Z Jolantą Wachowicz-Makowską, publicystką, socjologiem, autorką książki "Czas nadziei", rozmawia Magdalena Szewczuk
W swoim dorobku ma Pani wiele publikacji, zarówno naukowych, jak i przeznaczonych dla szerszego grona odbiorców. Skąd czerpie Pani inspiracje?
Jestem z zawodu wyuczonego socjologiem, a z wykonywanego - dziennikarką. Od przeszło 40 lat, pracując w bardzo różnych instytucjach (Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, redakcje, Kancelaria Biura Senatu, szkolnictwo, instytuty naukowe) stykałam się z tak wieloma historiami „całkiem nie z tej ziemi”, że czułam potrzebę ich rejestrowania. Nie pamiętam, kto to powiedział, ale na pewno mądrze: „Pisz, ponieważ utrwalasz historie, której być może nikt poza tobą nie zna i może zaginąć na zawsze. Zatrzymaj w swych opowieściach cząstkę świata, aby nie minął”.
Pani najnowsze dzieło - książka „Czas nadziei”, to piękna i wzruszająca powieść, która bardzo różni się od promowanych współcześnie książek dla kobiet. Jest niezwykle ciepła i dotyka wielu niewygodnych dla współczesnego czytelnika spraw: samotności, cierpienia. Nie obawiała się Pani pisać o tak „niemodnych” kwestiach?
Nie ma „niemodnych kwestii”. Wszystkie badania socjologiczne pokazywały i pokazują, że tak naprawdę nasze ludzkie uczucia i potrzeby ulęgają niewielkim zmianom. Kobiety zawsze szukały i szukają historii o miłości, mężczyźni o przygodzie. Zmienia się forma tych opowieści, ich treść pozostaje podobna. Bajka o Kopciuszku wydaje się nieśmiertelna.
Główna bohaterka książki jest chyba osobą niezwykle bliską Pani sercu. Czytając „Czas nadziei”, ma się wrażenie, że o losach pani doktor opowiada jej serdeczna przyjaciółka...
Osoba, która posłużyła mi za prototyp bohaterki (ale nie jest jej wiernym portretem), rzeczywiście była moją przyjaciółką. Serdeczną, bliską i taką najprawdziwszą. Taką, jaką los daje w wielkim, najczęściej niezasłużonym, darze. Żałuję, że to nie ona pisała, bo była nie tylko doskonałą lekarką, ale i osobą obdarzoną wielkim talentem literackim.
„Nadzieja” to słowo, które zwykle wypowiadamy w najtrudniejszych momentach. Bywa, że jest ona ostatnią wartością, która trzyma człowieka przy życiu. Mimo iż wszystko wokół wskazuje na to, że nie ma już szans, ludzie wierzą. Dlaczego?
Każda istota żywa, a myśląca w szczególności, ma bardzo silny instynkt życia i przeżycia. Elementem tego instynktu (może najważniejszym) jest właśnie nadzieja. Chyba nie na darmo i nie bez kozery łączona z wiarą i miłością, a może - wzmacniana wiarą i miłością. W mojej opowieści te trzy czynniki występują w największym skondensowaniu u ciężko chorej dziewczynki, zaadoptowanej przez Danielle.
Ale znam osobiście inny przypadek, który jeszcze bardziej zasługuje na miano cudu. Opisałam go w opowiadaniu na konkurs „Brama XXI wieku” i otrzymało ono pierwszą nagrodę. Nie za moje „pisarstwo”, ale niesłychaną wolę życia śmiertelnie chorego chłopca, który nie tylko przezwyciężył aż trzy kolejne - potencjalnie śmiertelne - choroby, ale został psychologiem i teraz (jako dorosły człowiek) dodaje wiary, nadziei i otacza miłością ludzi tych cnót (cech? darów?) potrzebujących.
Poszukiwanie sensu życia, spełnienia - to dla wielu osób kwestie najistotniejsze. Chyba nie zawsze to, co wydaje się nam najważniejsze, faktycznie daje poczucie prawdziwego szczęścia. Czy istnieje metoda, aby skutecznie nakreślić własną drogę do szczęścia?
Nie jestem filozofem i nie znam odpowiedzi na tak trudne pytania. Filozofowie zresztą też nie; oni tych odpowiedzi jedynie poszukiwali, np. Tatarkiewicz w swoim wielkim dziele „O szczęściu”. Osobiście myślę, że jest tyle dróg do szczęścia, ilu ludzi. I tyle pojęć o szczęściu. Nie spotkałam osób, które rozumiałyby je tak samo, nawet jeśli wymieniają te same sprzyjające szczęściu czynniki. Są różne miłości prowadzące do szczęścia. Różne ilości dóbr materialnych, które są przydatne, by je można było osiągnąć. Różni ludzie, dzięki którym i przy których odczuwamy szczęście...
Na ile wiara w Boga, życie zgodnie z zasadami wiary, pomagają w walce z przeciwnościami losu i pozwalają odnaleźć sens oraz spełnienie w tym, co innym ludziom wydaje się mieć wyłącznie wymiar porażki?
Kiedy pracowałam w redakcji „Twojego Dziecka”, poznałam lekarza - onkologa dziecięcego. prof. Armatę. Wypowiedział niezwykle mądre zdanie, które wielokrotnie cytuję i które zawiera kwintesencję jego doświadczenia: „Nie znam ludzi niewierzących. Kiedy dziecko zachoruje na białaczkę lub inną odmianę raka, okazuje się, że każda matka, każdy ojciec są lub stają się głęboko wierzący”. Kaplica w jego szpitalu była zawsze pełna modlących się, i to niezwykle żarliwie. Wśród nich znajdowali się i ci, którzy robili to po raz pierwszy w życiu. Czy przedtem byli niewierzący, czy tylko ich wiara pozostawała w stanie uśpienia, czekała na moment wyzwolenia, odkrycia, uzewnętrznienia?
Z mojego wieloletniego doświadczenia także wynika, że wiary potrzebuje, więcej - łaknie każdy. Nie każdy jednak otrzymuje ten dar, tę łaskę, albo może raczej - nie każdy chce ją w sobie odnaleźć ufny, że jest pod tym i każdym innym względem samowystarczalny. Nasz najwybitniejszy filozof prof. Kotarbiński był ateistą. Ale jego syn wspominał, że kiedy umierał jego brat, ojciec miał chwilę załamania. Może nie było to załamanie, tylko przebłysk, iskra wiary, tyle że przezwyciężona racjami rozumu. Czy na szczęście czy na nieszczęście? Niewielu jest ludzi, którzy są tak silni i tak potrafią zracjonalizować wszystko, aby obejść się bez wiary. Niekoniecznie w Pana Boga. Wiary w kogoś, w coś silniejszego od nas, wszechmocnego, opiekuńczego. Pięknie pisze o tym prof. kardiologii (czyli specjalista od siedziby wiary) Leszek Ceremużyński w swojej książce „Świat, ludzie, medycyna”.
Czy Pani zdaniem współczesny człowiek potrafi pogodzić się z tym, co nieuchronne, umie z pokorą przejąć to, co zsyła mu niebo?
Współcześni ludzie, podobnie jak ich poprzednicy z wszystkich minionych pokoleń, rozmaicie radzili (lub nie radzili sobie) z ekstremalnymi sytuacjami oraz z kwestią własnej śmierci, swego kresu. Jednym (raczej nielicznym) to się udawało, innym nie. Zależy to od cech osobowości, siły wiary i mnóstwa innych czynników. Teraz jest o tyle gorzej, ponieważ lansuje się ideę kultu zdrowia, piękna, młodości. Wielu ludzi przeżywa dylemat Fausta. I dramat Fausta. Ale chyba nigdy nikomu nie było łatwo pogodzić się z rzeczywistością, w którą wpisana jest śmierć.
Co jest Pani zdaniem największą wartością i sensem naszego życia? Co sprawia, że każdego dnia chcemy na nowo podejmować wyzwania, które stawia przed nami los?
Naszego? Każdy z ludzi upatruje sens i cel swego życia w czym innym. Do czego innego dąży. Bywa szczęśliwy (nieszczęśliwy) z rozmaitych i odmiennych powodów. Jeśli chodzi o dane statystyczne, to większość ankietowanych wymienia wśród najcenniejszych wartości: miłość, udane życie rodzinne, zdrowie, satysfakcję z wykonywanego zawodu (także materialną). Ale to tylko statystyka, cyfry, matematyka. Uśrednienie.
Dziękuję za rozmowę.
opr. aw/aw