Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (44/99)
Gdy nasz język coraz bardziej zagrożony - nawet ustawę trzeba było specjalną dla jego ochrony przegłosować - gdy na ulicach i pod strzechami mówi się najczęściej "dwuzgłoskowcem", pozostaje mieć nadzieję, że ratunek nadejdzie stamtąd, skąd Polacy chętnie czerpią wszelkie wzory, czyli z zagranicy. Okazuje się, że sporo cudzoziemców zna polski albo się go uczy. Jedni z powodu dawnych sentymentów do naszej kultury, inni po to, żeby pracownicy nie obgadywali ich za plecami, a jeszcze inni dlatego, że zupełnie irracjonalnie lubią Polaków. Są to osobniki bardzo ekscentryczne, od razu widać, że obce naszej mentalności, bo przecież ,,polonofilstwo" nie jest zbyt popularne w narodzie. Może nie kwitnie antypolonizm, ale polonosceptycyzm dobrze się w Ojczyźnie zakorzenił. Z tym większym zdumieniem dowiedziałem się, że pewien znajomy młody Niemiec pilnie brnie przez polszczyzny puszcze, gąszcze i chaszcze. Pokazał mi nawet podręcznik wskazujący drogę przez kraj Kochanowskiego, Mickiewicza i narodowego dyktanda. Z przyzwyczajenia postąpiłem podobnie jak przy kartkowaniu każdego przewodnika: poszukałem miejsc wypoczynku i oko moje spoczęło na spisie polskich świąt. Okazało się wtedy, że w naszym kraju obchodzimy Wniebowstąpienie Matki Boskiej (15 sierpnia) oraz Święto Zmarłych (1 listopada). No i zaraz popadłem w kompleksy. Książka do polskiego to nie podręcznik teologii, ale jakoś głupio, że Niemiec się dowie, iż w kraju od tysiąclecia katolickim wyznają dogmat gdzie indziej nie znany. Gotów sobie też pomyśleć, że istnieje dziwny dysonans pomiędzy Papieżem, piętnującym cywilizację śmierci, a jego rodakami, którzy urządzają święto nieboszczykom. Ktoś powie, że to drobiazg, że w końcu chodzi o język, a nie o ortodoksję, ale dziwne byłoby, gdyby Wisła w elementarzu popłynęła na południe, albo gdyby się okazało, że dwa plus dwa to po polsku pięć. W podręczniku napisali ,,Święto Zmarłych", bo jest to nagminny błąd w naszym kraju. Takich wypaczających sens zbitek słownych znalazłoby się więcej. My, Polacy, uczymy się ich od siebie nawzajem, bezkrytycznie słuchając polskobrzmiącej frazeologii. Czasem nawet rewolucyjna czujność opuści przewodniczącego Millera i potem przeprasza na łamach prasy, że uzasadniał braki w sklepach lat osiemdziesiątych codziennymi strajkami: takie wtedy frazesy słyszał w Komitecie i w Biurze. Wróćmy jednak do dnia Wszystkich Świętych. Chrześcijanie, wierzący, idą na cmentarze, nie dlatego, żeby świętować śmierć, ale dlatego, żeby nie stracić kontaktu z tymi, których prędzej czy później spotkają. Subtelne umysły oburzą się. Poczucie realizmu nie pozwala na takie fantasmagorie. Poczucie realizmu... Niedawno o. Maciej Zięba mówił w Rzymie, iż obserwujemy pod koniec wieku krytykę i rewizję niemal wszystkich idei Oświecenia, które postmodernizm przerabia na papkę. Tylko religia nadal jest traktowana z jednakową wrogością jak przed dwoma wiekami. Niełatwo jest odpowiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Może częściowa przyczyna leży w tym, że konsekwencją odrzucenia poznania pozazmysłowego okazał się podejmowany kilkakrotnie z zapałem pomysł budowy raju na ziemi. Religia jest pod tym względem lodowato realistyczna: na ziemi raju nie będzie. Żaden fantasta nie zniesie takiego chłodnego prysznica i walczy z religią, póki życia starczy.
Maciej Sablik