małżeństwie nie są zjawiskiem rzadkim. Każdy człowiek wchodzący w życie małżeńskie wnosi jakieś oczekiwania związane zarówno z samym małżeństwem, jak i z osobą współmałżonka. W marzeniach o życiu małżeńskim często tworzy się scenariusz oczekiwanych sytuacji, które choć teoretycznie możliwe, w praktyce jednak nie występują. Z czasem te marzenia mogą stać się "koncertem życzeń". Nie dostrzega się braku możliwości ich spełnienia. Bywa, że charakter i poziom oczekiwań uniemożliwia ich spełnienie i wtedy "ofiarą" pretensji staje się współmałżonek, którego obarcza się winą za nie spełnione pragnienia.

Nie zauważa się, że druga osoba być może przejawia dużo dobrej woli i chce spełnić oczekiwania, one jednak go przerastają. Poprzeczka została ustawiona stanowczo za wysoko, bez uwzględnienia możliwości, bez uwzględnienia słabości drugiego człowieka. Właśnie słabości, bo w oczekiwaniach najczęściej nie uwzględnia się tego, że poślubia się człowieka takiego jakim jest, ma każdy z nas. Toteż powodem niespełnionych oczekiwań nie jest współmałżonek czy jakakolwiek inna osoba, ale same oczekiwania, ich zbyt wysoki poziom lub nierealność.

Frustracja rodzi agresję przejawiającą się najczęściej w dwóch odmianach: utajonej i otwartej.

Stany otwartej agresji nie wymagają komentarza. Ich wpływ na atmosferę w małżeństwie jest oczywisty. Wywołują sytuacje zauważalne (również dla otoczenia) i może dlatego w piśmiennictwie poświęca się sporo uwagi konfliktom małżeńskim. Natomiast agresja utajona jest jakoby niezauważalna i pomijana.

Agresja utajona najczęściej przybiera formę obojętności. Zdaniem niektórych specjalistów jest ona jedną z przyczyn obojętności seksualnej, która występuje u ponad połowy kobiet żyjących w małżeństwie. Nie ma potrzeby przekonywać, że unikanie współżycia małżeńskiego, mającego również znaczenie jednoczące, jest świadomym rozluźnianiem więzi między małżonkami.

Innym przejawem agresji utajonej są tak zwane "ciche dni", całkiem niesłusznie bagatelizowane. Są one "początkiem końca dobrego małżeństwa", a można zaryzykować stwierdzenie, że są bardziej niebezpieczne dla trwałości małżeństwa niż "głośne dni". Ponieważ rozmawia się (chociaż głośno), to zawsze istnieje możliwość przekazania swoich uwag czy pretensji, a zatem i szansa ich zauważenia i uwzględnienia. Natomiast kiedy przestaje się mówić, tej możliwości już nie ma i tym samym ogranicza się, czy wręcz likwiduje, możliwość porozumienia.

Przed kilku laty słyszałem bardzo trafne powiedzenie: "Lepiej gdy w małżeństwie słychać brzęk tłuczonych talerzy niż brzęk przelatującej muchy". Jeżeli powiedzenie to straciło na aktualności, to tylko w kwestii braku efektu tłuczonych talerzy, które coraz częściej wykonuje się jako nietłukące.

Frustracja jest zjawiskiem, które bez wątpienia wpływa na zły stan psychiczny człowieka, na negatywne samopoczucie. Każdy z nas zapewne przeżył kiedyś taką sytuację, kiedy zaplanowane i oczekiwane wyjście, zajęcie czy wyjazd z pewnych względów nie mogły być zrealizowane. Pozostaje wtedy na długo zawód, smutek, żal i zniechęcenie, a często pretensje do rzeczywistych czy wymyślonych "sprawców" tej sytuacji.

Frustracje w małżeństwie są wynikiem niespełnionych oczekiwań związanych z:

  • modelem małżeństwa,
  • osobą współmałżonka,
  • współżyciem małżeńskim.

Oczekiwania  związane  z  modelem  małżeństwa

Kiedyś istniał jednolity, akceptowany społecznie model małżeństwa. Istniały niemal jednakowe poglądy na role i obowiązki męża i żony, a także na wychowanie dzieci. Od młodych lat przygotowywano chłopców i dziewczynki do przyszłych ról w małżeństwie. Wiadomo było, czego w małżeństwie można oczekiwać.

Obecnie sytuacja jest zupełnie inna. Nie ma jednolitego modelu małżeństwa. Małżeństwo będzie takim, jakim je uczynią młodzi. Toteż oczekiwania odgrywają tu znaczną rolę. Często bywa, że małżonkowie mają różne oczekiwania związane z małżeństwem.

