Rada jest tyleż prosta, co oczywista: Jeżeli tylko my dwaj – ja i ty – przestaniemy podgrzewać tę atmosferę wzajemnego dezawuowania się, w której wszyscy się dusimy, już tylko to będzie miało wiele sensu. Warto uwierzyć w sens takiego dobra, które wydaje się kompletnie nieskuteczne. Byleby tylko z naszej strony było to dobro autentyczne, a nie jakaś jeszcze następna ściema – pisze o. Jacek Salij OP.
Ostro zagrał Cyprian Norwid, kiedy jako „niedawno do wychodźtwa polskiego przybyły artysta” przemawiał w roku 1846 do polskich emigrantów. Skłóceni ci emigranci byli bardzo. Młody 25-latek odważył się prorokować, że skończymy marnie, jeśli przynajmniej cel – dobro naszej wspólnej Ojczyzny – nie będzie nas łączyć. To wtedy wypowiedział Norwid to słynne zdanie: „Bo Ojczyzna – Ziomkowie – jest to moralne zjednoczenie, bez którego partyi nawet nie ma – bez którego partie są jak bandy lub koczowiska polemiczne, których ogniem niezgoda, a rzeczywistością dym wyrazów”.
Podział nas, Polaków, na wrogie sobie i wzajemnie na siebie zamknięte plemiona to, niestety, problem stary. Spójrzmy na charakterystykę naszego polskiego społeczeństwa, jaką przedstawił prawie sto lat temu, bo w roku 1932, w swoim liście pasterskim prymas August Hlond: „Klęską dzisiejszego życia publicznego jest nienawiść, która dzieli obywateli Państwa na nieprzejednane obozy, postępuje z przeciwnikami politycznymi jak z ludźmi złej woli, poniewiera ich bez względu na godność człowieczą i narodową, zniesławia i ubija moralnie. Zamiast prawdy panoszy się kłamstwo, demagogia, oszczerstwo, nieszczery i niski sposób prowadzenia dyskusji i polemiki. Żądza władzy i prywata prowadzą bezwzględną walkę o rządy i stanowiska, a pozorują ją troską o Państwo, które zwykle odłamy polityczne utożsamiają z sobą. Chorobliwe podniecenie i namiętność polityczna zasłaniają spokojny sąd o ludziach i sprawach, mieszają politykę do wszystkiego, wszystko osądzają ze stanowiska partyjnego, wyolbrzymiają znaczenie wypadków publicznych, wnoszą niepokój w całe życie”.
Słowa te czyta się tak, jakby były napisane dzisiaj. Niestety. Natomiast wybitna współczesna poetka, Justyna Chłap-Nowakowa, lęka się nawet, żeby nie było jeszcze gorzej:
Pomiędzy „nimi” i „nami”
przepaść rośnie nieprzerwanie.
czy też kiedy ustanie?
Kto w nią wpadnie,
zgnije na dnie.
Bardzo ciekawą podpowiedź, jak powściągać spory nierozwiązywalne, znaleźć można w czwartej księdze „Pana Tadeusza”. Mianowicie podczas polowania Asesor z Rejentem pokłócili się zaciekle o to, który z nich zabił niedźwiedzia. W spór włączyli się uczestnicy polowania: „Więc kłótnia między zgrają wszczęła się zawzięta, / Ci stronę Asesora, ci brali Rejenta”.
Namiętny spór zakończyłby się pojedynkiem, gdyby Gerwazy nie znalazł w głowie niedźwiedzia kuli, od której faktycznie on zginął. Wtedy Gerwazy przypomniał sobie, że to ksiądz Robak, który, chociaż w polowaniu nie uczestniczył, widząc, jak rozjuszony niedźwiedź dopada już Hrabiego i Tadeusza, „wyrwał mi z rąk flintę, wycelił, wystrzelił” – i w ten sposób uratował obu młodzieńców.
Wydarzenie przypomniało Wojskiemu analogiczny spór Domeyki z Doweyką, który jednak zakończył się pojedynkiem.
Antagoniści postanowili „przez niedźwiedzią skórę / Strzelać się, śmierć niechybna! prawie rura w rurę”. Wojskiego wybrali na sekundanta, a ten zażył ich następująco:
Jak przez skórę niedźwiedzią; ja rękami memi
Jako sekundant skórę rozciągnę na ziemi,
I ja sam was ustawię. Waść po jednej stronie
Stanie na końcu pyska, a Waść na ogonie.
Wojski wprawdzie fabuluje, ale warto mu się przysłuchać:
Pas ze skóry niedźwiedziej porzniętej na szmaty.
Postawiłem Doweykę na źwierza ogonie
Z jednej strony, Domeykę zaś na drugiej stronie.
Pukajcie teraz, rzekłem, choć przez całe życie,
Lecz póty was nie spuszczę, aż się pogodzicie.
Jednym słowem, mamy utopię zrealizowaną:
Spór ich potem w dozgonną przyjaźń się zamienił,
I Doweyko się z siostrą Domeyki ożenił,
Domeyko pojął siostrę szwagra, Doweykównę,
Podzielili majątek na dwie części równe,
A w miejscu, gdzie się zdarzył tak dziwny przypadek,
Pobudowawszy karczmę, nazwali Niedźwiadek.
Mądre utopie to mają do siebie, że można (i warto!) realnie się do nich zbliżać. Co z opowieści Wojskiego wynika dla nas, którzy jako społeczeństwo jesteśmy tak beznadziejnie skonfliktowani? Rada jest tyleż prosta, co oczywista: Jeżeli tylko my dwaj – ja i ty – przestaniemy podgrzewać tę atmosferę wzajemnego dezawuowania się, w której wszyscy się dusimy, już tylko to będzie miało wiele sensu. Warto uwierzyć w sens takiego dobra, które wydaje się kompletnie nieskuteczne. Byleby tylko z naszej strony było to dobro autentyczne, a nie jakaś jeszcze następna ściema.