Olimpiada i po Olimpiadzie… Ideologie i dylematy sportu wyczynowego

„W naszych czasach totalną ideologią, która wciska się we wszystkie aspekty życia, również w sport, jest neomarksistowski, czyli lewacki wokizm, którego szpicą jest gender/LGBT. Widzieliśmy to nie tylko podczas inauguracji Olimpiady, ale także podczas samych zawodów” – pisze felietonista Opoki o. Dariusz Kowalczyk SJ.

Od kilku osób usłyszałem: „Nareszcie skończyła się ta Olimpiada”. Mówiły to osoby zupełnie niezainteresowane sportem wyczynowym, ale nie tylko. Spotkałem także takich, na których uroczystość inauguracji Olimpiady zrobiła tak negatywne wrażenie, że przeszła im ochota na śledzenie olimpijskich zmagań. Mnie nie przeszła, bo zawsze lubiłem oglądać rywalizację sportową na najwyższym poziomie, ale przyznam, że „chorość” inauguracji znacząco przyćmiła mój entuzjazm.

W sporcie powinno chodzić o sport, o szlachetną rywalizację, ale nie dziwi, że raz po raz sport wplątywany jest w ideologiczno-polityczne, a także finansowe spory, poczynając od decyzji, gdzie dane zawody mają się odbyć.

W 1936 roku Olimpiada odbyła się w hitlerowskim Berlinie. Nie wzięły w niej udziału Hiszpania i Związek Radziecki. Podczas ceremonii otwarcia sportowcy niemieccy i włoscy wykonali salut rzymski, używany wówczas przez faszystów, inni sportowcy wykonali salut olimpijski, a jeszcze inni, w tym Amerykanie, w ogóle nie salutowali, bo przecież na trybunie honorowej stał Hitler. W 1980 roku Olimpiada odbyła się w Moskwie. Została ona zbojkotowana przez wielu krajów zachodnich. Odnotujmy na marginesie, że Polska zdobyła wówczas ponad 3 razy więcej medali, niż w Paryżu.

W naszych czasach totalną ideologią, która wciska się we wszystkie aspekty życia, również w sport, jest neomarksistowski, czyli lewacki wokizm, którego szpicą jest gender/LGBT. Widzieliśmy to nie tylko podczas inauguracji Olimpiady, ale także podczas samych zawodów, kiedy to pięściarki musiały walczyć z osobami mającymi ewidentne cechy męskie, a przecież przestrzeganie kryteriów kategorii sportowych jest podstawową zasadą fair play.

Niestety, ideologiczne ogłupienie okazało się dużo silniejsze, niż zdrowy rozsądek i elementarne poczucie sportowej sprawiedliwości. Ogłupienie jest tak wielkie, że niektórzy próbują usprawiedliwiać rywalizację ludzi o męskich chromosomach i męskiej budowie ciała z kobietami, odwołując się do Pana Boga , bo „przecież Bóg kocha wszystkich ludzi”. Jakaś pani uderzyła w emailu do mnie w dramatyczne tony: „Są takie osoby (interseksualne) i co mają zrobić ze swoim życiem?”. Po czym mnie pouczyła, że na takie osoby trzeba patrzeć sercem. Odpowiedziałem jej, że takie osoby mogą zrobić ze swoim życiem różne dobre rzeczy, ale na pewno nie powinny wykorzystywać swojej fizycznej (męskiej) przewagi, by zdobywać medale w kobiecym boksie. A co do patrzenia sercem, to nie oznacza ono ulegania ideologiom, które w tym przypadku krzywdzą kobiety, nieuczciwie pozbawiając je należnych im miejsc i medali.

Olimpijski dorobek polskich sportowców w Paryżu okazał się bardzo skromny, najsłabszy od Olimpiady w Melbourne w 1956 roku. Do samych sportowców trudno mieć pretensje. Podjęli wysiłek, by zakwalifikować się na Olimpiadę i nie ma powodów sądzić, że ktokolwiek zlekceważył przygotowania do startów w Paryżu. Na sport wyczynowy idą jednak duże pieniądze z budżetu państwa, a zatem zasadne są pytania, czy zostały one wydane właściwie. Pod obstrzałem krytyki znaleźli się tzw. działacze różnych sportowych związków. Jeszcze podczas samej Olimpiady niektórzy sportowcy skarżyli się na bałagan i marnotrawstwo, kolesiostwo i niekompetencję działaczy.

Tyle że rządowe obietnice, że minister sportu, Nitras (ten od opiłowywania katolików), weźmie się i skontroluje, wyciągnie konsekwencje, ukarze i naprawi, raczej nie napawają optymizmem. Niektórzy proponują, by sport wyczynowy w ogóle nie był finansowany z budżetu państwa. Niech działacze i sami sportowcy szukają sponsorów. Bywa także negowany sens istnienia czegoś takiego, jak ministerstwo sportu.

Być może jeszcze większym problemem, niż dylematy sportu wyczynowego, jest statystycznie nikłe zainteresowanie sportem amatorskim, uprawianym dla zdrowia, zabawy, edukacji. Nauczyciele sygnalizują raz po raz fatalny stan fizycznej kondycji wśród dzieci i młodzieży, z których coraz więcej ma jakież zwolnienia, by nie uczestniczyć w lekcjach wychowania fizycznego. Zresztą ta sytuacja wiąże się ze stanem sportu wyczynowego, którego naturalną bazą jest właśnie sportowe zaangażowanie dzieci i młodzieży.

Wielu sportowców, szczególnie medalistów, podkreśla, jak wielkim wyróżnieniem, honorem jest reprezentowanie swojego kraju na Olimpiadzie. Tymczasem podczas wspomnianej już nieszczęsnej inauguracji odśpiewano piosenkę Lennona „Imagine”. Ten komunistyczny manifest, o czym pisałem w poprzednim tekście, postuluje zniesienie m.in. państw narodowych: „Wyobraź sobie, że nie ma krajów / To nie jest trudno osiągnąć / Nic wartego, by zabić lub za co zginąć / I nie ma religii też / […] Wyobraź sobie, że nie ma własności…”. No właśnie! Nie ma krajów, nie ma państw, a zatem duma z reprezentowania własnego kraju staje się bezprzedmiotowa. Na Mistrzostwach Europy wszyscy reprezentowaliby Unię Europejską, a na Mistrzostwach Świata i Olimpiadzie wszyscy reprezentowaliby po prostu ludzkość, w której w dodatku nie można odróżnić mężczyzn od kobiet…  Wot! Wizja komunistycznego „nowego świata”, w którym sport, jak i wszystko inne, jest coraz bardziej „queer”, czyli dziwaczne albo po prostu bez sensu.

Pożyjemy, zobaczymy. Zobaczymy, czy sport wyczynowy, w tym olimpijskie zawody, się obroni i nadal będzie cieszył miliony ludzi na całym świecie, czy też coraz bardziej będzie ulegał tyleż modnym, co chorym ideologiom, oraz komercjalizacji.

 

 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama