Fragmenty książki - Konferencja do wczasowiczów "Ewangelizacja jako świadectwo nadziei"
abp Józef Życiński Rekolekcje Akademickie |
|
Nie jest kwestią przypadku, że tematyka nadziei stanowi jedno ze szczególnie ważnych zagadnień zarówno w nauczaniu Jana Pawła II, jak i Benedykta XVI. Aby ocalić nadzieję, trzeba przezwyciężyć rozczarowania przeszłością i ufnie podjąć nowe wyzwania współczesności. Wyzwania stawiane współcześnie przed Kościołem można porównać do trudnych sytuacji, które musiało uwzględnić chrześcijaństwo, gdy Apostołowie powędrowali z zacisza Galilei „na krańce ziemi” — w stronę ateńskiego Areopagu i wielkich metropolii Imperium Romanum.
Głęboka przemiana kulturowa zachodząca w zasięgu spojrzenia naszej generacji nie stanowi bynajmniej ostatnich akordów w procesie przemian. Wiele środowisk powtarza prognozę, iż po pierestrojce, która objęła kraje Wschodu, zaczyna się obecnie wielka pieriestrojka Zachodu; jej następstwa będą rozległe i mniej jednoznaczne niż następstwa Jesieni Ludów 1989 r. Niektórzy sugerują wręcz, że trwające obecnie przemiany przyniosą opóźnioną o 100 lat realizację pesymistycznego scenariusza, który Oswald Spengler ukazywał na kartach „Zmierzchu Zachodu”.
Pesymizm ostatniej ze wspomnianych prognoz jest równie bezpodstawny jak marksistowskie deklaracje o społeczeństwie bezklasowym. Dlatego też, gdy tak łatwo spotkać przejawy rezygnacji i rozpaczy, szczególnej wagi nabiera chrześcijańskie przesłanie Dobrej Nowiny. W ewangelicznej scenie rozesłania uczniów znajdujemy ważne treści, które bywają nierzadko przesłonięte przez rutynę codziennych nawyków. Apostołów, wychowanych w środowisku, które wierzyło, że Mesjasz przyjdzie do jednego wybranego narodu, musiało zapewne szokować posłanie „na cały świat” (Mk 16, 15) z misją nauczania „wszystkich narodów”(Mt 28, 19). Gdyby wtedy uczniom Jezusa brakło odwagi i przyjęliby styl myślenia jakiegoś wyznawcy radykalnego patriotyzmu, który straszyłby zepsutą Europą lub odległą Azją, chrześcijaństwo ograniczyłoby swą misję do niewielkiej grupy pasterzy owiec i rybaków z prowincjonalnej Galilei. Gdyby ktoś wylękniony zaczął wówczas straszyć kosmopolityzmem, zagubiono by uniwersalizm Ewangelii, który niezmiennie urzeka w przesłaniu Apostoła narodów. Trzeba było odwagi i wyobraźni, aby powędrować w stronę nieznanych lądów bez kompleksów i bez profilaktycznych lęków.
W realiach nowej Europy trzeba uczyć się trudnej sztuki współistnienia w pluralistycznym społeczeństwie. Trzeba też kształtować nową mentalność, w której doświadczająca wielu zagrożeń Europa jest równocześnie naszą Europą. Za jej przyszły rozwój dzielimy współodpowiedzialność, podobnie jak męczennicy, którzy głosili Ewangelię w kniejach wśród obcych plemion; podobnie jak budowniczowie katedr i założyciele uniwersytetów zatroskani o rozwój kulturowy naszego kontynentu. Formowanie tej nowej odpowiedzialności stanowi problem nie tylko dla chrześcijan w Polsce. Przełożony wspólnoty benedyktynów w Mariazell opowiadał mi, że spośród różnych flag witających pielgrzymów w jego sanktuarium co pewien czas ktoś niszczy flagę Unii Europejskiej. Nie robi tego na pewno nikt z mieszkańców miasteczka, gdyż — także i z racji ekonomicznych — witają oni każdego pielgrzyma z otwartym sercem. Kto więc ujmuje symbole europejskie w kategoriach walki i zagrożeń? Jak powrócić w cieniu świątyń do tego uniwersalizmu, którego uczył św. Paweł pisząc: „już nie ma Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, Scyty, niewolnika, wolnego, lecz wszystkim we wszystkich jest Chrystus” (Kol 3:11).
