A bezżenni? Są powołani do tego samego...
Kiedy Słowo stało się ciałem, stało się mężczyzną. Jeżeli słowa te męską dumę czytelników w tym momencie mile połechtały, a czytelniczki napełniły poczuciem niesprawiedliwości – to niepotrzebnie. Bóg, przyjmując ludzką postać, chciał zejść z królewskiego piedestału i ogołocić się z wszelkich przejawów mocy. Urodził się jako całkowicie zdane na innych dziecko, w „najlichszym z miast Judy”, w biednej rodzinie, którą przy ofiarowaniu stać było jedynie na parę synogarlic. Umarł na Krzyżu – drzewie hańby, niesprawiedliwie skazany, zdradzony i opuszczony. Boży wybór stania się mężczyzną nie był wyborem mocy, ale słabości. Wszak stwarzając świat, Bóg zaczynał od rzeczy najmniej doskonałych po najdoskonalsze. Od materii nieożywionej, przez rośliny i zwierzęta, na koniec ukoronował stworzenie powołaniem do życia człowieka. A jako ostatnią stworzył kobietę.
Cóż zatem? Czyżby doskonały Bóg przyjął niedoskonałą postać? Nie. Bóg stał się mężczyzną, aby jeszcze bardziej wywyższyć swą Oblubienicę. Całkowicie ofiarował jej Siebie. Jej, czyli Kościołowi – ludzkości, która odpowiedziała na głos Umiłowanego: „Powstań przyjaciółko ma, piękna ma i przyjdź”. Dla niej umarł i zstąpił do piekieł. Umarł w słabym męskim ciele, z którym nie mogła jednak umrzeć Jego miłość do ludzi, bo miłość jest Boża, a Bóg jest miłością. Razem – Oblubieniec i Oblubienica są wezwani do wiecznego szczęścia w domu Ojca.
Boga i Jego lud, Chrystusa i Kościół, męża i żonę – wiąże ta sama miłość. Małżeństwo jest sakramentem, bo mężczyzna jest w nim Chrystusem – głową, a kobieta – ciałem. Z ich świętej miłości rodzi się życie. Jeśli nie wolno im współżyć, nim zawrą ze sobą przymierze wobec Boga, to dlatego, że sam Bóg chce być w tej miłości obecny. Sakramentalnie, czyli prawdziwie.
A bezżenni? Są powołani do tego samego. Ofiarować swą miłość Chrystusowi jako oblubieńcowi i Kościołowi – Oblubienicy. Kiedyś i oni zobaczą owoc tej miłości. Dziś pozostaje im wiara i pełne tęsknoty westchnienie: „Marana tha”.
opr. aś/aś