Rozważanie adwentowe
„Uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie. Bo rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie!”
(Mk 13,33-37).Każdego roku, podczas Adwentu, słyszymy powtarzane w kościele niczym mantra: „Marana Tha!”. Adwent przypomina nam, że żyjemy w nieustannym oczekiwaniu na powtórne przyjście Chrystusa, które zakończy ziemską historię i przemieni ją w wieczność. Chrześcijaństwo czyni nas zatem ludźmi skierowanymi ku nieśmiertelności, która dopiero ma się objawić w pełni o zmierzchu świata wśród trąb anielskich i pogorzeliska zła. Tyle „oficjalna wersja” obowiązująca w liturgii adwentowej, zwłaszcza w czytaniach biblijnych, które w ostatnich tygodniach poprzedzających Adwent i w czasie jego trwania akcentują nasze „oczekiwania Jego przyjścia w chwale”.
Kościół od swego zarania, czego świadkiem jest św. Paweł, żył w niespokojnym oczekiwaniu powrotu Chrystusa. „Nie potrzeba wam, bracia, pisać o czasach i chwilach. Sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy. Kiedy bowiem będą mówić: Pokój i bezpieczeństwo - tak niespodzianie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą. Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteśmy synami nocy ani ciemności” (1 Tes 5,1-5).
Zastanawiam się jednak, czy rzeczywiście nasze życie kojarzy się nam z Adwentem - oczekiwaniem na moment spotkania z Chrystusem, który niechybnie nadejdzie? Czy mówienie „Marana Tha” nie stało się kurtuazyjnym, uświęconym przez tradycję, liturgicznym zwrotem? Czymś w rodzaju: „Zapraszam serdecznie. Zawsze możesz wpaść. Będzie mi miło”; zaproszenia, jakie kierujemy bez zbytniej nadziei, że rozmówca weźmie je na poważnie? Czy wśród osób, na które jeszcze czekamy, jest Chrystus? Czy wśród wydarzeń, których nadejścia z niecierpliwością oczekujemy, jest „Jego przyjście w chwale”? Stawiam te pytania, mając w pamięci słowa samego Chrystusa, który zapytany przez uczniów o koniec świata i nastanie królestwa Bożego na ziemi mówił im o znakach zbliżającego się końca, ale też pełen niepokoju zapytał: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,8).
Powtórne, triumfalne przyjście Chrystusa na ziemię, znaki na niebie i na ziemi towarzyszące temu powrotowi, koniec ziemskiej rzeczywistości, godzina rozliczenia i osądu ostatecznego, mogą być przez nas ignorowane. Odstawione na bardzo daleki plan lub zwyczajnie zapomniane. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy porywa nas teraźniejszość, gdy życie codzienne płynie wartkim nurtem, pochłania wiele naszej energii. Koniec świata może stać się również swoistym „straszakiem” używanym zwłaszcza przez różne sekty pochodzenia chrześcijańskiego, które, by pozyskać nowych wyznawców, ogłaszają konkretne daty. Ich bliskość i nieodwołalność mają przerazić i skłonić do wstąpienia do sekty. Wreszcie koniec świata, ze względu na duże możliwości, jakie otwiera przez fantazją na grozę i mroczność zapowiedzi staje się coraz częściej tematem filmowym. Zostaje on jednak odarty z wątku religijnego. We współczesnych apokalipsach, porażających okrucieństwem i cierpieniem, nie ma miejsca dla Chrystusa i nadziei, którą przynosi. Apokalipsy współczesne nigdy nie kończą się dobrze. Za dużo w nich zgliszczy i ruin. Niewielu jest też tych, którzy przetrwają. Nie zmienia to jednak faktu, że Pan przyjdzie. Przypomina nam o tym św. Marek w bardzo krótkiej przypowieści o sługach i odźwiernym, którym pan, zanim udał się w podróż, powierzył pieczę nad swym domem.
Chociaż godzina powrotu pana jest niepewna, to jednak nadejdzie. Chrystus nie poddaje w wątpliwość tego faktu. Nie interesuje go poinformowanie rozmówców, na jakie szczególne znaki mają zwrócić uwagę, by odkryć, że chwila ta jest już blisko. Mówi jedynie, że powrót nastąpi „niespodzianie”. Będzie to wydarzenie „nagłe”. Dlatego trzeba czuwać, by „nie przespać” tego momentu. Chrystus nie pragnie wzbudzić niezdrowej sensacji. Nie stosuje terroru psychicznego, by doprowadzić do obsesyjnego lęku przed tym, co nieuchronnie nadejdzie. Daleki jest od mentalności fanatyków, którzy wierząc w wytworzone przez siebie mrzonki, przekonują innych, żeby porzucili wszystko i ratowali siebie z tego „ginącego pokolenia i przewrotnego świata”. Którzy przywołując trąby Armagedonu, cieszą się z zagłady tych, którzy nie podzielają ich wierzeń.
