Jak często prosimy Boga o rzeczy niemożliwe? Czy nie ograniczamy Bożej wszechmocy źle rozumianą pokorą, a może najzwyczajniej nie wierzymy w to, że Bóg może i chce odpowiedzieć na nasze najgłębsze pragnienia?
Wydawnictwo ESPRIT,
Rok wydania: 2013, ISBN 978-83-63621-33-9 |
Mark Batterson Edyta Stępkowska (tłum.)
Kręgi modlitwy
Jak często prosimy Boga o rzeczy niemożliwe? Czy nie ograniczamy Bożej wszechmocy źle rozumianą pokorą, a może najzwyczajniej nie wierzymy w to, że Bóg może i chce odpowiedzieć na nasze najgłębsze pragnienia? Bóg jest bardzo konkretny i takiej postawy domaga się też od nas. Powinniśmy zatem wiedzieć, czego tak naprawdę od Niego oczekujemy. Dopiero wtedy zaczniemy zakreślać wokół siebie modlitewne kręgi, pełni ufności w to, że Bóg na pewno nas wysłucha. Fragmenty rozdziału
|
Dzieci tańczyły w strugach deszczu, jakby nigdy wcześniej nie widziały ulewy. Tak zresztą było. Ich rodzice odrzucali głowy do tyłu, otwierali usta i łapali krople na język, jakby uczestniczyli w rytuale. Bo tak było — pierwsze krople deszczu po ponadrocznej suszy przypominały diamenty spadające z nieba.
Ten dzień na zawsze zostanie zapamiętany jako ten dzień. Dzień, w którym grzmoty zgotowały owację Wszechmocnemu. Dzień, w którym skakanie po kałużach stało się aktem dziękczynienia. Dzień, w którym zrodziła się legenda kreślącego kręgi.
Rzecz miała miejsce w pierwszym wieku przed naszą erą i całe pokolenie — pokolenie poprzedzające Jezusa — stało w obliczu wyniszczającej suszy grożącej zagładą. Ostatni żydowscy prorocy umarli niemal czterysta lat wcześniej. Cuda stały się historią tak odległą, że wydawały się zniekształconym wspomnieniem. A Boga nigdzie nie było słychać. Jednak pewien człowiek, ekscentryczny mędrzec mieszkający poza murami Jerozolimy, mimo to odważył się modlić. Miał na imię Choni. I nawet kiedy ludzie nie słyszeli już głosu Boga, on wciąż wierzył, że Stwórca słyszy ich.
Kiedy deszczu jest pod dostatkiem, nikt o nim nie myśli. Podczas suszy — nikt nie myśli o niczym innym. I w takiej sytuacji właśnie Choni stał się ostatnią nadzieją dla ludu. Słynąc z tego, że potrafi wymodlić deszcz, zyskał tego dnia swój przydomek. Dzierżąc w dłoni niemal dwumetrowy kij pasterski, Choni zaczął się obracać. Jego kolisty ruch był rytmiczny i regularny. Dziewięćdziesiąt stopni. Sto osiemdziesiąt. Dwieście siedemdziesiąt. Trzysta sześćdziesiąt. Ani na moment nie oderwał wzroku od ziemi, podczas gdy zgromadzony wokół tłum przypatrywał mu się uważnie. Wydawało się, że trwa to wiele godzin, lecz w rzeczywistości po kilku sekundach Choni stał już w samym środku narysowanego przez siebie kręgu. Nawiązując do słów proroka Eliasza, który sprowadził z nieba ogień, Choni przywołał deszcz:
Panie świata! Twoje dzieci zwróciły się do mnie z prośbą, żebym wybłagał u Ciebie deszcz. [...] Przysięgam, że dopóty nie ruszę się z tego koła, dopóki nie zlitujesz się nad nami.
Wszystkich, którzy to usłyszeli, przeszły dreszcze. Nie tylko dlatego, że wypowiedź Choniego była głośna, lecz także z powodu tkwiącej w niej mocy. Nie było w jego głosie ani śladu wątpliwości. Tej modlitwy nie wytworzyły struny głosowe. Niczym woda z artezyjskiej studni, słowa płynęły wprost z głębin jego duszy. Modlitwa była zdecydowana, lecz pokorna, pewna, lecz łagodna, wyczekująca, lecz skromna.
I wtedy to się stało. Gdy jego modlitwa sięgnęła nieba, na ziemię spadły pierwsze krople deszczu. Zaległa cisza, zebrany wokół niego tłum wstrzymał oddech. Kiedy zaczęło padać, wszyscy zwrócili oczy ku niebu — tylko głowa Choniego pozostała pochylona. Ludzie radowali się każdą kroplą, lecz Choniemu nie chodziło o mżawkę. Wciąż klęcząc w obrębie swego kręgu, podniósł głos, przekrzykując wiwatujący tłum:
Boże, nie o krople się modliłem, ale o prawdziwy deszcz. O taki deszcz, który wypełniłby wodą wszystkie studnie, wszystkie doły i rowy. Wszystkie groty i jaskinie.
I zaczęła się ulewa, której krople, zdaniem świadków, były wielkości jajek. Padało tak intensywnie i tak długo, że ludzie musieli schronić się przed powodzią na Wzgórzu Świątynnym. Choni nie ruszył się z miejsca i wciąż się modlił, pozostając w kręgu nakreślonym na piasku.
Nie o taki deszcz prosiłem Cię, Boże, lecz o taki, który przynosi błogosławieństwo i szczęście.
I wtedy zaczęło padać tak, jak pada w gorące, parne sierpniowe popołudnie: nie za mocno ani nie za słabo, spokojnie i równomiernie. Każda kropla była widocznym dowodem Bożej łaski. A gdy krople zraszały skórę zgromadzonych, w ich dusze wsiąkała wiara. Trudno było znaleźć ją w sobie w dzień poprzedzający ten dzień. Lecz tego dnia już nie można było nie wierzyć.
W końcu kurz zmienił się w błoto, a błoto z powrotem w kurz. Ludzie, zaspokoiwszy pragnienie, rozeszli się do domów. A zaklinacz deszczu wrócił do swojej skromnej chaty na obrzeżach Jerozolimy. Życie toczyło się dalej zwykłym biegiem, lecz legenda o kreślącym koła przetrwała. Choni stał się lokalnym bohaterem wysławianym przez uratowanych ludzi. Lecz część członków Sanhedrynu kwestionowała jego dokonania. Uważali, że rysując krąg i żądając deszczu, znieważył Boga. Kto wie, być może byli to ci sami członkowie Sanhedrynu, którzy niewiele lat później będą krytykowali Jezusa za uleczenie w dzień szabatu uschniętej ręki mężczyzny. Grozili Choniemu ekskomuniką, lecz ponieważ cudu, jaki się zdarzył, nie sposób było zakwestionować, ostatecznie docenili jego odwagę w modlitwie.
Modlitwę, która ocaliła pokolenie, uznano za jedną z najbardziej znaczących w historii Izraela. Krąg rysowany na piasku stał się świętym symbolem, a legenda Choniego kreślącego kręgi przetrwała jako świadectwo mocy pojedynczej modlitwy, która zmieniła bieg dziejów.
opr. ab/ab