O tym, że aborcja naprawdę niszczy kobiecą psychikę, czyli o syndromie poaborcyjnym, jego objawach i leczeniu
Sprawa wokół „spektaklu” o nazwie „Golgota Picnic” nie ustała. Wydawać by się mogło, że wycofanie się organizatora poznańskiego festiwalu definitywnie kończy całe zamieszanie. Jednakże nie.
Środowiska lewicowe postanowiły zagrać na nosie protestującym katolikom i zorganizowały ogólnopolską akcję prezentującą to wątpliwej jakości „dzieło”. Czy to w formie oglądania zapisu filmowego, czy też poprzez czytanie aktorskie scenariusza, miało ono w zamiarze organizatorów owej akcji dotrzeć pod strzechy. Przyglądając się jednak samym tym działaniom, należy wątpić, czy rzeczywiście ponoć szlachetny i antykonsumpcjonistyczny (tak głoszą jego zagorzali obrońcy) w swych zamierzeniach spektakl będzie mógł zagościć w każdym domu i zagrodzie. Chociażby w Gdańsku, ale i w innych miejscowościach, możliwość obcowania z tą „sztuką” była ściśle reglamentowana: dostać się można było tylko po uprzednim zapisaniu na listę i przejściu kordonu sanitarnego złożonego z policji i ochroniarzy, będąc dodatkowo zrewidowanym i prześwietlonym w sposób dokładniejszy niż na lotniskach amerykańskich bezpośrednio po zamachach na World Trade Center. Gdzieniegdzie, widząc żywą reakcję wyznawców Jezusa Chrystusa, działacze kultury spod znaku „Krytyki Politycznej” (tej samej, która dwa lata temu zaprosiła na obchody Święta Niepodległości niemieckich bojówkarzy Antify i użyczyła im swojego warszawskiego lokalu) rezygnowali ze „szczytnego działa upowszechniania kultury posteuropejskiej pośród zdziczałych i ciemnogrodzkich plemion znad Wisły”. Wszędzie jednak darły się w niebogłosy „ałtorytety”, pisząc listy i manifesty. Jeden z nich szczególnie przypadł mi do „gustu”. Być może dlatego, że podpisał go także znany witrażysta i posiadacz czerwonych spodni - Jerzy Owsiak.
Nie sposób teraz przytoczyć całego listu, jednakże to dzieło, podpisane przez ponad 150 osób z kraju i zagranicy, domaga się rozpatrzenia, gdyż zawarte w nim tezy są zaiste nowatorskie. I po prostu głupie. Całość manifestu sprowadzić można do dwóch zasadniczych twierdzeń: po pierwsze - odwołanie spektaklu w Poznaniu było działaniem rodem z totalitarnych reżimów powodowanym lękiem przed czynami ignorantów nieznających się na sztuce i nieznających tejże „sztuki”, godzącym w wolność twórczą; po drugie - artysta ma prawo stawiać nawet Kościołowi niewygodne pytania (?!?) i poddawać dzisiejszą kulturę krytycznej ocenie, nie przebierając w środkach tzw. wyrazu. Uff... zarzuty iście oskarżycielskie. A jednak głupie. Dlaczego? Otóż wystarczy rozebrać ów manifest logicznie na czynniki pierwsze, by przekonać się, że jest to zwykły bełkot, którego jedynym celem jest samodowartościowanie się tych, o których Kazik śpiewał, że wszyscy oni trudnią się najstarszym zawodem świata (oczywiście nie chodzi o rolnictwo). Wznosząc bowiem oskarżycielski palec, wskazują na katolickich obrońców osoby Jezusa Chrystusa jako ignorantów, którzy doniesienia o dziele „Golgota Picnic” czerpią z internetu i nie widzieli go na własne oczy. Tylko że nie do końca wiem, co w tym złego. Dzieciaki w szkole uczą się o dinozaurach, które - jak wiadomo wszystkim - nie biegają na co dzień po naszych ulicach i nie spotyka się ich rankiem nad ruczajem. A jednak nikt nie powie, że, ucząc tego, wpędza się młode pokolenie w ignorancję i zacofanie, mimo że na własne oczy nie widziało ono jakiegoś tyranozaura. Co więcej, każdy szanujący się bywalec teatru czytuje bardzo wiele recenzji i na ich kanwie wyrabia sobie opinię o sztuce, decydując się (lub nie) skierować się do danego przybytku sztuki dramatycznej. Właściwie postawiony zarzut (jeśli w ogóle) winien odnosić się do rzetelności przekazu w internecie, ale i tak wszystko zależy od przekonań recenzenta. Zresztą również i ci, którzy z takim zapałem pobiegli oglądać owo sztuczydło, także kierowali się tym, co inni opowiadali. Jak widać, zarzut przeciwko katolikom jest lekko durny.
Drugi jednak zarzut może nosić pozornie znamiona prawomocności. Oskarżyciele wskazują bowiem na fakt tzw. cenzury prewencyjnej, która ich zdaniem tłumi wolność ekspresji artystycznej i zadawania pytań, nawet niewygodnych. Lecz są to tylko pozory. Granice bowiem ustanowione są nie po to, by więzić ludzi, ale żeby ich chronić. Każdy czytelnik Tolkienowskiego dzieła „Władca pierścieni” pamięta scenę, gdy Gandalf mocnym głosem i stanowczością zagradza drogę Balrogowi, wyznaczając mu granicę jego działania. Czyni to ze względu na dobro nie tylko osób mu towarzyszących, ale ze względu na misję ochrony całego świat przed mocami ciemności. To proste: „Nie przejdziesz!” (zresztą będące pochodną okrzyku spod Verdun), jest dość prostym ukazaniem roli granicy. Granica nie sprzeciwia się wolności, ale ją chroni. Dotyczy to również sztuki, choć odnieść można to również do nauki czy działań społecznych. Nie ma pełnej dowolności w tych dziedzinach, bo najważniejszy jest człowiek. Czy jednak ta sztuka zagraża człowiekowi? Otóż w dzisiejszym świecie zazwyczaj uważa się, że jedynym dobrem człowieka są walory materialne, związane z wegetatywną sferą życia ludzkiego. Zapomina się o ogromnym obszarze kultury, w którym zasadniczą rolę odgrywają symbole, zwłaszcza początku i kresu. Takim kulturowym symbolem jest Chrystus. Obrona więc przed znieważeniem i użyciem jako narzędzia do jakiegokolwiek działania, nawet najbardziej wzniosłego, jest po prostu uderzeniem w człowieka jako takiego. Napawają nas obrzydzeniem pasy hitlerowskie, na których użyto imienia Bożego. Dziwi tak ochocze używanie czy raczej zużywanie świętości w działaniach artystycznych. Nie wolno deptać ołtarzy świętych nawet wówczas, gdy chcemy „dobrze zrobić ludzkości”. Bo w imię walki o człowieka nie wolno niszczyć tego, co o ludzkiej godności stanowi. Wolność ma służyć godności człowieka, a nie ją niszczyć. Doraźny artystyczny bankiecik nie uzasadnia i nigdy nie uzasadni poniżenia ludzkiej godności, która najpełniej ukazała się w Chrystusie.
Dziwię się więc całej plejadzie ponoć wykształconych artystów, którzy podpisali się pod tak nielogicznym i bełkotliwym manifestem. Krzta logiki każdemu w życiu się przydaje. Ale czemu właściwie się dziwię, skoro jedną z sygnatariuszek wzmiankowanego listu jest aktorka, która swego czasu zasłynęła całkowitą głupawką. Otóż w czasie jakiegoś zamieszania medialnego wokół Kościoła oświadczyła wszem i wobec, że występuje z Kościoła katolickiego. Dopiero następnego dnia rano, gdy opadły emocje, wytłumaczono jej, że przecież jest... protestantką. Jak na dłoni więc widać „artystyczną logikę”.
Echo Katolickie 27/2014
opr. ab/ab