Górnik-pedofil

"Górnik-pedofil" nie brzmi ciekawie. Bardziej pobudza naszą wyobraźnię skojarzenie "ksiądz-pedofil" - zastanawiamy się, jak to w ogóle możliwe

-Oj, oj! Aj, aj! — słyszę żałosne jęki z pokoju obok.

-Ojcze Adamie, co się dzieje? — pytam zaniepokojony.

-W Polsce polowanie na księży-pedofili. — odpowiada podnosząc głowę znad komputera i pokazuje mi jeden za drugim kilka artykułów.

-No, ale przecież, nie jesteś pedofilem, a teraz nie w Polsce, tylko w Kirgistanie. — uspokajam.

-Ale chcę jechać do Polski na wakacje i jak udowodnić, że nie jesteś pedofilem, gdy „tłum będzie cię pędzić pylną drogą” ze sztachetami w ręku? Tutaj piszą, że co drugi „czarny” to pedofil. — Przerywa i zapada nerwowa cisza. W pokoju jest nas akurat dwóch. Czyli albo ja, albo on. Z sekundy na sekundę atmosfera robi się cięższa. Ojciec Adam nie chce mi patrzeć w oczy. Widać, że każdy z nas jest gotów zrzucić tą winę na drugiego.

- Ale, ale! Tam piszą, o księżach, a nie o braciach zakonnych, a ja jestem bratem. — Adam oddycha z ulgą. Umawiamy się, że jak niedługo pojadę do Polski to spróbuję prowokacyjnie przejść się po ulicy w sukni zakonnej. Jeśli zaczną mnie obrzucać zgniłymi jajkami lub pomidorami, to dam znać Ojcu Adamowi, aby na razie spędził wakacje w Dżalalabadzie. Jeśli mnie zatłuką sztachetami (bo jak podczas pogoni wytłumaczyć, że jesteś bratem, a nie księdzem), to pewnie gdzieś taka informacja w mediach się przesączy i Ojciec Adam się dowie o tym z internetu.

Górnik-pedofil nie brzmi zbyt ciekawie, choć przecież nie wiadomo jaki promil pedofili jest w tym zawodzie? Mężczyzna w czarnej sutannie, a przed nim dziewczynka do pierwszej komunii w białej sukience, to wiele lepiej pobudza wyobraźnię, niż człowiek umazany węglem przyciskający dziecko do ściany. O ile pamiętam wśród pedofili dosyć dużo jest ludzi takich zawodów jak ślusarz lub mechanik samochodowy, ale i to nie wzbudzi większego zainteresowania. Dużo też jest ludzi z elit np. Daniel Cohn-Bendit - niemiecko-francuski poseł do Europarlamentu. Górnik-pedofil — takie hasło nie wzbudziłoby wielkiej sensacji, najwyżej protest związku zawodowego górników. Nikt też przecież nie przestanie korzystać  z CO, jeśli się okaże, że 8 promili pracowników górnictwa to pedofile. Oczywiście jest w tym uzasadnienie, że ksiądz-pedofil budzi ogromne emocje: ksiądz jak nauczyciel lub lekarz powinien być ze względu na swoje powołanie absolutnie czysty od takich oskarżeń. Niestety nie zawsze tak jest.

Obracam się od kilkudziesięciu lat w środowisku klerykalnym. Znam tysiące księży i zakonników. Za całe życie zetknąłem się z 3 księżmi pedofilami. Jeden to mój kolega z podstawówki. Już w szkole wyróżniał się tym, że trzymał się od wszystkich z daleko, był bardzo nerwowy i zamknięty. Po latach dowiedziałem się, że został księdzem. Bardzo mnie to zdziwiło, bo ani jego charakter, ani pobożność nie wskazywały na to, że ma powołanie. Po wielu latach dowiedziałem się, że dostał 2-3 lata za pedofilię — wcześniej ukrywał się na Ukrainie. Po więzieniu został skierowany do domu starców na kapelana. Ponoć biskup bronił go nawet po wyroku i nie był to żaden konserwatywny hierarcha, ale jeden z najbardziej postępowych polskich biskupów, niezwykle hołubiony przez media. Dla mnie ten przypadek był jasny: zawiodły kryteria przyjęcia do seminarium i selekcji kandydatów do święceń. Ten ksiądz miał jeszcze inne grzeszki na sumieniu.