Z przeprowadzonych przed kilku laty wśród młodych ludzi ankiet wynika, że zdecydowana większość dziewczyn wyobraża sobie i oczekuje w małżeństwie relacji o typie partnerskim, w którym "wszystko będziemy robili razem, sprzątanie, gotowanie, pranie, o dom będziemy się razem troszczyć". Natomiast znaczna część chłopaków widzi w małżeństwie przedłużenie domu rodzinnego, w którym ktoś musi prać, sprzątać i gotować. Ktoś o ten dom musi się zatroszczyć. Może tą osobą w domu rodzinnym była mama, a teraz...

Ta różnica oczekiwań - pozornie niewielka - może powodować już na wstępie małżeństwa pewien zawód (często niewypowiedziany, a nawet nieuświadomiony). Inne frustracje jakie niesie życie, nakładane na tę pierwotną, mogą stopniowo prowadzić do poważnych konfliktów.

Oczekiwania  związane  z  osobą  współmałżonka

Oczekiwania dużej części kobiet związane z małżeństwem zamykają się w słowach: "(...) będę miała męża, dom, dzieci, urządzę sobie życie...". W tych oczekiwaniach mąż to ktoś, kto ma pomóc "ułożyć sobie życie". Rola męża jest tu ściśle (chociaż nie otwarcie) określona. Ponieważ "kochany" do tych oczekiwań pasuje, należy zadbać o to, by go "mieć", godząc się nawet na podjęcie rozmaitych "świadczeń" ze współżyciem włącznie. Z przeprowadzonych badań ankietowych wynika, że aż 90% kobiet współżyjących przed ślubem żywiło nadzieję, że współżycie to pozwoli jej zdobyć lub utrzymać chłopaka.

Niekiedy motywem podjęcia decyzji o zawarciu związku małżeńskiego jest poczęcie dziecka. Temat ten związany z pytaniem "brać ślub czy nie" - budzi wiele kontrowersji i powoduje burzliwe dyskusje podczas spotkań ze starszą młodzieżą.

Wśród dyskutantów przeważa pogląd, że poczęcie dziecka stanowi dostateczny, a nawet bezdyskusyjny powód i uzasadnienie do zawarcia związku małżeńskiego, nawet gdyby jedno z nich (częściej chłopak) nie miało na to ochoty. Na pierwszy plan wysuwa się względy natury "humanitarnej". Według tych opinii zostawienie dziewczyny z dzieckiem jest "niedopuszczalne, niemęskie a nawet chamskie". Podkreślają też, że w potocznej mowie funkcjonuje powiedzenie "musieli się żenić" i tak prawdę powiedziawszy nikogo to nie dziwi, a staje się prawie normą.

Zwykle pytam tych ludzi jak owo "musieli się żenić" wygląda w kontekście pytania kapłana podczas zawierania sakramentalnego związku małżeńskiego: "Czy chcecie... bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?" i ich odpowiedzią: "Chcemy". Zatem był przymus czy go nie było? Decyzja była wynikiem przymusu czy dobrowolna "bez żadnego przymusu"? Najczęstszą odpowiedzią jest konsternacja dyskutantów.

Trzeba jasno powiedzieć: Nie ma żadnego prawa kanonicznego ani cywilnego, pisanego czy ustnego "zmuszającego" rodziców poczętego dziecka do związania się sakramentalnym małżeństwem. Oczywistym i podstawowym obowiązkiem ojca tego dziecka jest zapewnienie dziecku - i w odpowiednim wymiarze także matce dziecka - godziwych warunków do życia. To jest normalną konsekwencją poczęcia, ale sprawa sakramentu małżeństwa nie jest z tym czynem ściśle związana. Należy ubolewać, że nastąpiło takie "odwrócenie kolejności", ale nie można do tej sytuacji, która już jest dużą trudnością dokładać drugiej, bardziej brzemiennej w skutki trudności, a taką jest małżeństwo "z przymusu".

Bywa, że dochodzi do poczęcia dziecka przez narzeczonych, ludzi którzy planowali zawarcie związku małżeńskiego w niedalekiej przyszłości. To też nie jest dobre ani normalne, ale w tej sytuacji przyspieszenie terminu ślubu jest rozsądnym wyjściem, możliwym do przyjęcia bez zbędnych komentarzy. Natomiast, jeżeli przed poczęciem dziecka nie było mowy o zawarciu związku małżeńskiego, to z taką decyzją należałoby poczekać aż do urodzenia dziecka. Ma to swoje logiczne uzasadnienie:

