reklama

Pojednanie, które jeden tylko Bóg zaplanował

„Na cmentarzach dokonują się również takie niby małe, a przecież wielkie cuda Bożej łaski: komuś przypomina się, jak bardzo naszym rodzicom zależało na tym, żeby ich dzieci żyły w zgodzie. I w imię tej pamięci udaje mu się przyjść razem ze skłóconym z sobą bratem czy siostrą nad ich grób, ażeby – poniekąd w ich obecności – złożyć sobie pocałunek serdecznego pojednania” – pisze o. Jacek Salij OP.

o. Jacek Salij OP

dodane 31.10.2025 20:03

W tomie poświęconym ludowym tradycjom na Mazowszu Oskar Kolberg odnotował znamienny, obecnie chyba już całkiem zapomniany zwyczaj pogrzebowy. Mianowicie w trakcie odprowadzania zmarłego na cmentarz kondukt zatrzymywał się obok przydrożnego krzyża albo kapliczki i wówczas otwierano trumnę, ktoś zaś z jego rodziny przemawiał w takich lub podobnych słowach:

„Dusza ta prosi was, żebyście jej darowali i przebaczyli wszystko zło, jakiegoście od niej doznali, i krzywdy, jakie wam może wyrządziła. Czy jej przebaczacie? Czy jej tego nie pamiętacie?”

Obyczaj wymagał, żeby na te pytania odpowiadać jeden przez drugiego: „Nie pamiętamy jej, w czym się nam źle zasłużyła ta dusza, nie mamy do niej żadnej złości”. A ten i ów odzywa się: „Niech śpi z Bogiem! Niech ma odpoczynek wieczny! Niechajby jasność Boską oglądała!” 

Poproszono mnie kiedyś o poprowadzenie pogrzebu pewnej artystki, z którą byłem zaprzyjaźniony. Naprawdę w ogóle nie pomyślałem o tym, żeby podczas kazania nawiązywać do tego zwyczaju. Kiedy jednak w trakcie odprawiania mszy świętej przyszedł moment wezwania do przekazania sobie znaku pokoju, niespodziewanie dla siebie samego powiedziałem parę słów na temat wspomnianego zwyczaju i poprosiłem wszystkich, żeby – jeśli ktoś z obecnych żywi do zmarłej jakąś urazę, nie tylko z serca jej wybaczył – ale żebyśmy również sobie wzajemnie przebaczyli wszystkie pretensje i krzywdy. Jeśli w tym duchu przekażemy sobie wzajemnie znak pokoju, policzy się to naszej zmarłej jako ostatni dobry czyn „wykonany” przez nią, kiedy jest jeszcze z nami swoim ciałem.

Nie przypuszczałem, że efekt tych słów może okazać się aż tak niezwykły. Bo w ciągu najbliższych dni dochodziły do mnie różne świadectwa nieoczekiwanych pojednań, do jakich doszło podczas tego pogrzebu. „To zdumiewające i nikt się tego nie spodziewał” – tak mi mówili niektórzy uczestnicy tego wydarzenia. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że środowisko żegnające uznaną artystkę było mocno poróżnione. Bo gdybym o tym wiedział, to może nie odważyłbym się na takie słowa. Ale na szczęście nie byłem tego świadomy. Zarazem musiało być w tych ludziach jakieś bezwiedne pragnienie wzajemnego przebaczenia i pojednania, skoro pod wpływem nieoczekiwanego impulsu dokonało się podczas tego pogrzebu to, co się dokonało.

Wspaniałych wydarzeń duchowych, jakie nieraz mają miejsce na naszych cmentarzach, prawie się nie zauważa. Trudno się temu dziwić, skoro pierwszymi wydarzeniami na cmentarzu są pogrzeby. A pogrzeb to przede wszystkim czas płaczu i żałoby, nieraz nawet rozpaczy, niekiedy znów trudnej do zrozumienia obojętności. Więcej sposobności do spokojnej i pogłębionej zadumy znajdujemy wtedy, kiedy przychodzimy na cmentarz, żeby nawiedzić groby, które już tam się znajdują. 

Zwyczaj nawiedzania grobów upowszechnił się w średniowieczu. Zmarłych, pod wpływem prawdy o świętych obcowaniu, zaczęto wówczas grzebać wokół kościoła. W ten sposób – twierdzi znany polski mediewista – „cmentarze uroczyście poświęcane stanowiły przestrzeń sakralną razem z kościołem, zaś udział we mszy łączył się zawsze z odwiedzaniem zmarłych”. 

Tak było co najmniej do XVIII wieku. Bo w miarę rozrastania się miast, trzeba było zakładać nowe cmentarze, już poza miastem. Teraz odwiedzenie grobów przestało być oczywistością, która  wiązała się z tym, że przyszło się na coniedzielną mszę. Cmentarze, chociaż otwarte i rzeczywiście odwiedzane, nie były już regularnie odwiedzane przez wszystkich. Natomiast podniosło się znaczenie – odprawianego od wieków – uroczystego nabożeństwa w wieczór Wszystkich Świętych oraz przez cały Dzień Zaduszny. Mianowicie święta te stały się okazją, żeby na groby swoich bliskich przyszli również ci, którzy praktycznie nigdy się tam nie pojawiają. A także okazją, żeby nawiedzenie cmentarza okazało się wydarzeniem społecznym.

Trudno jest opisywać (a nawet zauważać) to, co dzieje się niewidzialnie. Nie każdy, kiedy staje nad grobem swoich bliskich, powierza ich Bożemu miłosierdziu. Ale wielu naprawdę szczerze za nich się wtedy modli. Wielu też dziękuje wtedy Bogu za to wszystko, co od nich otrzymali. Niejeden zaś w sercu swoim przebacza krzywdy doznane choćby nawet od rodzonego ojca czy matki. Jednak chyba częściej, stojąc nad grobem swoich bliskich, człowiek prosi Boga o to, żeby raczył wybaczyć mi te niesprawiedliwości, którymi to ja, świadomie lub bezwiednie, ich poraniłem. Tego wszystkiego ludzie widzieć nie muszą. Ale Pan Bóg to widzi.

Na cmentarzach dokonują się również takie niby małe, a przecież wielkie cuda Bożej łaski, że komuś przypomina się, jak bardzo naszym rodzicom zależało na tym, żeby ich dzieci żyły w zgodzie. I w imię tej pamięci udaje mu się przyjść razem ze skłóconym z sobą bratem czy siostrą nad ich grób, ażeby – poniekąd w ich obecności – złożyć sobie wzajemnie pocałunek serdecznego pojednania.
 

 

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..

reklama