Przypowieść kończy jednoznaczny rozkaz „Czuwajcie!”. Nie jest to sugestia wskazująca na potrzebę czuwania; ani tym bardziej prośba lub zachęta typu: „jeśli nie macie nic przeciwko temu, to czuwajcie”, „byłoby lepiej, gdybyście nie przysypiali...”. Nie. Chrystus mówi jasno i mocno: „Czuwajcie!”. Chrystus chce, aby Jego uczniowie powitali Go, gdy przyjdzie, przygotowani na ten moment. Jezus pragnie, by żyli jak ludzie „przebudzeni”, w postawie gotowości na najważniejsze spotkanie, w aktywnym i twórczym oczekiwaniu na dopełnienie się historii.
Dlaczego Jezus nie podał dnia ani godziny swego powrotu? Dlaczego nie powiedział: „Za rok, dwa, może za tysiąc lat wybrzmi ostatni akord symfonii stworzenia? Powrócę, aby dokonać sądu i odnowić wszystko”. Myślę, że powód jest jeden: nie chciał, abyśmy nastawili nasze zegarki na ten moment i na potem odłożyli przygotowanie do niego. Ludzie dzisiaj posiadają budziki. W związku z tym możemy spać spokojnie... Wystarczy nastawić zegar na odpowiednią godzinę. Obudzi nas głos dzwonka albo ulubiona melodyjka... Bóg chce naszego czekania, tęsknoty, wyglądania na drogę, czujności zrodzonej z niepokoju pomieszanego z miłością. Widać Bóg pragnie być oczekiwany.
Bohaterami przypowieści Jezusa są odźwierny, który otrzymał specjalne zadanie czuwania nad całością spraw domowych oraz słudzy, którzy otrzymali konkretne zadania do wykonania. Chrystus uczy, że czuwanie nie polega na bezczynności, pozostawieniu spraw ich własnemu biegowi, ucieczce przed życiem, na które składa się codzienność. Czuwanie, które jest oczekiwaniem na powrót Pana, wyraża się w odpowiedzialnym wypełnianiu swych zadań i obowiązków. W wierności poleceniom.
Zanim pan odjechał, przekazał sługom i odźwiernemu jasne polecenia. Mają świadomość powierzonych im zadań. Znają zakres swej odpowiedzialności. To ważna wskazówka dla nas. Dla chrześcijanina czuwanie i oczekiwanie na powrót Chrystusa nie oznacza wycofania się z życia, rezygnacji z pracy zawodowej czy braku troski o rodzinę. Nie oznacza siedzenia z rękoma schowanymi w kieszeniach. Czuwanie ubogaca nasze życie. Nie oddziela nas od niego. Jest jak promień słońca, w którego blasku można lepiej wszystko zobaczyć. Jest jak klamra spinająca poszczególne, nawet banalne, wydarzenia w jedną, spójną i logiczną całość. Czuwanie na przyjście Chrystusa nadaje życiu niepowtarzalny smak. Jest pomieszaniem niepewności z pewnością wiary, smutku zrodzonego z nieobecności z radością, że wkrótce się ona skończy. Czuwanie pozwala nam trzeźwo oceniać świat. Tych, którzy oczekują powtórnego przyjścia Chrystusa, świat nie potrafi pochłonąć, podporządkować całkowicie, zabrać im wyzwalającego dystansu zrodzonego z poczucia przynależności do Boga.
Przypowieść o odźwiernym i sługach oczekujących powrotu pana przypominają nam o odpowiedzialności za nasze życie. Każdy z nas ma jakieś własne powołanie. Nie można go przekreślić, wyrzec się go lub zmarnować. Pan powierzył nam określone zadania. Trzeba tylko, byśmy odkryli, gdzie jest nasze miejsce, jakie są nasze możliwości, do czego jesteśmy powołani w tym życiu. Zdajemy sobie sprawę z szybkiego upływu czasu. Wiemy, że prawdą jest to, że „nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy” (W. Szymborska). Żyjemy pod presją upływającego czasu. Żyjemy w rzeczywistości, w której tysiące rzeczy, zdarzeń i osób zabiega o naszą całkowitą uwagę, chcąc nas tylko dla siebie. Nieważne sprawy potrafią skutecznie się reklamować, tak, że uznajemy je za najważniejsze. Tak wiele osób pragnie, byśmy poświęcili im swój czas. Tak wiele miejsc chce, byśmy odwiedzili je i w nich pozostali. Tak wiele słów i uczuć pragnie zamieszkać naszą duszę. Tak wiele zmysłów gotowych jest dać nam rozkosz, wmawiając, że jest ona szczęściem. W tym wszystkim musimy się odnaleźć. Ocalić nasz życiowy adwent i odkryć to, czego spodziewa się po nas Bóg. Wsłuchujmy się zatem w adwentową ciszę, by usłyszeć Chrystusa, który mówi: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20). Pan przychodzi do nas w każdej Mszy św. Rozpoznajmy uważnie Jego obecność w Eucharystii. Chrystus jest obecny w swoim słowie. Sięgnijmy po Ewangelię w wieczory adwentowe. Niech do nas przemówi słowami ponaglenia lub zachęty. Chrystus przychodzi do nas w bliźnich, zwłaszcza potrzebujących naszej pomocy lub wsparcia moralnego. Czy wiemy, że nasza miłość wobec bliźnich jest nie tylko znakiem autentyczności naszej wiary, ale jednym z najpewniejszych sposobów spotkania Chrystusa?
opr. aw/aw