  1. Decyzja młodych ludzi o zawarciu związku małżeńskiego (ponieważ poczęło się dziecko) nie jest w tej sytuacji żadną "decyzją", a próbą usankcjonowania nieodpowiedzialnego czynu poważną przysięgą.
  2. Nie jest wskazane, aby kobieta szczególnie w początkowym okresie ciąży przeżywała stresy, trudności i kłopoty związane z formalnościami ślubnymi i organizacją uroczystości weselnych. Zawsze jest to związane z wysiłkiem zarówno psychicznym, jak i fizycznym a to ma niewątpliwie negatywny wpływ także na przebieg ciąży i rozwój dziecka.
  3. Praktyka dowodzi, że tego typu "decyzje" podejmują ludzie młodzi (niekiedy tak młodzi, że konieczny jest udział rodziców). Młody wiek nie sprzyja podejmowaniu poważnych, odpowiedzialnych decyzji na całe życie.
  4. "Przymus" zawarcia związku małżeńskiego w świadomości młodych mężczyzn wyzwala reakcję "buntu" i tym samym osłabia poczucie odpowiedzialności, a stąd łatwa droga do opuszczenia rodziny.
  5. Jeżeli ów mąż okaże się człowiekiem nieodpowiedzialnym, to istnieje duże prawdopodobieństwo ucieczki przed odpowiedzialnością, czyli porzucenia żony i dziecka. W tym wypadku kobieta i tak zostaje "samotnie wychowującą dziecko", tyle że w świetle prawa Bożego oraz formalnie jest żoną (chociaż mąż jest praktycznie nieobecny). Nawet jeżeli ta kobieta spotka w swoim życiu odpowiedzialnego mężczyznę, który przyjąłby ją i dziecko - nie mogą zostać małżeństwem, ponieważ ona jest żoną, a ślubowała... do końca, czyli śmierci jednego z nich.
  6. Tak "młoda" i szybko założona rodzina, często bez odpowiednich warunków mieszkaniowych, a bywa że i bez środków na utrzymanie, nie rokuje nadziei na prawidłowy rozwój; wręcz odwrotnie.
  7. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest oczekiwanie na urodzenie dziecka i poznawanie się bliżej. Decyzja o ewentualnym wspólnym życiu może dojrzewać. Dziecko może stać się "elementem" prawdziwie łączącym ich i wtedy - po podjęciu autentycznej decyzji (a także powrocie organizmu kobiety do pełni sił fizycznych i psychicznych) - można zawrzeć związek małżeński i stać się prawdziwą, pełną i odpowiedzialną rodziną.

Reasumując, należy stwierdzić, że poczęcie dziecka przyspieszające tylko termin ślubu i ewentualnie zmieniające plany ludzi wcześniej zdecydowanych na zawarcie związku małżeńskiego nie stanowi dla tych ludzi (i dziecka) jakiegoś dramatu czy poważnych trudności. Natomiast w sytuacji, gdy poczęcie dziecka staje się pierwszym i jedynym argumentem do zawarcia związku małżeńskiego, zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że "decyzja" ta będzie chybiona, a szanse przetrwania małżeństwa nikłe (co potwierdza życie).

Dalej idącym wnioskiem, wynikającym z powyższych rozważań, jest stwierdzenie, że na skalę czy charakter trudności znaczący wpływ mają warunki, w jakich zrodziła się decyzja o zawarciu związku małżeńskiego. Warunkiem podstawowym i zasadniczym winna być wzajemna miłość. Ale wiadomo, że często jest inaczej. Bywa, że motywacją do zawarcia związku małżeńskiego stają się:

  • chęć usamodzielnienia się,
  • obawa przed samotnością,
  • miłość jednostronna,
  • chęć zmiany środowiska,
  • "nie wypada się wycofać",
  • pożądanie (wybitna akceptacja walorów fizycznych),
  • sugestie lub nacisk rodziny,
  • możliwość zdobycia (powiększenia) zasobów materialnych.

Jest oczywiste, że warunków, w jakich nastąpiła decyzja o zawarciu małżeństwa zmienić nie można, bo ona (decyzja) już miała miejsce. Chodzi raczej o to, aby mieć świadomość, że jeżeli czynnikiem decydującym był któryś z wymienionych czy podobnych warunków, to należy liczyć się z możliwością poważniejszych trudności szczególnie jeśli zabraknie warunku najważniejszego - miłości. Natomiast nie mogąc zmienić przyczyn tych trudności, przynajmniej należy łagodzić ich skutki.