W perspektywie tej chrześcijaństwo przekraczało istotne dla polityków różnice etniczne czy kulturowe. Zapewne stanowiła ona szok dla przeciętnego Żyda wychowanego w szacunku dla tradycji narodowej i religijnej symboliki obrzezania. W wyjściu na spotkanie ze światem uwikłanym w inny system wartości, chrześcijaństwo niosło przesłanie Dobrej Nowiny, udzielając chrztu w imię szokującej prawdy o Trójcy Świętej (Mt 28, 19). Scena rozesłania Apostołów ukazuje priorytety wyznaczone przez odchodzącego Zbawcę. Najpierw wymienia On posługę Sensu związaną z nauczaniem, następnie - posługę sakramentów niosących łaskę działającą wśród paradoksów tak odległych od mentalności tamtego świata, jak odległa była prawda o Bogu, który jest zarazem Trójcą i miłością.
Dopiero na dalszym miejscu w posłudze Apostołów wymienia Jezus nadzwyczajne znaki: „w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą, węże brać będą do rąk” (Mk 16, 17n). W nagłaśnianych zachowaniach współczesności nadzwyczajną popularnością cieszą się właśnie te ostatnie praktyki. W przykościelnych sklepikach najlepiej sprzedają się książki o objawieniach prywatnych, w tym również objawieniach nieuznanych przez Kościół, np. w Medjugorie. Nadzwyczajny wzrost zainteresowania egzorcyzmami stanowi z kolei znamienny wyraz bezradności epoki, która w swej bezsilności wobec zła skłonna jest upatrywać przede wszystkim wpływów szatana. Nieproporcjonalnie wielkie zainteresowanie darem języków, widoczne w wielu wspólnotach modlitewnych, zawiera elementy narcyzmu, który niewiele ma wspólnego z apostolskim posłaniem ku nowym lądom. Na południu USA we wspólnotach baptystów bywają praktykowane nabożeństwa, gdzie z rąk do rąk podaje się węże. Śmiem twierdzić, że w podobnej pobożności sensacja i dreszczowiec przeważają nad posługą łaski i prawdy.
Chrystusowe wezwanie, aby Apostołowie uczyli „zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (Mt 28, 20) wyklucza możliwość zredukowania chrześcijaństwa do poziomu humanistycznej moralistyki czy retoryki politycznej. Jego istotną treścią pozostaje bowiem stałe odniesienie do czynów zbawczych Jezusa Chrystusa oraz pragnienie wprowadzania w życie zasad, które określił Jezus w Swym przekazie ewangelii błogosławieństw. Niedopuszczalne zniekształcenia trynitarnych i chrystologicznych treści chrześcijaństwa pojawiają się wówczas, gdy do najbardziej istotnych składników chrześcijańskiego przekazu zaliczy się sympatie partyjne i zaangażowanie polityczne. Stanowi to smutną pozostałość systemu, w którym wszelkie działania przypominały o kierowniczej roli partii. Z sarkazmem podsumowała tamtą praktykę Wisława Szymborska pisząc w Dzieciach epoki:
O czym mówisz, ma rezonans
O czym milczysz, ma wymowę
tak czy owak polityczną.
Nawet idąc borem lasem
stawiasz kroki polityczne
na podłożu politycznym.
Teologiczny absurd stanowi próba zastępowania uniwersalizmu Ewangelii programem jednej partii, nierzadko efemerydy znikającej na zawsze po kolejnych wyborach. Absurdy mają jednak grono swych entuzjastów, którzy chcieliby misję Kościoła zawierzyć nie Apostołom, lecz aktywowi partyjnemu. Na miejsce Apostołów proponowano już u nas Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Unię Demokratyczną, Wyborczą Akcję Katolicką, Ligę Polskich Rodzin i ostatnio PiS. Kolejne niepowodzenia poszczególnych partii niewiele uczą tych, którzy żyją obsesyjnym pragnieniem, by na miejsce Kościoła Katolickiego wprowadzić Kościół Narodowo-Partyjny.
Szukając przyczyn tej karykaturalnej eklezjologii nie bagatelizowałbym faktu, że w społeczeństwie, w którym 10% należało do PZPR, relatywnie dużą grupę stanowiło środowisko ideologów pełniących funkcje sekretarzy, oficerów politycznych, etc. Grupa ta celowała w poszukiwaniu prostych rozwiązań dla skomplikowanych kwestii oraz dzieliła głębokie poczucie nadzwyczajności swej misji. W 1990 r. rozwiązano partię, pozostały jednak osoby, które najlepiej realizowałyby swe predyspozycje występując w roli ludzi aparatu. One właśnie zwykły rozwijać prywatną wersję eklezjologii, ignorując uniwersalne przesłanie Kościoła i wikłając jego misję w formy zaangażowania obce Ewangelii.
Obawiam się, że gdyby współcześnie zamiast Piłata prowadził proces Chrystusa ktoś o mentalności aparatczyka, podstawowe pytania postawione podczas procesu, brzmiałyby: Jakiego radia słucha Oskarżony? Jaką telewizję ogląda? Który z dzienników najczęściej czyta? Jaką partię poparł w ostatnich wyborach? Różne warianty tych pytań pojawiają się nadzwyczaj często pod polskim niebem, wynosząc sojuszników medialnych na poziom, który w formule rozesłania Apostołów przez Chrystusa zarezerwowany był wyłącznie dla Trójcy Świętej.
Przeciwdziałaniem wobec mentalności „aparatu kościelnego” mogłaby okazać się silna osobowość przywódcy. W rodzimych komentarzach do sytuacji w Episkopacie pojawia się często wątek ubolewania nad tym, że dziś prawdziwych liderów już nie ma. W starszych o 30 lat dyskusjach amerykańskich dotyczących tejże tematyki ten sam problem ujmowano subtelniej, pytając czy biskup powinien być przede wszystkim liderem, menadżerem czy też świętym, tzn. osobą o głębokim życiu duchowym oddziałującym na powierzonych mu wiernych siłą tej właśnie duchowości. Amerykańskie dyskusje szły w kierunku dowartościowania duchowości, w Polsce natomiast widać natomiast wyraźnie zapotrzebowanie na przywódcę, który byłby w stanie podjąć skuteczną walkę na różnych frontach obecności Kościoła. Problem w tym, że sama koncepcja Kościoła walczącego pozostaje dość odległa od nauczania Chrystusa. W rozesłaniu Apostołów nie formułuje On wymagania „Idźcie i walczcie”, lecz wyraża zgoła odmienne polecenia. Obawiam się, że Szymon Piotr z wielu powodów mógłby nie spełnić warunków stawianych dziś pasterzom Kościoła przez środowiska oczekujące od Kościoła przede wszystkim zwycięskiej walki. Niektóre z rodzimych oczekiwań eklezjologicznych zdają się więc dość daleko odbiegać od tego, co wyraził Chrystus, ukazując Swoją wizję Kościoła.
Być może retoryka walki, którą z umiłowaniem praktykuje wiele środowisk, stanowi relikt marksistowskiej koncepcji walki klas. Dla wyznawców Chrystusa znakiem rozpoznawczym pozostaje jednak nie umiejętność prowadzenia walki, lecz miłość, głębokie życie modlitwy, otwarcie na paradoksy Ewangelii błogosławieństw. Niewątpliwie u pasterzy Kościoła wymienione postawy winny iść w parze z umiejętnością kierowania powierzoną im wspólnotą wiernych. Nie wolno jednak traktować zmilitaryzowanej wspólnoty jako ideału Kościoła.
