Walka z podręcznikiem prof. Wojciecha Roszkowskiego do nowego przedmiotu „historia i teraźniejszość” przybiera już cechy histerii – pisze ks. Henryk Zieliński.
Walka z podręcznikiem prof. Wojciecha Roszkowskiego do nowego przedmiotu „historia i teraźniejszość” przybiera już cechy histerii. Nie chcę włączać się w spór o przytoczenie w nim pedofilskiego wyznania lewicowego polityka Daniela Cohn-Bendita, wielokrotnego posła Parlamentu Europejskiego, reprezentującego naprzemiennie Niemcy i Francję. Ostatecznie nie wiadomo, czy wydawca podręcznika z przytaczania skandalicznego wyznania Cohn-Bendita się nie wycofa.
Całym sercem jestem za tym, żeby unikać erotyzacji nie tylko dzieci, ale także młodzieży powyżej piętnastego roku życia, do której określenia „pedofilia” nie odnosi się w prawie karnym, a jedynie w prawie kościelnym. Wspomniany podręcznik jest bowiem przeznaczony dla uczniów szkół ponadpodstawowych, czyli zasadniczo już piętnastolatków. Biorąc jednak pod uwagę, że krytycy publikacji nie protestują przeciwko innym formom erotyzacji dzieci już od przedszkola, mam wątpliwości, czy na pierwszym miejscu występuje u nich troska o dobro dzieci i młodzieży, czy strach przed zdemaskowaniem niechlubnych postaw guru europejskiej lewicy. Wyobraźmy sobie tylko, co by było, gdyby autorem tego cytatu i sprawcą opisywanych przestępstw nie był lewicowy europoseł, ale katolicki ksiądz.
Spór o sposób ukazania duchowieństwa w nowym podręczniku wydaje się bardziej fundamentalny niż jeden cytat. W lewicowej koncepcji duchowni mają być synonimem zła i zepsucia. Dlatego pierwsza kontrowersja dotyczyła obecności w nowym podręczniku tak ważnych dla najnowszej historii Polski postaci, jak bł. Prymas Tysiąclecia czy św. Jan Paweł II. W ekspertyzie przygotowanej przez Edytę Książek na zlecenie Związku Nauczycielstwa Polskiego znalazła się sugestia, żeby treści dotyczące społecznej roli wspomnianych duchownych przenieść na lekcje… religii. Tłumaczenia ministra prof. Przemysława Czarnka o wpływie Prymasa Tysiąclecia i Jana Pawła II na odzyskanie przez Polskę suwerenności nie przekonały adwersarzy.
Czy zatem, ulegając fobiom, powinniśmy również ograniczyć do lekcji religii nauczanie o Mikołaju Koperniku, Janie Długoszu, Pawle Włodkowicu, Piotrze Skardze, Stanisławie Staszicu, Hugonie Kołłątaju, Ignacym Krasickim, Janie Pawle Woroniczu i wielu innych? Czy mamy usunąć ich nazwiska z podręczników historii, biologii, geografii, fizyki, prawa i języka polskiego tylko dlatego, że wszyscy oni byli katolickimi duchownymi? Kto na tym więcej straci? Kościół? Czy ta – większa już – część młodzieży, która nie uczęszcza na lekcje religii? Czy nie straci na tym również Polska, która ma prawo do dumy z osiągnięć swoich synów, również tych z „ks.” przed nazwiskiem?
Katolikom też nie zaszkodzi przypomnieć, że żyjący w XV w. twórca koncepcji praw człowieka był księdzem, rektorem Akademii Krakowskiej i proboszczem w Kłodawie. Jego dzieła były pilnie studiowane na uniwersytecie w Coimbrze w czasie wielkich odkryć geograficznych. Księdzem i niedoszłym arcybiskupem lwowskim był średniowieczny ojciec polskiej historiografii, autor „Roczników, czyli kronik sławnego Królestwa Polskiego”. Kanonikiem warmińskim był wielki astronom, który „wstrzymał słońce i ruszył ziemię”. A „książę polskich poetów” i autor „Hymnu do miłości Ojczyzny” był arcybiskupem warmińskim i gnieźnieńskim. Arcybiskupem warszawskim i prymasem Królestwa Polskiego był poeta i mąż stanu patronujący ulicy, przy której mieści się siedziba TVP w Warszawie. Księżmi zakonnymi byli twórcy Komisji Edukacji Narodowej i współtwórcy Konstytucji 3 maja. Proboszczami byli także autor teorii dzieworództwa u pszczół, jak również ojciec wielkopolskiej spółdzielczości pod zaborem pruskim.
Tylko niektórych z nich zdołamy przypomnieć w kolejnym wakacyjnym cyklu „Duchowni z podręczników”. Chodzi o takich, którzy swoją działalnością zapisali się nie tylko w teologii i w dziejach Kościoła, ale także w naukach przyrodniczych, społecznych i w historii powszechnej. Ich przynależność do stanu duchownego nie dla wszystkich bywa czymś oczywistym. Chcemy to choć trochę naprawić, a przy okazji pokazać przynajmniej część tych lepszych twarzy Kościoła, bez których nasza historia i teraźniejszość byłaby niepełna. Mamy nadzieję, że nasze teksty będą przyczynkiem nie tylko do merytorycznej dyskusji o obecności duchownych w podręcznikach, ale również do wakacyjnych refleksji i rozmów o roli Kościoła i duchowieństwa w polskich dziejach. Naszym Czytelnikom dajemy w tym celu merytoryczne argumenty.