Nie ma takiego programu politycznego, który utożsamiałby się w pełni z nauczaniem Kościoła. Tym niemniej są partie i są politycy, którzy w wielu ważnych kwestiach głoszą poglądy zdecydowanie sprzeczne z katolicyzmem, i są tacy w polityce, którym zasadniczo jest po drodze z chrześcijaństwem i Kościołem katolickim – pisze ks. Dariusz Kowalczyk SJ.
Na postawione w tytule pytanie odpowiadam zdecydowanie: Nie! I zupełnie nie rozumiem tych katolików, w tym duchownych, którzy zapewniają, że oni jako katolicy nie chcą się mieszać do polityki, bo mamy przecież demokrację, że głoszenie Ewangelii, to powtarzanie, że Pan Bóg wszystkich kocha, a nie sugerowanie, na kogo należałoby zagłosować, albo na kogo na pewno nie powinno się głosować. Mam wrażenie, że katolikom, którzy tak mówią, wcale nie chodzi o „wolność” wiary od polityki; po prostu z jakichś, chyba najczęściej emocjonalnych, przyczyn chcą głosować na ludzi o poglądach lewicowo-lewacko-liberalnych, czyli w tym konkretnym przypadku na Trzaskowskiego, i szukają usprawiedliwień, bo czują, że gryzie się to z byciem świadomym katolikiem.
Niektórzy powołują się na słowa Jezusa: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt 22,21). Tyle, że słowa te wcale nie oznaczają jakiegoś oddzielenia sacrum i profanum, spraw należących do religii i spraw świeckich. Wręcz przeciwnie! Ewangelista Mateusz konkluduje, że po tej odpowiedzi oponenci Jezusa „zmieszali się i zostawiwszy Go, odeszli” (Mt 22,22). Dlaczego zmieszali się? Ano dlatego, że zastawili na Jezusa pułapkę, ale Jezus zręcznie ja ominął. Stwierdził, że Cezarowi trzeba oddać, co jego… Tyle że trzeba też oddać Bogu, co należy do Boga, a do Boga należy wszystko, włącznie z Cezarem.
Współczesna nauka społeczna Kościoła głosi, że duchowni nie powinni mieszać się do walki partyjnej, ale ograniczać się do wskazywania na ewangeliczne, katolickie kryteria politycznych wyborów, przy czym słusznie podkreśla się, że nie ma takiego programu politycznego, który utożsamiałby się w pełni z nauczaniem Kościoła. Tym niemniej są partie i są politycy, którzy w wielu ważnych kwestiach głoszą poglądy zdecydowanie sprzeczne z katolicyzmem, i są tacy w polityce, którym zasadniczo jest po drodze z chrześcijaństwem i Kościołem katolickim. I tak wszystko wskazuje na to, że Nawrockiemu jest po drodze, a Trzaskowskiemu zdecydowanie nie.
Nawrockiemu bliskie jest chrześcijańskie, patriotyczne dziedzictwo Polski. W jego wizji polskiej historii i kultury jest miejsce, i to eksponowane, dla takich postaci jak Maksymilian Kolbe, Witold Pilecki, czy rodzina Ulmów; jest też miejsce w publicznej przestrzeni dla takich symboli jak krzyż, czy wizerunki świętych. Natomiast Trzaskowski, który chełpił się tym, że wypisał swoje dzieci z lekcji religii, a syn nie poszedł do pierwszej Komunii, jest ideologiem zlaicyzowanego, radykalnie świeckiego państwa, w którym w miejscach publicznych zawieszane są tęczowe flagi w miejsce krzyży.
Tymczasem w Konstytucji RP nie ma słowa „świecki”. Za to czytamy, że władze publiczne „zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę wyrażania ich w życiu publicznym” (art. 25 ust. 2). Co więcej, w preambule Konstytucji czytamy: „wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu”. Czy Trzaskowskiego przepełnia tego rodzaju wdzięczność?
Nawrocki zaś mówi i działa w taki sposób, że trudno mieć wątpliwości, iż rozumie i w pełni podziela apel Jana Pawła II: „Nie wstydźcie się krzyża. Brońcie krzyża (...) Dziękujmy Bożej Opatrzności za to, że krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych, szpitali. Niech on tam pozostanie”.
Obecnego prezydenta Warszawy raczej nie zobaczymy na Orszaku Trzech Króli, procesji Bożego Ciała lub w kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej. Za to mogliśmy go zobaczyć na manifestacjach dumy tzw. mniejszości seksualnych, gdzie nie brakuje panów na wysokich obcasach, w pończochach i stringach.
Otacza się ludźmi o skrajnie lewicowych, „tęczowych” poglądach, bo sam ma takie poglądy. Jeśli zostałby prezydentem Polski, to należy się spodziewać, że będzie wspierał lewackie, a zatem anty-chrześcijańskie, pomysły na rewolucyjne zmienianie świata w szkołach, mediach, kulturze, sądach, kościołach. W tej sytuacji trzeba się zgodzić z ks. Henrykiem Zielińskim, który w tekście „Gra o wszystko” stwierdził: „Jako katolicy nie mamy innego wyboru, kiedy PO stawia na Trzaskowskiego”.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.