Lat 25 temu organizowałem międzynarodowy obóz dla młodzieży. Ksiądz obcokrajowiec był super opiekuńczy dla chłopców, po prostu ich rozpieszczał. Choć byłem wiele młodszy zwróciłem mu uwagę, że to anty-wychowawcze. Pedofilia nie przyszła mi do głowy — wtedy o takich rzeczach po prostu nikt nie mówił. Po kilku latach dowiedziałem się, że przesiedział w więzieniu 2 lata. Po pierwszych oskarżeniach przełożeni przenieśli go do innego kraju, zapowiedział poprawę — niestety nowa praca to była ... szkoła dla chłopców. Bezmyślność i brak wyobraźni przełożonych. Spotkałem go przypadkowo zagranicą w domu rekolekcyjnym. Nie ma tam żadnych dzieci, a on nie ma prawa opuszczać budynek bez pozwolenia przełożonego.

Trzeci przypadek to najsłynniejszy polski ksiądz-pedofil: abp Wesołowski. Pracowałem w nuncjaturze w Biszkeku, kiedy on był tam nuncjuszem. Nie przyszłoby mi to do głowy, że jest pedofilem. Potem pracowałem w Watykanie, kiedy toczył się jego proces. Nie mam wątpliwości, że był winny. Byłem na jego Mszy pogrzebowej. Poszedłem bo go znałem i uważałem, że taki człowiek potrzebuje szczególnie modlitwy. Jeszcze w 2-3 przypadkach obiło się mi o uszy, że wobec księży, których przelotnie znałem były jakieś oskarżenia. Nie jestem pewien czy chodziło o efebofilię, pedofilię czy homoseksualizm? Ich przełożeni zareagowali na oskarżenia. Czyli biorąc pod uwagę ilość znanych mi duchownych-pedofili to są promile, a nie procenty.

W odróżnieniu o księży-homoseksualistów, których na pewno jest więcej, księdza-pedofila bardzo trudno rozpoznać. Nikt się tym nie afiszuje. Rzadko przyznają się do winy i bronią do ostatniego. Czy jest ich więcej wśród księży niż w społeczeństwie? Chyba tak. Skąd się biorą? Przyczyna jest raczej prosta. Bynajmniej nie chodzi o celibat. Wielu myśli, że ksiądz nie może z kobietą, więc rzuca się na dziewczynki. Otóż nie. Jeśli ksiądz nie radzi sobie z celibatem, to prędzej czy później znajdzie sobie jakąś chętną do współpracy niewiastę. Pedofila kobiety nie interesują. Wśród tych, których spotkałem lub o których słyszałem, tylko jeden molestował dziewczynki, pozostali chłopców. Również według danych amerykańskich zdecydowana większość księży-pedofili molestowała chłopców. Oczywiście o tym się mało mówi, bo „homo-pedofil” nie dźwięczy najlepiej. Dziennikarz, który napisze o homoseksualizmie w kontekście pedofili, raczej nie zdobędzie popularności.

Pedofilia rozwija się w wieku młodzieńczym. Do tej pory to zboczenie nie jest dobrze opisane. Kiedy chłopak ma 17-19 lat spostrzega, że odróżnieniu od swoich rówieśników nie ma wypieków na twarzy, kiedy ogląda z innymi pornograficzne czasopisma. Nie ugania się za dziewczętami. I jeśli ma jakiś kontakt z Kościołem, to może pomyśleć, że to jest znak powołania. Seminarium wydaje się najlepszym rozwiązaniem na życie: brak zainteresowania kobietami jest tutaj nie wadą, lecz zaletą. Dlatego też promil pedofili wśród duchowieństwa może być wyższy niż w społeczeństwie. Oczywiście dla większości seminarzystów rezygnacja z kobiety jest wielką ofiarą, dla przyszłego księdza-pedofila czy homoseksualisty to żaden problem. Problemem jest więc selekcja w seminarium. W przeszłości były z tym nie najlepiej, bo po prostu na to nikt nie zwracał uwagi. Teraz się zmieniło — niedawno mój współbrat zaangażowany w formację seminaryjną powiedział mi, że podczas praktyki w szkole seminarzysta zaczął się zbyt głaskać z dziećmi — biskup natychmiast wydalił go z seminarium. Żaden ksiądz nie staje się pedofilem — z tym już się do seminarium przychodzi, z tym się zaczyna kapłaństwo. Oczywiście nie zmniejsza to winy biskupów czy rektorów seminariów, jeśli nie reagują na sygnały ostrzegawcze.

Kościół, o ile się orientuję, jest jedyną organizacją o zasięgu światowym, która wprowadziła ścisłe zasady, które mają zapobiegać seksualnemu wykorzystywaniu dzieci. W prowincji w której pracuję każdy jezuita musi się zapoznać z tymi regułami, które ściśle ustalają czego nie wolno robić. Np. wozić w samochodzie nieletnich bez obecności innych dorosłych, spać w tym samym pomieszczeniu z dziećmi i wiele innych.

Film „Kler”, który już obejrzało 2,5 czy 25 milionów Polaków nie oglądałem, bo jestem za granicą. Nie wiem czy obejrzę z obowiązku, bo tak już zrobiłem z filmem „Milczenie” Scorsese i żałowałem straconego czasu. Filmy Smarzowskiego mi się podobają, szczególnie te starsze „Wesele”, „Dom zły”, „Róża”. To reżyser obdarzony talentem. Wie o tym, że w kinie trzeba zagęszczać kolory, że zło jest bardziej filmowe niż dobro. Znajomy, który go zna zapytał się go kiedyś: Mistrzu, a próbował coś Mistrz pozytywnego nakręcić? „— Próbowałem, ale nie wyszło”. Jego filmy są przejaskrawione, nierealistyczne, akcja zagęszczona, charaktery jednoznaczne — dlatego filmy się dobrze oglądają. „Drogówka” dochodzi już jednak do granicy realności. Po „Wołyniu”, który był atakowany przez lewicowe media pisałem, że pewnie teraz dla równowagi Smarzowski uderzy w kościółkową część społeczeństwa. No i mamy „Kler”.

Ojciec Adam opowiedział mi o głównych bohaterach. Biskup - to nawet bez oglądania filmu wszyscy wiedzą kto jest pierwowzorem. Na cały polski episkopat jest taki jeden. Inni biskupi, których znam, może nie wszyscy byli ideałami, ale przynajmniej starają się nimi być. Mają niektórzy jakieś słabości, ale nie powiem, że gorszące. Karierowiczostwo jest jakąś wadą kleru, ale jego części. U mnie w zakonie na prowincjała nikt się nie pcha — to nie tylko przyjemności, ale również kłopoty np. z księżmi pedofilami. Ksiądz ma babę — tak zdarza się. Osobiście znam przelotnie 3 takie przypadki z przeszłości. Konkubinat po jakimś czasie został przerwany. W jednym wypadku nawet dwoje dzieci. Ze słuchów wiem, że to jest jakiś problem szczególnie wśród księży diecezjalnych. Jaki procent? Trudno mi sądzić — nie myślę, że więcej niż 5. Przy czym zdarzają się po prostu „wypadki przy pracy”. Człowiek jest grzeszny, ksiądz się życiowo zagubi. Jak wiadomo przyjdzie jakaś chwila emocji, a żeby było dziecko wystarczy kilka chwil. Czasami ksiądz ciągnie taki związek, czasami zdruzgotany rzuca kapłaństwo i potem całe życie żałuje, czasami żałuje, pokutuje i dalej jest porządnym kapłanem.

Niestety film „Kler” sprawie walki z pedofilią raczej się nie przysłuży. Ugruntuje w społeczeństwie idiotyczne przekonanie, że pedofil to ksiądz. Z praktyki duszpasterskiej wiem, że najwięcej przypadków pedofilii zdarza się w rodzinie. I to tych najcięższych: gwałty, przemoc. Wujek, ojczym, przyrodni brat gwałci dziecko latami, często przy milczącej zgodzie matki. Najbardziej tragiczne przypadki są wtedy, gdy córkę gwałci ojciec. Tymczasem wszystkie opisane przez mnie przypadki dotyczyły molestowania (głaskanie, podniecanie się, mycie), a nie gwałtów. Księża pedofile to niewielki promil wszystkich przestępców krzywdzących dzieci. Trauma takiego dziecka jest niewyobrażalna. Kobiety 40-50 letnie mają ciągle rozdrapaną taką ranę. Chłopcy stają się homoseksualistami lub pedofilami. Zresztą trauma nie dotyczy tylko ofiary. Zdarzyło mi się spotkać rodzinę, gdzie żona i czworo dzieci, dowiedziały się, że ojciec nauczyciel jest pedofilem dopiero jak przyszła po niego policja. Można sobie wyobrazić co się działo później w tej rodzinie. Jak na nich patrzyli inni ludzie. Tak samo w wypadku księdza-pedofila — ofiarą są wszyscy parafianie. Niestety film Smarzowskiego odciąga uwagę ludzi od prawdziwego obrazu społecznego tej patologii i gdzie ona zazwyczaj ma miejsce.

Pedofilia tak jak homoseksualizm ma podłoże psychiczne i duchowe. Nie jest to choroba, którą można wyleczyć tabletkami. Korzenie pedofilii są przede wszystkim w zaburzeniach w życiu rodziny. Czym bardziej chora i dysfunkcyjna rodzina, tym więcej w społeczeństwie będzie pedofilii i homoseksualizmu. Kryzys ojcostwa, rodzicielstwa, małżeństwa ma bezpośrednie przełożenie na wzrost różnorakich patologii w społeczeństwie. Czym więcej pedofilii i homoseksualizmu, tym większy rozkład rodziny. I tutaj koło się zamyka. Kościół, mimo swoich słabości i grzechów, jest ostatnią instytucją, która tak jednoznacznie rodziny i małżeństwa broni. W związku z tym atak na  Kościół może tylko osłabić zdrowie duchowe i psychiczne Polaków. Media, które prowadzą tę nagonkę, są bez wątpienia tą instytucją, która rodzinie najwięcej szkodzi. Jest więc coś diabelskiego w tym, że ci, którzy deklarują swoją bezkompromisowość w walce z pedofilią, atakują ze szczególną zaciekłością Kościół, który jest najbardziej w obronę rodziny zaangażowany. To tak jak kieszonkowiec na rynku, który uciekając z portfelem pokazuje na ofiarę i drze się w niebogłosy: Łapaj złodzieja!

Wracając do filmu. Smarzowski właściwie od lat kręci nie oddzielne filmy lecz serial, co szczególnie podkreślone jest wykorzystywaniem tych samych aktorów. Jest to serial o źle, o grzechu, który niszczy pojedynczych ludzi i całe społeczeństwo. W naszych czasach takie brutalne przypominanie o tym, że zło istnieje ma głęboki sens. Niestety u reżysera widać wręcz jakąś obsesję na punkcie zła i wszelkiego rodzaju przemocy. Zło wydaj się być wszechobecne, a przede wszystkim triumfować. I to jest niestety bardzo negatywny wydźwięk jego filmów. Czy dają one nadzieję by zło zwalczać, czy raczej pobudzają do rezygnacji: skoro wszyscy tak robią, to nie będę naiwny i głupszy od nich. Tak więc pytanie do Mistrza pozostaje: Czy Mistrzu by zrobił coś pozytywnego? Bo że można, to potwierdził Kieślowski swoim „Dekalogiem”. To też przecież był serial o ludzkiej słabości i grzechu, ale jednak o wiele bardziej ludzki. Po oglądnięciu odcinka „Dekalogu” człowiek był raczej pociągnięty do góry, niż zgnojony. Po filmach Smarzowskiego czuje się obrzydzenie do wszystkiego.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama