Kiedy Kościół kojarzy się raczej negatywnie

Tak, prawda jest właśnie taka: Kościół jest niezasłużonym darem Bożym dla nas. Darem Bożym jest przecież to, że zostaliśmy ochrzczeni, że możemy karmić się Jego Ciałem, że mamy dostęp do słowa Bożego oraz do Ofiary, jaką złożył On na krzyżu, że przemienia On nas w jedno z Sobą – pisze o. Jacek Salij OP, felietonista Opoki.

Zdarza się nieraz, że również ludziom niewierzącym Kościół kojarzy się raczej pozytywnie. Wynotowałem sobie kiedyś z Gazety Wyborczej następującą wypowiedź wybitnego prawnika:

„Jako zatwardziały ateista dziwnie się czuję, gdy to mówię, ale niezmiernie ważną rolę odgrywa Kościół i częstotliwość praktyk religijnych. Na obszarach, gdzie Kościół ma większe wpływy, mniej jest rozwodów, alkoholizmu, samobójstw i przestępczości. Chodzi właśnie o Wielkopolskę, Małopolskę, Śląsk. Na tych terenach silniejsze są więzi społeczne, poczucie zakorzenienia i wpływy tradycji”.

Nawet życzliwość, z jaką postrzegamy obcą nam instytucję, niekoniecznie nas do niej przybliża. A przecież przeciętny Polak na temat Kościoła słyszy niemal codziennie tyle nieżyczliwych opinii, że jeżeli sam nie jest katolikiem albo jeżeli sam nie wie, czy jeszcze jest katolikiem, często myśli o Kościele raczej z niechęcią. Może nie jest tak przeważnie, jednak jest tak stosunkowo często.

W jakiejś mierze jest to skutek tego – jak to Pan Jezus wyjaśnia w przypowieści o zaproszonych na ucztę weselną – że „Jego słudzy wychodzą na drogi i sprowadzają wszystkich, których napotkają, złych i dobrych” (Mt 22,10). Na Bożych polach pszenica rośnie razem z chwastami i dopiero w czas żniwa „Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości” (Mt 13,41).

W wierze już dzisiaj możemy zachwycać się wspaniałą wizją Kościoła, którą apostoł Jan zapisał w Apokalipsie: „Ujrzałem Miasto Święte, Jeruzalem Nowe, zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża” (21,2). Tak, prawda jest właśnie taka: Kościół jest niezasłużonym darem Bożym dla nas. Darem Bożym jest przecież to, że zostaliśmy ochrzczeni, że możemy karmić się Jego Ciałem, że mamy dostęp do słowa Bożego oraz do Ofiary, jaką złożył On na krzyżu, że przemienia On nas w jedno z Sobą. Powtórzmy to z nieco innej perspektywy: Wspaniałym darem Bożym jest to, że jesteśmy Kościołem.

Tak czy inaczej, trzeba to zrozumieć, że ludziom z zewnątrz Kościół nieraz wydaje się czymś obcym, czymś, co budzi nieufność, może nawet odstrasza. Ktoś, komu kiedyś pomogłem wejść do Kościoła, powiedział mi kiedyś tak:

„Wy, księża, nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak trudno jest człowiekowi niewierzącemu przyjść do Kościoła. Kiedy byłem niewierzący, bałem się nawet wejść do budynku kościelnego – Kościół wydawał mi się czymś przestarzałym, czułem się w nim obco, ożywały we mnie różne antykościelne przesądy”.

Bo żeby zobaczyć i docenić wspaniałość wiary oraz to, jak wielkim darem Bożym dla nas jest Kościół, trzeba po prostu wejść do środka. Dobrze oddaje to metafora witraża. Z zewnątrz witraż wydaje się bezsensowną plątaniną szkła, ołowiu i kurzu. Trzeba być w środku świątyni, żeby zachwycić się pięknem witraża. Podobnie jest z wiarą i tym wszystkim, co wiara daje – żeby to docenić, trzeba zacząć tym żyć, widzieć to od wewnątrz. Trzeba zacząć wsłuchiwać się w słowo Boże, przystępować do sakramentów, poklęczeć lub posiedzieć przed obrazem Pana Jezusa Miłosiernego lub Matki Najświętszej.

W innej metaforze swoje przyjście do Kościoła katolickiego opisał Ulf Ekman, bardzo gorliwy szwedzki protestant, początkowo do tego stopnia niechętny wszystkiemu, co katolickie, że kiedy w roku 1989 do Szwecji miał przyjechać Jan Paweł II, on organizował publiczny protest przeciwko zapraszaniu papieża. Jego uprzedzenia wobec katolicyzmu bardzo się pogłębiły podczas studiowania teologii na uniwersytecie w Uppsali.

Naczytał się wtedy tekstów, z których wynikało – jak to on sam wspomina w opowieści o swojej (i swojej żony) drodze do Kościoła katolickiego – „że katolicy muszą się nawrócić, więc raczej nie zaliczają się do grona prawdziwych chrześcijan. Kościół katolicki był tam przedstawiany jako kolos na glinianych nogach, zgrzybiały i niedzisiejszy, wrogi duchowemu przebudzeniu i nieprzychylny indywidualnemu chrześcijańskiemu życiu, jako Kościół zgoła martwy albo nawet jako Wielka Nierządnica z Apokalipsy. Różne opinie wyrażono w tych tekstach, ale ich cechą wspólną był silny sceptycyzm wobec katolicyzmu i wyraźne dystansowanie się od wszystkiego, co z nim związane”.

Przez dziesiątki lat swojego życia Eckman gorliwie głosił słowo Boże, ale też wciąż je zgłębiał. Starał się w Piśmie Świętym zauważać również te fragmenty, które, niedocenione przez protestantów, są ważne dla wiary katolickiej. Protestanckiej tożsamości mu to nie mąciło, ani do katolicyzmu – tak mu się przynajmniej wydawało – go nie przybliżało.

Kiedyś podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej zwrócił uwagę na bardzo starą oliwkę:

„Jej pień był pusty i całe drzewo wyglądało na zmurszałe. Myślałem, że drzewo jest martwe. Ale coś mnie tknęło. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem, że to stare drzewo oliwne całe pokryte jest małymi, delikatnymi, zielonymi, świeżymi liśćmi. Żyło. Wtedy w sercu usłyszałem napomnienie: Nigdy już nie mów, że coś jest martwe”.

Nieżyczliwy Kościołowi katolickiemu obraz zmurszałego drzewa, który pomagał temu wybitnemu pastorowi trzymać się swojego protestantyzmu, w końcu zaowocował tym, że wspólnie z żoną „w Kościele katolickim odnaleźliśmy ciągłość sięgającą czasów apostolskich i samego Jezusa, a także taką siłę i stałość, że bramy piekielne go nie przemogą”.
 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama