Artykuł z tygodnika Echo katolickie 08 (712)
Kościół unicki na Podlasiu przeszedł prawdziwą drogę męczeństwa. Konfiskatą mienia, poniżaniem fizycznym i moralnym, zamykaniem w więzieniach, zsyłkami na Sybir oraz zabijaniem próbowano zmusić nieugiętych obrońców wiary do wpisania się w rejestr prawosławnych...
Parafia Drelów posiada bardzo bogate tradycje unickie. Pierwszy kościół (obrządku unickiego) został erygowany już w 1653 r. Niestety, w wyniku uderzenia pioruna spłonął. W 1835 r. wybudowano nową murowaną świątynię, która istnieje do dziś. Najważniejszą datą w historii parafii jest jednak dzień 17 stycznia 1874 r. Wtedy to męczeńską śmierć w obronie wiary poniosło 13 unitów z Drelowa i okolic. Kilkaset osób zostało rannych, a wielu zesłanych na Syberię już nigdy nie powróciło. Kościół zamieniono na cerkiew prawosławną, zaś unici w większości przeszli do „podziemia”, cierpiąc przez wiele lat prześladowania.
Zgodnie ze spisanym w 1919 r. przez ks. Karola Leonarda Wajszczuka protokołem tragiczne wydarzenia drelowskie rozpoczęło wydanie przez intruza - administratora diecezji chełmskiej, ks. Józefa Wójcickiego, rozkazu o wyrzuceniu z cerkwi organów, usunięciu ambony i ławek oraz rozporządzenie dotyczące głoszenia kazań w języku rosyjskim. Ówczesny proboszcz parafii w Drelowie, Teofil Welinowicz, był człowiekiem słabego charakteru, dlatego szybko stał się narzędziem w ręku władz rosyjskich. W 1874 r. ogłosił, iż nie ma innego wyjścia, jak tylko usłuchać rozkazu i przyjąć prawosławie. Gdy zaczął odprawiać Mszę św. według nowych porządków i po rosyjsku, w świątyni powstała wrzawa. Kobiety otoczyły go, wymyślając mu od odstępców. Proboszcz uciekł. Wierni modlili się sami, po czym zamknęli świątynię, a klucze do kościoła zabrali. „Gorliwy pastor” udał się do Radzynia, by złożyć w skargę na swoich parafian.
Do Drelowa, w asyście kozaków, przyjechał naczelnik powiatu radzyńskiego, który wezwał mieszkańców do oddania kluczy. Wierni nie usłuchali, stwierdzając, że nie odstąpią od świątyni. Rano 17 stycznia do miejscowości przybyło wojsko, dwie roty piechoty i sotnia kozaków. Otoczono zebranych. Na ponowne wezwanie do rozejścia się i zwrócenie kluczy odpowiedziano płaczem i krzykiem: „Przyszliśmy tutaj spokojnie się pomodlić przy swoim Domu Bożym i nie popełniliśmy żadnej zbrodni... My wolimy tu umrzeć, po tośmy przyszli”. Po rozkazie wiązania ludzi powstało zamieszanie, zaczęła się szamotanina. Kobiety i dzieci sypały żołnierzom piachem w oczy. Wtedy kozacy zaczęli bić ludzi nahajkami, najbardziej batożąc kobiety. Mężczyźni chwycili za kołki i rzucili się do obrony niewiast. Początkowo unitom udawało się odpierać atak, więc żołnierze zajęli pozycję naprzeciw cmentarnej bramy. Wkrótce padł rozkaz: odkryć ogień!.
Źródła zgodnie podają, że pierwsze strzały oddano w powietrze, na postrach, a kiedy to nie przyniosło pożądanego rezultatu, zaczęto strzelać w unicki tłum. Szymon Pawluk i jego najbliżsi współpracownicy własnymi ciałami zagrodzili drogę do świątyni i dlatego zginęli jako pierwsi. Gdy oficer rosyjski nakazał strzelać ślepą amunicją, Pawluk powiedział do niego: „Jeśli masz władzę, dlaczego nie strzelasz naprawdę? My się nie boimy i jesteśmy gotowi zginąć. Słodko jest umierać za wiarę”. Szymon nie nawoływał do stawiania oporu, lecz uklęknął i zaintonował pieśń: „Kto się w opiekę odda Panu swemu...”. Jeden ze świadków zapamiętał, że stojący pod dzwonnicą Jan Romaniuk z Przechodziska padł trafiony kulą w głowę. Zginął na miejscu. Przed drzwiami kościoła zmarł ugodzony w pierś Teodor Ołtuszyk. Między dzwonnicą a kościołem raniono Andrzeja Charytoniuka z Kwasówki. Syn Mikołaja Chodźko, zaniepokojony o ojca, na odgłos strzałów pobiegł w stronę świątyni, gdzie ujrzał leżących ludzi, a wśród nich odnalazł rannego ojca. Cios zadał mu któryś z żołnierzy w momencie, gdy zagrzewał obrońców do wytrwałości, wołając: „Trzymajcie się!”. Po oddaniu strzałów żołnierze wbiegli na cmentarz i okutymi kolbami karabinów zaczęli bić zebranych. Część obrońców szukała ocalenia w ucieczce, inni trwali na modlitwie, oczekując śmierci. Zgromadzonym nie pozwolono rozchodzić się do domów, ale trzymano ich głodnych na mrozie. Dowódca napastników kazał zatrzeć ślady zbrodni. Ludzie nie pozwolili jednak, aby śnieg zbroczony krwią obrońców wiary deptały buty żołdaków, zgarnięto go więc w jedno miejsce.
Naczelnik chciał zmusić zebranych drelowian do przysięgi, że nie będą opierać się prawosławiu. Ponieważ rozkaz spotkał się z odmową, nakazano tłuc unitów kolbami karabinów i chłostać rózgami. Powszechny sprzeciw wobec obietnicy posłuszeństwa proboszczowi Teofilowi skłaniał siepaczy do zaostrzania kar zarówno w stosunku do mężczyzn, jak i kobiet. Pobicie mnożyło śmiertelne ofiary.
Zbiorowa pamięć nie przechowała informacji, gdzie złożono ciała męczenników. Stało się tak dlatego, że nie było czasu na trwałe oznaczenie mogiły. Po 1875 r. oporni unici nie mieli też oficjalnego dostępu do cmentarzy. Nie wiadomo również, gdzie złożono pozostałych męczenników. Nikt z zeznających nie uczestniczył w pogrzebie, a Rosjanie najprawdopodobniej zastosowali metodę ukrytego pochówku ofiar.
Kiedy w 1999 r. w Drelowie rozpoczęto budowę domu parafialnego, pojawił się pomysł, by stworzyć „salę pamięci” poświęconą bohaterskim unitom. Pomysłodawcą projektu był pochodzący z parafii Franciszek Stefaniuk. Dzięki wsparciu ówczesnego proboszcza powstała wielofunkcyjna sala, w której umieszczono zachowane świadectwa męczeńskiej śmierci, heroicznej postawy i niezłomnej wiary drelowskich praojców.
Część eksponatów do nowo powstałego „muzeum” była już zgromadzona wcześniej w starej plebanii. Wśród zbiorów znajdują się m.in.: wybrane dokumenty spisane po 1874 r., a także sprawozdania i opisy prześladowań unitów na Podlasiu (a wśród nich świadectwo Filipa Romaniuka z Przechodziska - syna zamordowanego Jana Romaniuka oraz fragment zeznań Grzegorza Jakimiuka - naocznego świadka drelowskich wydarzeń). Ponadto, na wystawie można zobaczyć stare książeczki do nabożeństwa, licznie zebrane eksponaty oraz zapoznać się z niektórymi pracami i opracowaniami traktującymi o męczeństwie unitów.
- Od początku inicjatywa ta cieszyła się dużym zainteresowaniem, które nie słabnie do dziś - mówi ks. Wiesław Mańczyna, proboszcz parafii w Drelowie. - Męczeńską śmiercią przodków, którą nieustannie wspominamy, żyje cała parafia. Pamięć przejawia się w częstych modlitwach o łaski dla naszej wspólnoty i całej diecezji. Tak, by, zachowując dziedzictwo wiary ojców, odważnie iść przez życie - dodaje duszpasterz.
opr. aw/aw