Na naszych oczach rzeczywistość i racjonalny dyskurs na jej temat są negowane w imię ideologii

„Broniąc wiary chrześcijańskiej, bronimy rozumu jako takiego, a nawet więcej, bronimy rzeczywistości. Innymi słowy, bronimy ludzkiego rozumu, który jest zdolny poznawać rzeczywistość taką, jak ona jest, czyli poznawać prawdę” – pisze felietonista Opoki o. Dariusz Kowalczyk SJ.

W każdej epoce Kościół nie tylko przepowiadał Ewangelię, czyli Dobrą Nowinę o zbawieniu wiecznym w Jezusie Chrystusie, ale także bronił swej wiary przed atakami. Na początku były to ataki ze strony Żydów i pogan. Paweł Apostoł pisał do Koryntian: „Głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan” (1 Kor 1,23). Między innymi dlatego mamy być „zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1 P 3,15) . Uzasadnianie wiary nazywane jest apologią.

Jednym ze współczesnych apologetów jest Vittorio Messori, który był bardzo związany z Janem Pawłem II i Josephem Ratzingerem. W jednym z wywiadów o znamiennym tytule: „Katolicy masochiści, potrzeba nowej apologetyki”, Messori zauważa, że apologetyka „zanim jest obroną przed argumentami niewierzących, przed przeciwnikami wiary chrześcijańskiej, stanowi najpierw obronę naszego intelektu”.

To zdanie jest dziś bardziej aktualne, niż kiedykolwiek. Bo chodzi nie tylko o pokazanie, że nasza wiara ma podstawy rozumowe. Broniąc wiary chrześcijańskiej, bronimy rozumu jako takiego, a nawet więcej, bronimy rzeczywistości. Innymi słowy, bronimy ludzkiego rozumu, który jest zdolny poznawać rzeczywistość taką, jak ona jest, czyli poznawać prawdę.

Klasyczna definicja prawdy mówi, że prawda polega na zgodności sądu z rzeczywistością. Ale oto na naszych oczach rzeczywistość i racjonalny dyskurs na jej temat są negowane i wyśmiewane w imię ideologii, które piorą mózgi milionom ludzi na całym świecie. Przecież miliony przyjmują bez mrugnięcia okiem propagandę, że jak brodaty facet powie, że czuje się kobietą, to znaczy, iż jest on kobietą.

Wiara w Jezusa Chrystusa, którą Kościół głosi od 2 tys. lat, jest dziś atakowana nie z pozycji rozumu, w imię nauk ścisłych, matematyki, fizyki, biologii i chemii, ale z pozycji irracjonalnych ideologii.

Są to ideologie neomarksistowskie, wykute m.in. w tzw. szkole frankfurckiej. Marks twierdził, że „filozofowie tylko różnie objaśniali świat, chodzi jednak o to, żeby go zmienić”. Powyższe hasło podjęła szkoła frankfurcka, szczególnie poprzez tzw. teorię krytyczną, która analizowała przyczyny fiaska klasycznego marksizmu, ale nie po to, by go odrzucić, ale wręcz przeciwnie – by go ocalić w nowej formie. Podstawowe założenia teorii krytycznej to: nieusuwalna wadliwość społecznej rzeczywistości, która prowadzi do nieusuwalnego konfliktu; potrzeba totalnej destrukcji zastanej rzeczywistości; odrzucenie racjonalności przyczynowo-skutkowej, która prowadzi do akceptacji rzeczywistości w celu jej instrumentalnego wykorzystania; stygmatyzowanie wszystkich, którzy jawią się jako ideologiczni wrogowie postępu. Teoria krytyczna głosi, że ostatecznym celem każdej teorii powinna być emancypacja człowieka od wszelkiego ucisku i wyzysku, przy czym poszerza ów, najczęściej rzekomy, ucisk o coraz to nowe aspekty. I tak dziś uciskiem może okazać się np. określanie płci narodzonego dziecka.

To, co kilkadziesiąt lat temu zdawało się być neomarksistowskimi, intelektualnymi wygibasami, które nie mogą mieć większego wpływu na państwa i społeczeństwa, dziś jest głównym nurtem w mediach, polityce i globalnym biznesie. I jest zdecydowanie chrystofobiczne. Widać to szczególnie na polu antropologii, czyli nauki o człowieku. Przez wieki podstawą rozumienia człowieka i jego miejsca w świecie było to, co w Księdze Rodzaju wyrażone zostało w lapidarnych zdaniach: „Stworzył Bóg człowieka […] stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27); „Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi” (Rdz 1,29).

Dziś mówi się wszędzie o prawach człowieka, ale nie po to, by podkreślić jego godność wynikającą z bycia stworzonym na obraz Boga i powołanym do życia wiecznego, ale – wręcz przeciwnie – by zastąpić ową godność absurdalnymi roszczeniami, formułowanymi bez związku z obiektywną rzeczywistością. Paradoksalnie, te absurdalne roszczenia nie uwypuklają wielkości człowieka, tego, że jest w centrum stworzenia, ale redukują go do czegoś nieokreślonego, jakiegoś wybryku ślepej ewolucji. W konsekwencji życie człowieka można przerwać w wyniku aborcji, albo eutanazji. Niechciane, będące ciężarem życie ludzkie okazuje się mniej warte od życia zdrowego pieska.

Świat, który odrzuca wiarę w Boga Stworzyciela i Zbawiciela, wcale nie wybiera jakiejś „świeckiej” racjonalności w imię dobra człowieka. Tak naprawdę wybiera ogłupienie. Odrzucając Boga, gotów jest przyjąć coraz bardziej absurdalne idee. Czuć w tym wszystkim swąd diabła, tego samego, którego widzimy w wielkim, archetypicznym opowiadaniu o kuszeniu pierwszych rodziców. Diabeł odrzuca rzeczywistość stworzoną przez Boga i proponuje pozorną racjonalność. Kusi pierwszych rodziców, by obrócili się przeciwko Bogu, po czym składa fałszywe obietnice: „Na pewno nie pomrzecie. Bóg wie, że gdy tylko zjecie z tego drzewa, otworzą się wam oczy i staniecie się jak Bóg — poznacie dobro i zło” (Rdz 3,4-5). Tyle że człowiek, który odrzuca Boga, nie tylko nie staje się jak Bóg, ale staje się też coraz mniej człowiekiem redukując się do poziomu dziwnego zwierzęcia, które nie wie kim jest.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama