Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (43/2001)
Kto jest obcy? Kto jest obcy w klatce schodowej mojego bloku? Kto jest obcy na moim osiedlu, kto jest obcy na bazarze, gdzie kupuję jabłka, ryby, cebulę? Po co mi to pytanie? Przecież zawsze wiedziałem, że wśród swoich są obcy, a wśród obcych swoi. Wiedziałem, że znany z widzenia sąsiad, albo kolega ze szkoły czy studiów może zrobić coś, co uznam za niepojęte czy haniebne, a człowiek o dziwacznym, szokującym wyglądzie, przybysz z daleka, może okazać się przyjazny, myślący podobnie. Ten „obcy” chwytał czasem w lot początek rozmowy i kierował myślenie tam, gdzie i moim myślom było po drodze.
Strach przed obcym pojawił się w Ameryce, w społeczeństwie, gdzie obcy zawsze byli liczni, wszyscy byli imigrantami. Tam normą było wielokrotne zmienianie miejsca pracy i pobytu. Ta ruchliwość, wielokulturowość sprawiały, że stawało się tam „swoim” przez przyśpieszone procedury.
W Polsce zawsze było dużo obcych — miasta w średniowieczu były w znacznym stopniu niemieckojęzyczne, wsie na Kresach litewskie i ruskie, miasteczka w wielkim procencie żydowskie, aż do niemieckich działań eksterminacyjnych w XX wieku, arystokracja łączyła rody ruskie, polskie i litewskie, mariażami wchodziła w europejską wspólnotę wielmożów. Osiedlali się na polskich ziemiach koloniści czescy, holenderscy, niemieccy. Nasze położenie na otwartych nizinach powodowało, że przetaczały się przez nasz kraj obce armie.
Byliśmy od dawna przemieszani, mieliśmy obcych w swoich rodzinach i w bliskim sąsiedztwie, a jednocześnie pojawiał się strach, czy tej obcości nie za dużo, czy nas nie zdusi. W czasie zaborów i okupacji napięcie lęków i odruchów obronnych przeciw obcości rosło. Dziś wyraźnie dociera do nas papieskie wezwanie do braterstwa, solidarności. Coraz gęściej trzymają nas nerwy i arterie globalizacji. I znowu pojawia się lęk — czy nie za wiele, czy nie za szybko? Obserwujemy reakcje odepchnięcia obcych, lęku i nieufności. Ślady tego mamy nawet w składzie nowego parlamentu. Zamachy terrorystów, odległe echa amerykańskiej paniki, dalekie odgłosy wojny z terroryzmem nie pozwalają nam na lekkomyślną ufność, ale łatwo mogą zatruć nas strachem przed obcym, nienawiścią.
Młyny mediów, aparaty propagandy, masowo produkują lęk przed obcymi nieufność, nienawiść. Ileż to roboty będą mieli święci naszych czasów, aby choć trochę rozminować serca. I myślę sobie, że szpiedzy są po stronie świętych. Myślę o tym, bo Kwaśniewski powstrzymał swoich kolegów z SLD przed gruntowną restrukturyzacją naszych służb specjalnych. Nie wiem, czy prezydent zrobił to z własnego pomysłu czy pod wpływem ukrytych sugestii sojuszników z NATO. Na pewno słusznie. Te służby są dziś na wagę złota, lepiej nie majstrować. Praca wywiadowcza pozwala unikać konfliktów, przemocy, strat. Stereotyp tajnego agenta zabijaki, jaki wytworzyły filmy o Jamesie Bondzie, to bajka. Praca wywiadowcza to odwaga i uwaga, precyzja, wyobraźnia, wytrwałość. Nie lubimy szpiegów. Ale, gdy oni pracują skutecznie, mniej ministrantów musi ubierać się w mundury i celować w swoich bliźnich, którzy stali się im obcy.
opr. mg/mg