Tęsknoty za militaryzacją Kościoła stanowią często wynik kreowania wyimaginowanych wrogów. W rejestrze tych ostatnich można znaleźć Żydów, masonów, liberałów, rotarian, Unię Wolności, Fundację Batorego, Platformę Obywatelską. Znamienne jest, że Chrystus przy rozesłaniu Apostołów nie klasyfikował potencjalnych wrogów, lecz kierował uwagę w stronę pozytywnych zadań, które mieli podejmować. Tropienie domniemanych przeciwników stanowi ulubione zajęcie tych, którzy nie potrafią podjąć pozytywnego programu, lecz szukają poprawy samopoczucia w bijatykach i konfliktach. Podczas jednego ze spotkań ekumenicznych w Belfaście dowiedziałem się, iż wśród osób aresztowanych tam z powodu działań terrorystycznych relatywnie duża grupa nie potrafiła w areszcie wypełnić formularzy, w których było pytanie o narodowość. Elementarne braki w wiedzy o własnej tożsamości usiłowali wypełniać agresją akceptującą terror.
Czasem agresja stanowi próbę odreagowania bezradności i zagubienia. Z gorzką zadumą wspominam wizytacje w niektórych małych parafiach zdominowanych przez marazm i apatię. Jeśli nie ma w nich duszpasterstwa młodzieży, jeśli pytanie o grupę oazową lub Akcję Katolicką brzmi egzotycznie, zazwyczaj wierni dysponują szczegółową informacją na temat zagrożeń ze strony spisku żydowsko-masońskiego. Wprawdzie na zabitej deskami prowincji nikt jeszcze nie spotkał masonów, stanowią oni jednak jakąś szansę usprawiedliwienia duszpasterskiej drzemki; trzeba na nich cierpliwie czekać, podobnie jak na barbarzyńców w znanym wierszu Kawafisa.
Wyzwolenie z lęków stanowi ważne zadanie dla współczesnej ewangelizacji. Problem w tym, że w cieniu naszych świątyń zbyt często znajdują schronienie specjaliści od straszenia prywatną teologią czy amatorską historiozofią. Ci ostatni celują w straszeniu piątym rozbiorem Polski, dysponując szczegółowymi opracowaniami kolejności plag poprzedzających koniec świata. W ich wizji przyszłych dziejów nie widać nawet cienia tej odwagi i nadziei, która uderza w misji Apostołów. „Nie bójcie się” mówił Jan Paweł II na progu swego pontyfikatu. W jego słowach dźwięczy echo wcześniejszego przesłania skierowanego do pasterzy w Noc Narodzin; rozbrzmiewa w nich ten sam ton, który zwiastujący anioł skierował do Maryi czy Zachariasza podczas zwiastowania. Motyw wyzwolenia z lęku stanowi istotę treści biblijnego przekazu. Próba zastąpienia go przez manipulowanie ludzkim niepokojem musi otrzymać jednoznaczną ocenę jako niezgodna z Ewangelią.
Uważam, iż główną przyczynę demonizowania lęków inspirowanych najczęściej amatorską politologią stanowi zapomnienie o skierowanych do Apostołów słowach Jezusa: „Oto ja jestem z wami przez wszystkie dni” (Mt 28, 20). Jego obecność jest dla nas zarazem źródłem siły i nadziei. Dopiero wówczas, gdy ważniejszy od Chrystusa i Jego nauczania stanie się ulubiony działacz polityczny lub charyzmatyczny ojciec założyciel -- pojawia się lęk, gdyż we wspólnocie wiernych ignorującej rolę Chrystusa główną rolę będą odgrywać czysto ludzkie fascynacje, rozczarowania i lęki. W postawie takiej widoczne jest odejście od istotnych treści Ewangelii. Nie można już za św. Pawłem powtórzyć, że w przyjętej strukturze instytucjonalnej „wszystkim we wszystkich jest Chrystus” (Kol 3:11), gdyż od Chrystusa ważniejszy okazuje się zbiór lokalnych bożków wyniesionych na piedestał w ramach uwspółcześnionego bałwochwalstwa.
