„Ludziom, którzy żarliwie tęsknią za tym, żeby ich modlitwa za współmałżonka, albo za rodzone dziecko zaczęła wreszcie owocować, podpowiadam, żeby nie wahali się prosić o przemianę samego siebie” – pisze o. Jacek Salij OP. Dlaczego zatem apostoł Jan napisał w swoim liście, że „istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć i w takim wypadku nie polecam, aby się modlono”?
W swoim pierwszym liście apostoł Jan napisał: „Jeśli ktoś spostrzeże, że brat popełnia grzech, który nie sprowadza śmierci, niech się modli, a przywróci mu życie. Mam na myśli tych, których grzech nie sprowadza śmierci. Istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć i w takim wypadku nie polecam, aby się modlono” (5,16).
O co autorowi tych słów chodzi? Przecież Pan Jezus nakazuje nam nawet nieprzyjaciół miłować. Czyżby Jego umiłowany uczeń radził nam pogodzić się z tym, że niektóre grzechy czynią grzesznika właściwie już niezdolnym do nawrócenia? Czyżby w takiej sytuacji modlitwa wstawiennicza nie miała już sensu?
Oto jak pytaniu, czy ma sens modlitwa za wielkich grzeszników, przypatrywały się dzieci fatimskie. Bo bywa tak nieraz, że szczególnie trafną odpowiedź na trudne duchowe pytania znajdują właśnie dzieci. O rozmowie dzieci wspomina książka pt. „Siostra Łucja mówi o Fatimie”. Rozmowę zaczęła Łucja, najstarsza z dzieci fatimskich: „Pani za grzeszników nie każe się modlić”. Franka to zbulwersowało i powiada, że przecież grzesznicy szczególnie potrzebują naszej modlitwy. Na co najmłodsza z nich, Hiacynta, z całym spokojem: „Za grzeszników nie wystarczy się modlić, za nich trzeba się umartwiać”.
Przekonująco wyjaśnił ten postawiony przez apostoła Jana znak zapytania, co do skuteczności modlitwy za wielkich grzeszników święty Tomasz z Akwinu: Tylko cud może sprawić nawrócenie takich ludzi, cud na miarę wskrzeszenia umarłego. Oczywiście, dla Boga nie ma nic niemożliwego. Ale zarazem zwyczajną modlitwą nie wyprosimy ani wskrzeszenia umarłego, ani nawrócenia zatwardziałego grzesznika.
Jeśli naprawdę zależy mi na nawróceniu takiego grzesznika, sam muszę jak najprawdziwiej przyjaźnić się z Bogiem.
Może się mylę i obym się mylił, ale mam takie wrażenie, że dzisiaj za mało i zbyt rzadko modlimy się wzajemnie za siebie. Dziś nawet wierzący rodzice nie zawsze modlą się za swoje dzieci. Muszę jednak zaświadczyć, że nieraz żona albo mąż prosili mnie, żebym się przyłączył do ich modlitwy o nawrócenie współmałżonka. Jeszcze częściej rodzice ciężko doświadczają bezsilności swoich modlitw za zbłąkane dziecko.
Oczywiście, każda sytuacja jest jakoś niepowtarzalna i najczęściej sami zainteresowani zwracają uwagę na różne konkretne okoliczności, których dobrze jest w tym ich utrapieniu nie zaniedbać. Jednak najważniejsze jest wtedy pytanie: Czy da się coś zrobić, żeby nasze modlitwy, dotąd naprawdę usilne, przestały być bezskuteczne? Najczęściej ludzie ci dobrze pamiętają o tym, że święta Monika przez 20 lat modliła się wytrwale o nawrócenie syna, ale oczekują rady bardziej konkretnej.
Rady tej szukam w dwóch kierunkach. Po pierwsze (o tym wspomniałem wyżej): Szansą na to, że moja (i nasza) modlitwa, chociaż usilna i gorąca, zacznie wreszcie przynosić jakieś owoce, jest to, że ja sam naprawdę i głębiej zaprzyjaźnię się z Panem Jezusem. Dobrze, dobrze, ale tego przecież nie da się osiągnąć przez zwyczajne postanowienie. Muszę serdecznie zabiegać o to, żeby Jezus zechciał być moim przyjacielem.
Ludziom, którzy żarliwie tęsknią za tym, żeby ich modlitwa za współmałżonka, albo za rodzone dziecko zaczęła wreszcie owocować, podpowiadam, żeby nie wahali się prosić o przemianę samego siebie. I radzę, żeby próbowali mniej więcej tak oto zwracać się do Pana Jezusa:
„Przecież tylko Ty jeden masz moc tak przemienić moje serce, abym naprawdę stał się Twoim przyjacielem! Wiem, że nie jestem tego godzien. Wiem, że nie umiem Ciebie kochać jak należy, ale Ty racz przyjąć moją miłość, chociaż tak nieporadną, i zaradzaj niedostatkom mojego miłowania. Moje (nasze) modlitwy o nawrócenie mojego (naszego) zagubionego dziecka racz przyjąć tak, jakby się modlił za niego ktoś z najbliższych Twoich przyjaciół!”
Właśnie pragnienie zaradzenia różnym brakom naszej modlitwy skłania wielu ludzi do szukania pomocy u Matki Najświętszej. „Jeśli masz wielkiemu królowi do zaofiarowania zaledwie dwa jabłka – wyjaśniali znaczenie maryjnej protekcji dawni kaznodzieje – to ten twój dar, sam w sobie niewart królewskiej uwagi, stanie się dla króla darem bezcennym, jeśli sama matka króla weźmie cię ze sobą na audiencję, położy twoje jabłka na złotej tacy i w twoim imieniu wręczy je królowi”.
Jeszcze jeden ważny moment warto zauważyć, jeśli pragniemy przekroczyć nieskuteczność naszych modlitw: Wielką skuteczność mają modlitwy całego Kościoła. Apostoł Piotr, „osadzony w więzieniu i oddany pod straż czterech oddziałów”, czekał na wykonanie wyroku śmierci, zatem znajdował się w sytuacji po ludzku beznadziejnej, ale „Kościół modlił się za niego nieustannie do Boga” (Dz 12,4-5). I Pan posłał swego anioła i wyrwał go z ręki Heroda i z tego wszystkiego, czego oczekiwali jego wrogowie.