Oczekiwania  związane  ze  współżyciem

Znaczna część mężczyzn oczekuje, że małżeństwo rozwiąże czy ustawi w jakiś niekonfliktowy sposób problemy seksualne. I to oczekiwanie jest złudne. Ciągła bliskość małżonków powoduje naturalną dążność do współżycia, a zatem większą trudność rezygnacji z kontaktów małżeńskich, gdy jest to konieczne. Małżeństwo nie tylko nie rozwiązuje problemów, ale można stwierdzić, że rodzi nowe trudności związane z koniecznością kierowania swoją płodnością i rezygnacją ze współżycia w określonych sytuacjach (np. niedyspozycja, regulacja poczęć).

Współżycie małżeńskie samo z siebie też może powodować znaczne trudności, przy czym nie dotyczą one - jak mogłoby się wydawać - praktycznej realizacji współżycia w małżeństwie, ile różnic w aktywności przed i po ślubie. Zatem trudności te dotyczą tych małżonków, którzy podejmowali współżycie przed ślubem.

Ma to swoje uzasadnienie biologiczne. W normalnie rozwijającej się psychice kobiecej istnieje ogromna potrzeba i pragnienie czułości, opieki, poczucia bezpieczeństwa, bliskości. Nie ma natomiast potrzeby realizacji (praktycznej) współżycia. Te pragnienia zaspokajane w różnoraki sposób (bez udziału współżycia) potrafią kobietę w pełni usatysfakcjonować.

Każda kobieta posiada zakodowany w sobie pewien mechanizm obronny, którym jest lęk przed współżyciem. Akt płciowy dokonuje się w niej, ona niejako udostępnia swoje "terytorium", zawsze bierze pod uwagę możliwość poczęcia dziecka (nawet przy antykoncepcji - zawodność), ciąży i porodu. Ponadto współżycie przedmałżeńskie nie gwarantuje pełnego komfortu psychicznego tak niezbędnego dla psychiki kobiety, dla właściwego przeżycia zbliżenia. Współżycie to zawsze niesie w sobie konflikt z sumieniem, często z przyjętymi zasadami, a także obawę przed poczęciem dziecka.

Kobieta wie natomiast (albo się dowiaduje), że dla mężczyzny współżycie odgrywa znacznie większą rolę niż dla niej. Mężczyzna domaga się w sposób bezpośredni lub pośredni współżycia, namawia, przekonuje lub też daje znać, że mu na tym bardzo zależy. Kobieta - mimo że to nie wynika z jej naturalnych potrzeb - nie chcąc chłopaka zrazić lub utracić, zgadza się na podjęcie współżycia. Powstaje więc mechanizm, który można określić mianem "przymusu sytuacyjnego". Inaczej mówiąc, sytuacja spowodowała (wymusiła) zgodę kobiety na kontakt fizyczny. Jest to jednak niezgodne z jej naturą.

Sprawia to, że podejmując współżycie przedmałżeńskie, w systemie psychicznym kobiety tworzy się (bez jej udziału i świadomości) sprzeciw natury, której to naturze narzucono działanie wyraźnie jej przeszkadzające. "Wdrukowuje się" informacja, że współżycie jest koniecznością (przymus sytuacyjny), zostaje zakodowany sygnał niechęci psychiki do podejmowania tych działań. Ale jest to niezauważalne, ponieważ dominuje ów "przymus sytuacyjny", który niejako szczelnie zakrywa wszelkie "przeciwności".

U mężczyzny tworzy się w tym czasie nawyk nieograniczonego współżycia wtedy, kiedy ma na to ochotę, jako że kobieta z zasady (po podjęciu współżycia przedmałżeńskiego) nie odmawia tych kontaktów przed ślubem.

W takiej atmosferze wchodzą w małżeństwo. Sytuacja ulega nagle radykalnej zmianie: w psychice kobiety ginie ów "przymus sytuacyjny". Współżycie, będące przywilejem małżeństwa, winno być teraz realizowane w atmosferze pełnego komfortu, natomiast w psychice kobiety pozostał zakodowany wcześniej negatywny sygnał łączący współżycie z niechęcią. Żona ze zdziwieniem zauważa, że pojawia się u niej niechęć do podejmowania kontaktów. Dąży zatem przynajmniej do ograniczenia ich częstotliwości. Natomiast mąż oczekujący, że w małżeństwie współżycie będzie bardziej aktywne, natrafia na mur niechęci ze strony żony, u której pojawia się swoista "oziębłość płciowa". Do tego dochodzi niekiedy obawa przed nieplanowanym poczęciem dziecka. Sytuacja taka prowadzi do bardzo poważnych konfliktów.

Narzeczeni winni mieć świadomość, że podejmując współżycie przedmałżeńskie - poza poważnym wykroczeniem moralnym - narażają się na kłopoty związane ze współżyciem w małżeństwie.

Przeżywanie  własnej  płciowości

Źródłem głębokiej frustracji w małżeństwie może być niewłaściwe przeżywanie własnej płciowości.

Kobiety. Znaczna część kobiet niechętnie odnosi się do własnej płci, nie akceptuje swojej kobiecości. W zdecydowanej formie niechęć ta występuje u ok. 30% kobiet, a dalszych 20% zaledwie swą płeć toleruje.

Taka postawa frustruje mężczyznę, który chciałby kochać kobietę, w sytuacji kiedy ona nie chce być kobietą. Unika ona lub z trudem podejmuje czynności czy zadania, w których nie można jej zastąpić. Takim zadaniem jest macierzyństwo. Do współżycia podchodzi z niechęcią, podobnie jak do wszystkiego, co charakteryzuje kobiecość.

Kobieta nie znajdująca oparcia i uznania u innych, nie mająca określonego adresata swoich działań - osób, dla których mogłaby się poświęcić, a w małżeństwie - męża i dzieci, nie czuje się spełniona. Ta znana prawda nie pasuje do lansowanego przez media modelu "kobiety wyzwolonej", "kobiety biznesu", "kobiety niezależnej" za wszelką cenę chcącej dorównać mężczyznom w osiągnięciach zawodowych lub ich prześcignąć. Ale kobiecie żyjącej według takiego modelu czegoś brakuje. Musi brakować, bo taki właśnie styl życia kobiety jest przeciwny jej naturze, jej potrzebom i oczekiwaniom psychicznym.

Niektóre pisma kobiece podjęły rozpaczliwą kampanię "dowartościowania" tych kobiet, proponując im drogie stroje i kosmetyki, nieustającą troskę o wygląd, figurę i formę, opanowanie sztuki uwodzenia mężczyzn czy... przelotne znajomości. Ale taki styl życia nie daje szczęścia, m.in. dlatego, że uniemożliwia nawiązywanie trwałych kontaktów, co potwierdza życie i co kobiety te zauważają. Wiedzą, że nie są pożądanym przez mężczyzn "modelem" żony, że "wyzwolenie, biznes, niezależność" odstrasza, że mogą liczyć tylko na znajomości okazyjne i niewiążące, a zatem nietrwałe. Naturalne potrzeby kobiety są inne, a natury oszukać się nie da.

Mężczyźni. Mężczyźni w zasadzie akceptują swoją płeć, natomiast często występują tu zaburzenia identyfikacji psychoseksualnej. Dla takiego człowieka, doznania seksualne mogą stać się potrzebą ze względu na pragnienie potwierdzenia swojej męskości przez działania seksualne. Dla wielu mężczyzn męskość mierzy się i ocenia właśnie działalnością seksualną. Postawa "sprawdzania się" zostaje niekiedy wniesiona z doświadczeń wcześniejszych do małżeństwa. Takie podejście mężczyzny do kontaktów małżeńskich bywa powodem frustracji żony, która oczekuje we współżyciu wyrazu miłości, jedności i więzi, a nie doznań. Na pewno nie jest dla niej interesujące służenie za "sprawdzian męskości" swojego męża.

Próby  wyjścia

Co można zrobić, aby opisane wyżej trudności nie spowodowały nawarstwienia się i w konsekwencji konfliktów lub nawet kryzysów w małżeństwie? Czy istnieją jakieś możliwości rozwiązania problemów? Poniżej przedstawiono pewne propozycje mogące ułatwić rozwikłanie zaistniałych problemów.

W zakresie nie spełnionych oczekiwań:

  • nie "rozliczać" współmałżonka i najbliższych z nie spełnionych oczekiwań, bo to nie jest ich wina,
  • obniżyć "poprzeczkę" jaką postawiono drugiej osobie w swoich oczekiwaniach; może te wymagania ich przerastają i mimo najlepszych chęci nie potrafią im sprostać,
  • być tolerancyjnym dla niedoskonałości, słabości i wad współmałżonka, mając świadomość że my też nie jesteśmy ich pozbawieni,
  • więcej dawać, a mniej oczekiwać; miłość to "dawanie" (czasu, siły, siebie...),
  • pamiętać, że wchodzi się w małżeństwo z bagażem wieloletnich przyzwyczajeń, które - jak się często mówi - "są drugą naturą człowieka"; do zmiany ich potrzeba sporo czasu, a to wymaga cierpliwości drugiej osoby.

W zakresie akceptacji swojej płci - najważniejszą sprawą jest zaakceptowanie siebie całego takim, jakim się jest; trzeba "pokochać siebie". Na marginesie tego zagadnienia warto zwrócić uwagę, że dążenie do dorównania modelom telewizyjnym czy gazetowym jest z góry skazane na niepowodzenie. I tak być musi, bo sugerowanie przez media, że prezentowany model czy modelka jest osiągalnym "standardem" jest wielkim oszustwem, jako że taki model jest wybranym spośród setek. Należy stworzyć swój "jedyny, niepowtarzalny" ale osiągalny styl i zaakceptować go, szanując wartości, jakie posiada się i jakie wnosi się w otoczenie.

W zakresie współżycia małżeńskiego - nigdy nie może być ono nastawione na intensywność doznań. Współżycie jest wyrazem miłości, wierności i jedności małżeńskiej, jest "dawaniem" siebie drugiej osobie, jest wyrazem daru z siebie. Z tego jasno wynika, że szukanie we współżyciu przyjemności dla siebie czy innych swoich celów jest sprzeczne z ideą współżycia małżeńskiego, jest działaniem egoistycznym, a zatem przeciwnym miłości.

II.  3.  TRUDNOŚCI  "ZEWNĘTRZNE"

Tym określeniem objęto trudności, których przyczyny występują niejako poza samymi małżonkami, na które nie mają wpływu albo mają wpływ w niewielkim stopniu.

Dotychczas omawiane trudności zamykały się w obrębie danego małżeństwa; rozwiązanie ich było możliwe przez samych zainteresowanych i zależało w dużej mierze od ich dobrej woli.

W niniejszym rozdziale podjęto próbę przeanalizowania podstawowych trudności wynikających z przyczyn od małżonków niezależnych, a co gorsze - trudności najczęściej niemożliwych do rozwiązania własnymi siłami. Do najważniejszych należą:

  • warunki ekonomiczne,
  • warunki mieszkaniowe.

Warunki  ekonomiczne

Bardzo ważny wpływ na właściwą egzystencję małżeństwa, a zatem także na atmosferę panującą w tej wspólnocie mają warunki materialne i socjalne, w jakich małżeństwo się rozwija.

Warunki materialne to źródło utrzymania - stała i możliwie pewna praca dająca określony, godziwy zarobek, natomiast warunki socjalne to głównie mieszkanie.

Zdziwienie, oburzenie i wreszcie niepokój musi budzić decyzja o założeniu rodziny przez ludzi nie mających stałych środków utrzymania. Jeżeli z jakichkolwiek powodów nie posiada się własnych środków utrzymania, nie można zakładać rodziny! Małżeństwo nie może być wspólnotą będącą na utrzymaniu, np. rodziców, bo taka sytuacja jest współcześnie patologią rodziny. W dawniejszych czasach, kiedy małżeństwo było częścią, ogniwem większej wspólnoty zwanej rodem, normalną rzeczą było utrzymywanie się ze wspólnych zasobów należących do rodu. Jednak brak autonomii i samodzielności ówczesnych małżeństw źle wpływał na ich rozwój, co potwierdza historia.

Jeżeli współczesne małżeństwo żyje na utrzymaniu rodziców, musi liczyć się z możliwością ingerencji w ich życie tych, którzy płacą na utrzymanie, bo będą się czuli upoważnieni do kontrolowania wydatków. Małżeństwo to będzie pozbawione tożsamości.

Nie można pomocy rodziców mylić z utrzymaniem. Rodzice starają się w najróżniejszy sposób pomagać młodym małżonkom świadomi tego, że ich potrzeby związane z "urządzaniem się" są w tym okresie duże. Pomoc rodziców w miarę ich możliwości w jakiejkolwiek formie jest naturalnym odruchem i zawsze winna być przez "młodych" przyjmowana z wdzięcznością. Ale pomoc tym się różni od utrzymania, że nie jest koniecznością rodziców, realizowaną w określonej wysokości i w sposób ciągły.

Istnieje powiedzenie, iż "pieniądze szczęścia nie dają" i mimo, że jest to prawdą, to również prawdziwe jest stwierdzenie, że "bez nich żyć się nie da". Szczególnie w początkowym okresie małżeństwa, kiedy potrzeby znacznie przekraczają możliwości, bardzo ważna okazuje się umiejętność gospodarowania tym, co się posiada.

Dla uniknięcia rozczarowań i frustracji ważna jest świadomość, że do urządzenia się na odpowiednim poziomie najczęściej dochodzi się przez wiele lat. I to młode małżeństwo, teraz borykające się w sposób szczególny z trudnościami finansowymi, żyjące skromnie, też urządzi się ale to wymaga czasu. Taki porządek rzeczy jest powszechny i naturalny. Wielokrotnie stwierdzano, że mozolne zdobywanie określonych dóbr własną pracą daje bardzo dużo satysfakcji i radości. Natomiast najważniejsze jest posiadanie stałego źródła utrzymania.

Warunki  mieszkaniowe

Drugim poważnym powodem trudności "zewnętrznych" są warunki mieszkaniowe młodych małżonków. Byłoby idealnie, gdyby młodzi ludzie rozpoczynali życie w małżeństwie w swoim mieszkaniu. Tak byłoby najlepiej, ale rzeczywistość jest bardziej brutalna. Zdecydowana większość małżonków rozpoczyna życie małżeńskie u boku rodziców. Sytuacja taka często bywa jedynym wyjściem i chociaż zostaje akceptowana przez obydwie strony, może być (i niestety często jest) powodem nieporozumień, niezgody, a niekiedy nawet poważnych konfliktów między rodzicami a "młodymi".

Można wspólnie zamieszkać w "jej" rodzinie lub w "jego" - z rodzicami i ewentualnie rodzeństwem. Najczęściej małżonkowie nie mają wyboru, z którą rodziną zamieszkają, ponieważ jest tylko taka określona możliwość. Należy jednak zauważyć, że mieszkanie "u niej" czy "u niego" stwarza różne relacje, a tym samym inne problemy, na które warto zwrócić uwagę. Świadomość możliwości wystąpienia określonych sytuacji daje szansę zapobiegania lub złagodzenia napięć i ich skutków.

Chociaż zamieszkanie z jedną czy drugą rodziną niesie w sobie możliwość konfliktów, to jednak zamieszkiwanie z "jej" rodziną stwarza mniejsze ryzyko. Spróbujmy to uzasadnić.

Używając bardzo uproszczonej oceny wspólnego życia dwojga rodzin można przyjąć, że najczęstszym źródłem nieporozumień są miejsca wspólnie używane, a do takich należą: łazienka i kuchnia. Jakkolwiek w kwestii łazienki chodzi głównie o termin i długość czasu jej "używania", tak w kuchni nieuniknione są spotkania domowników. Warunki panujące w jednej kuchni utrudniają prowadzenie osobnych "gospodarstw" obydwóch rodzin. Niektóre rodziny rozwiązują to wspólnym przygotowaniem obiadu, natomiast samodzielnym organizowaniem pozostałych posiłków.

Spotkania w kuchni matki z córką (już w roli "pani domu") zwykle nie wnoszą więcej konfliktów niż ich było przed ślubem, a wręcz odwrotnie. Jest może więcej życzliwych uwag i porad, jest też przyjęcie przez córkę większej niż poprzednio części obowiązków związanych ze wspólnym prowadzeniem domu. Praktycznie kontakty między zamieszkującymi rodzinami ograniczać się mogą tylko do tych spotkań. Jeżeli są one poprawne, to i atmosfera tam panująca jest właściwa. Zięć powinien się "wpisać" w życie rodziny, do której wchodzi, pamiętając że i w tej rodzinie - jak w każdej innej - istnieją już od wielu lat przyjęte zwyczaje i jego wejście nie powinno ich burzyć. Istnieje co prawda ryzyko konfliktów spowodowanych pojawieniem się drugiej "głowy rodziny" i koniecznością określenia terytorium jej działania. Może to być trudne dla teścia, który być może do tego czasu sam o wszystkim decydował. Jednak doświadczenie wykazuje, że nie są to sytuacje częste.

Powstanie drugiej rodziny i wspólne zamieszkanie zawsze powodują pewne zamieszanie, ale jeżeli jest to w "jej" rodzinie i przy dobrej woli zainteresowanych można je zminimalizować.

W analogicznej sytuacji, zamieszkanie młodego małżeństwa w domu męża, niesie dla żony trudności "wpisania się" w ten dom i większe ryzyko konfliktów z... teściową. Nie ulega wątpliwości, że sytuacja synowej w domu teściów jest znacznie trudniejsza niż zięcia w domu teściów. Do konieczności wspólnego dzielenia zadań i spotkań w kuchni, różnej organizacji i mniejszej wprawie w pracach domowych, trudności "poruszania się po nowej kuchni" dochodzi często (nawet nieuświadomiona) niechęć teściowej do synowej, w której widzi ona "rywalkę" o względy jej syna.

Z badań psychologicznych oraz doświadczeń życiowych wynika, że bardzo częstym zjawiskiem jest "zazdrość" matki o względy i zainteresowanie syna. Relacja matki do syna pod względem natężenia i powszechności jest specyficzna i nie znajduje porównania z innymi relacjami.