Szczególne zagrożenie dla ewangelizacji stanowi upolitycznione chrześcijaństwo, w którym partyjny guru chce decydować o roli odgrywanej przez Chrystusa. W perspektywie tej zarówno Chrystus, jak i godność człowieka będą traktowani instrumentalnie jako środki do spełnienia politycznych programów. Podobny styl ewangelizacji akceptuje nawet mer Moskwy Jurij Łużkow w swym słynnym powiedzeniu: „Kościół — tak, Bóg — nie.” Tymczasem istota chrześcijaństwa wyraża się w tym, że żaden geniusz na kolejny sezon polityczny nie może być stawiany ex aequo z Chrystusem. To Chrystus nadaje ostateczny sens naszym wysiłkom, ukazując na szlaku ludzkiego utrudzenia horyzont nadziei. Dopiero On przemienia słabość w moc, głupstwo w mądrość, śmierć w życie. To On w swej logice Bożych paradoksów czyni realną możliwość, iż pluralistyczna Europa może okazać się Europą ewangelicznych wartości zaś kultura XXI wieku stanie się terenem działania Jego łaski.
Przezwyciężenie ludzkich lęków i obaw wymaga refleksji nad pełną prawdą o człowieku. Pamiętne „nie bójcie się!” znajduje swe dopełnienie w konstatacji „bez Chrystusa nie można zrozumieć człowieka”. Zrozumienie człowieka wymaga natomiast odpowiedzi na pytanie, co to znaczy, że stanowi on drogę Kościoła. Marksizm nie miał bynajmniej monopolu na fałszywą antropologię. W pejzażu po marksizmie pojawiły się zastępy zabłąkanych proroków, którzy twierdzą, iż człowiek stanowi środek do realizacji genialnych planów politycznych. Czasem znikają oni definitywnie równie szybko jak nadeszli. Ze zdumieniem patrzyłem jak trzy lata temu w ramach nowej antropologii część mediów, także tych, które deklarują katolickość, zaczęła nagle głosić przerażającą zasadę: „Tyle wolności, ile własności”. Gdyby zasada ta była prawdziwa, wówczas Chrystus - odarty z szat i złożony w pożyczonym grobie - nie mógłby być nauczycielem wolności. Na szczęście chwytliwy slogan zniknął równie szybko jak się pojawił. Sympatycy prostych haseł rzadko troszczą się o konsekwencję logiczną. Problem wolności winien natomiast stać się jednym z podstawowych zagadnień duszpasterskich, jeśli na obecnym wirażu kulturowym chcemy za św. Pawłem przypominać: Ku wolności wyswobodził nas Chrystus (Ga 5, 1).
Status osoby ludzkiej w realiach globalnego świata określał Marshall McLuhan pisząc w „Galaktyce Gutenberga”: „weszliśmy do globalnego teatru, w którym cały świat jest happeningiem”. Jak apostołować w tych nowych realiach? Przede wszystkim nie bać się ani teatru, ani happeningu. Ateński Areopag stanowił również swoisty odpowiednik teatru, w którym część uczestników spotkania ze św. Pawłem reagowała na poziomie happeningu. Zamiast grzmieć na bezbożnych pogan, Apostoł narodów cytował z szacunkiem ich poetów i filozofów. W mieście gdzie kwitło wielobóstwo dostrzegł i docenił ołtarz dedykowany „nieznanemu Bogu”. Bezkompromisowo głosił niepojętą dla Greków prawdę o Zmartwychwstaniu, zostawiając resztę działaniu łaski Bożej. Wierzył przy tym, że ogólnoludzka wspólnota sensu może jednoczyć osoby należące do różnych kultur i tradycji intelektualnych. Z perspektywy niespełna 20 wieków możemy patrzeć z szacunkiem na jego duszpasterskie wyczucie i otwarcie.
Na współczesnych Areopagach nie zjednoczy nas nawet pytanie o naturę człowieka. Zamiast pytać „kim jestem?” —powiada Julia Kristeva — pytam tylko „gdzie jestem?” Jej filozoficzni pobratymcy odpowiadają zaś: „W hotelu pięciogwiazdkowym stanowiącym ulubione miejsce koczowania współczesnych nomadów przemierzających bez celu przestrzenie wszechświata koncentracyjnego”. Niebo gwiaździste, które u Kanta skłaniało do podejmowania wielkich pytań metafizyki, zostaje w tej perspektywie zredukowane do pięciu hotelowych gwiazdek. Następstwa tej redukcji przedstawia Emil Cioran pisząc: ”Od 25 lat mieszkam w hotelach. Ma to swoją zaletę; nie jest się nigdzie na stałe. Na niczym człowiekowi nie zależy, prowadzi życie przechodnia. ... Gdybym miał odwagę codziennie wyć przez kwadrans, byłbym doskonale zrównoważony”. Nie trzeba odwoływać się do Ciorana, gdyż dla wielu polskich środowisk postacią szczególnie bliską w swym tragizmie pozostaje Tadeusz Borowski łączący wielki talent literacki z zagubieniem życiowym i desperacką decyzją o samobójstwie.
Na szlaku apostolskiego posłania zadaniem Kościoła jest nieść sens i nadzieję nomadom ze współczesnych Areopagów. „Posłuchamy cię innym razem” (Dz Ap 17, 32) powiedzieli ich poprzednicy św. Pawłowi. Grecja weszła jednak na stałe w krąg oddziaływania kultury chrześcijańskiej, dlatego że Apostoł nie oczekiwał natychmiastowych nawróceń, lecz potrafił cierpliwie ewangelizować pamiętając o prawie obumierającego ziarna. W tej właśnie perspektywie, doświadczając rozmytych wartości i zburzonych złudzeń, chrześcijanin ma być człowiekiem odważnej wizji. Zamiast ubolewać nad zepsutym światem i jego złem powtarza on za św. Pawłem: ”Błogosławcie tych, którzy was prześladują. Błogosławcie, a nie złorzeczcie.” (Rz 12:14). Ewangelia błogosławieństw może okazać się dużo skuteczniejszym lekarstwem na rany świata niż popularne darcie szat.
Przemiany, jakie niesie współczesna kultura, wydają się głębsze od przemian wniesionych przez Oświecenie. Nie powinno to jednak niepokoić, jeśli pamiętamy, co Jan Paweł II pisał w adhortacji Ecclesia in Europa o chrześcijańskiej afirmacji nowości. Nie należy drżeć przed nowością, gdyż sens historii świata wyznacza ostatecznie Chrystus — Ten, „który przychodzi” (Ap 1, 4). To On na dziejowych wirażach przybywa do nas jako eschatologiczny żniwiarz, dopełniając dzieł zbawczych. (EiE, 6). Jego bliskość pozwala zachować pokój w obliczu trudnych sytuacji, które jeszcze wczoraj wydawały się nierealne.
Nie należy dramatyzować w obliczu szokujących zagrożeń, bowiem Bóg działa w sercu stworzenia, odnawiając nieustannie życie tych, którzy poddają się działaniu Ducha. Stare i nowe będzie współistnieć w tym dziele, podobnie jak pszenica i kąkol oczekujące czasu żniwa. Nie należy natomiast naśladować żony Lota, która oglądając się nostalgicznie za siebie, została zamieniona w słup soli. To my, inspirowani ożywczą treścią Ewangelii, mamy być solą ziemi, by wyznaczać kierunki nowych wędrówek ku nowemu Jeruzalem. Na szlaku wędrówki nie należy tropić wrogów, potępiać nowych pogan, poszukiwać ukrytych spisków. Trzeba natomiast łączyć radosną prawdę o Zmartwychwstaniu z szacunkiem dla godności człowieka. Bardzo łatwo jest gorszyć się Europą i światem; znacznie trudniej dostrzec jej rany i pochylić się nad nią w znanym geście miłosiernego Samarytanina. „Nasza” Europa, wzniesiona na fundamencie wiary Apostołów, potrzebuje nowych źródeł duchowej energii. By je wskazać trzeba naśladować odwagę Apostołów, głosząc Ewangelię nadziei zakorzenioną w paschalnej prawdzie o zwycięstwie dobra nad złem. Wymaga to ewangelizacyjnego świadectwa pokolenia nowych Pawłów, którzy na współczesnych Areopagach podejmą międzykulturowy dialog, świadomi chrześcijańskiej tożsamości.
dalej >>
opr. aw/aw