W omawianej sytuacji mieszkaniowej bardzo ważna jest rola i stanowisko, jakie przyjmuje młody małżonek względem żony i względem matki. Sprawą najważniejszą jest to, aby we wszystkich sprawach, a szczególnie większych czy mniejszych nieporozumieniach, mąż zawsze brał stronę żony. Brak zdecydowanego stanowiska z jego strony w tej kwestii może spowodować powstanie "obozu rodzinnego" przeciw młodej mężatce, czego ona najczęściej długo nie wytrzyma. W przypadku nawet drobnych nieporozumień między żoną i matką czy jakichkolwiek uwag, wyraźne opowiedzenie się po stronie żony może uświadomić "zazdrosnej" matce, że nie akceptując synowej, "straci" definitywnie syna, wywołując jego niechęć, a nawet wrogość. Wyjściem z tego jest zaakceptowanie synowej.

Chociaż niewłaściwe relacje "chorobliwego" przywiązania matki do syna nie są jedynymi, jakie występują, to skala zła, które mogą wyrządzić młodemu małżeństwu jest tak duża, że warto temu zagadnieniu poświęcić więcej uwagi.

Są mi znane cztery bolesne przypadki, kiedy relacje matki do syna, jej "małpia" miłość i zazdrość oraz ciągłe "zatruwanie życia" synowej pod pretekstem dobra dla syna, spowodowały rozbicie tych małżeństw. Trzy z nich się niestety rozeszły, czwartej też to grozi. Pamiętam szokujące słowa wypowiedziane do męża przez jedną z żon "(...) wiesz, że do ciebie mam tylko jedną pretensję, że nie potrafisz się oderwać od swojej matki, a ona robi wszystko żeby cię oderwać od nas. Wiesz dobrze, że cię kocham, ale ja tak żyć nie mogę. Chcesz, abyśmy byli normalną rodziną, ja też tego chcę, ale to jest możliwe dopiero wtedy, gdy twoja matka umrze...". Przerażające słowa psychicznie wyczerpanej kobiety. Inne małżeństwo dziewiętnaście lat po rozwodzie i pół roku po śmierci matki zaczęło się ponownie spotykać (chociaż dziecko zawsze miało kontakt z obydwojgiem rodziców) i jest duża szansa na stworzenie normalnej rodziny i wspólne życie.

Skala zagrożenia jest duża. Wyraźny jest też powód. Młody mężczyzna, który nie potrafi oderwać się od matki, "odciąć pępowiny", mieć swoje zdanie, podjąć odpowiedzialności za żonę i dzieci i uświadomić sobie, że w jego życiu one są najważniejsze, taki człowiek nie jest dojrzały do małżeństwa i jeżeli założy rodzinę, będzie to wielkim błędem. Człowiek uzależniony nie potrafi sobą dysponować, a w tym wypadku jest "uzależniony" od matki, jeżeli nie w sensie fizycznym to psychicznym. Pismo św. wyraźnie mówi: "(...) opuści (...) ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną ..." (Mk 10,7-8), a "opuszczenie" to dotyczy głównie sfery psychicznej. "Oderwanie się" jest najczęściej utrudnione ze względu na zachowanie matki, manifestowanie zaborczej, nierozumnej miłości, wciskanie się w życie młodego małżeństwa, okazywanie niechęci do synowej, wytykanie jej wad, błędów itp. W takich relacjach młody małżonek często "odciągany" jest przez matkę od swojej rodziny pod pozorem konieczności przyjścia do samotnej, stęsknionej, "chorej" matki, aby jej dotrzymać towarzystwa, pocieszyć, porozmawiać, pomóc...

Oczywiście założenie własnej rodziny nie zwalnia od obowiązku opieki nad rodzicami, jeżeli jest to potrzebne i uzasadnione. A granica konieczności i uzasadnienia jest wyraźna, szczególnie dla wrażliwego, ale trzeźwo patrzącego dziecka. Kiedy granica ta jest bezzasadnie przekraczana ze szkodą dla reszty rodziny, syn może i powinien odpowiedzieć "(...) nie, to nie jest konieczne, natomiast moja obecność jest konieczna przy żonie (i dzieciach)".

Na szczęście nie jest to jedyny rodzaj relacji między matką a synem i synową. Znane są nierzadkie przypadki wspaniałych i mądrych stosunków między matką a synem, a także autentycznych, pełnych sympatii relacji między tymi dwiema - tak ważnymi w życiu mężczyzny - kobietami, z których najważniejszą od dnia ślubu jest żona.

Trudności "zewnętrznych" jest wiele. Tu ograniczono się jedynie do najważniejszych. Specyfiką tych trudności jest niemożliwość ich rozwiązania. Nie mając większego wpływu na zmianę (przynajmniej aktualnie) istniejącego stanu rzeczy i określonych sytuacji powodujących trudności, warto przynajmniej nabrać do nich odpowiedniego dystansu i starać się łagodzić ich skutki.

opr. mg/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama