Echo katolickie 28(680) 10 - 16 lipca 2008
Wiele lat temu podczas rekolekcji w którejś z parafii naszej diecezji podeszła do mnie siwiuteńka babcia i powiedziała: - Proszę księdza, niech ksiądz wszędzie tam, gdzie będzie mówiło do ludzi, prosi ich o to, aby się nie przeklinali nawzajem. Żeby nie życzyli sobie źle, nie obrzucali się złymi, pełnymi jadu i nienawiści słowami, a najbardziej - aby matki, ojcowie nie przeklinali swoich dzieci. Nie wiedzą, jakie nieszczęście mogą na siebie na nie ściągnąć...
Często myślę o tej szczególnej prośbie, czynię jej zadość podczas rekolekcji, konferencji formacyjnych i coraz częściej - rozmawiając o tym potem, analizując z innymi konkretne historie ludzkie - dochodzę do wniosku, że moja rozmówczyni miała rację. Tak trudno jest nam przyjąć do wiadomości, że nie jesteśmy w świecie sami. Że świat jest wielowymiarowy, zarówno w aspekcie istnienia, jak też i wartościowania w kategoriach dobra i zła. Jest Bóg, jest Boża Opatrzność, ale też jest ktoś, kto nigdy nie zaakceptował relacji, jaka zaistniała pomiędzy Stwórcą i stworzeniem, kto żyje, karmi się wyłącznie nienawiścią. Mowa oczywiście o szatanie, upadłym aniele, który zbuntował się przeciw Bogu i upodobał sobie człowieka, jako cel swoich ataków. Używając obrazowego określenie św. Piotra „diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć”. (1 P 5, 8) Nie jesteśmy w tym złowrogim działaniu bezbronni. „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? - pyta retorycznie św. Paweł (Rz 8, 31). Komuś, kto żyje w przyjaźni z Bogiem, nic nie zagraża. Są jednak sytuacje, że człowiek - w pełni świadomie, bądź świadomie tylko w jakimś ograniczonym stopniu - odwraca się od Boga i zwraca się w zupełnie inną stronę: w stronę zła, nienawiści, nieposłuszeństwa swojemu Stwórcy. Odrzuca miłość, gardzi miłosierdziem, depcze przykazania. Sposób, w jaki to się może dokonać, jest wiele — jednym z nich jest właśnie przekleństwo.
W tym momencie potrzebne jest pewne rozróżnienie. Czym innym jest wulgarność, zaśmiecając nasz język, konkretyzująca gniew, frustrację, złość, wulgarne słowa — wytrychy stosowane na określenie elementów rzeczywistości, czym innym obelga mająca za cel poniżenie osoby, wobec której jest adresowana. Czy innym wreszcie jest przekleństwo w sensie ścisłym (łac. imprecatio), które jest życzeniem niepowodzenia, klęski, złego losu, śmierci dla przeklinanej osoby. W powszechnym mniemaniu wymienione słowa są jednym i tym samym, ale nie jest to ścisłe. Mogą one się nawzajem pokrywać, ale nie muszą. Wulgarność jest jedną z oznak niskiej kultury, degradacji osobowości, słabości języka nie mogącego sobie poradzić ze złożonością mowy polskiej (odnoszę wrażenie że wszystkie k..., h.... i inne „kwiatki” funkcjonujące na zasadzie przecinków są po to, by dać sobie chwilę na zastanowienie i dobór kolejnego słowa). Wulgarność jest grzechem przeciwko przykazaniu miłości bliźniego — i w tym szeregu ludzkich ułomności trzeba ją lokować. Czym innym jest jednak świadome życzenie zła, pragnienie zguby danej osoby, zwracanie się wprost do złego ducha i proszenie go o wsparcie. Jest to nic innego jak dobrowolna rezygnacja z Bożej protekcji i zwrócenie się w dokładnie przeciwną stronę. Jest to wielka lekkomyślność: to tak, jakby ktoś wyjechał na miesiąc z domu i zostawił otwarte drzwi. Nie wie, kto weń wejdzie, co się stanie z jego mieniem. Przeklinający człowiek świadomie czyni siebie bezbronnym. Zło, które w efekcie tego zaproszenia się pojawia, jest konsekwencją decyzji ludzkiej woli. Szatan przejmuje we władanie tych, którzy dają mu do siebie dostęp - grzech i nieposłuszeństwo przykazaniom są tą rzeczywistością, w której czuje się najlepiej. Nic więc dziwnego, że człowiek, który się ku niemu zwraca, otrzymuje to, co otrzymać może: choroby, przykrości, niepowodzenie, zapętlenie się w zapiekłej złości, nienawiści — mimo tego, że może na początku kusi ono złudnym blaskiem, kusi fałszywym pięknem. Zło zawsze prowadzi do autodestrukcji i choć przekleństwo kierowane jest zwykle w stronę konkretnej osoby, ostatecznie zwraca się przeciwko przeklinającemu niszcząc go. Jasno o tym mówi Biblia: „Widzicie, ja kładę dziś przed wami błogosławieństwo i przekleństwo. Błogosławieństwo, jeśli usłuchacie poleceń Pana, waszego Boga, które ja wam dzisiaj daję - przekleństwo, jeśli nie usłuchacie poleceń Pana, waszego Boga, jeśli odstąpicie od drogi, którą ja wam dzisiaj wskazuję, a pójdziecie za bogami obcymi, których nie znacie”. (Pwt 11, 26-28)
Swoją kulminację przekleństwo osiąga w bluźnierstwie, które jest bezpośrednim zwróceniem się przeciwko Bogu, zakwestionowaniem jego przymiotów, totalnym odwróceniem się przeciwko Niemu.
Znam sytuacje, gdzie przekleństwo było w domu na porządku dziennym. Pijany syn przeklinał żonę, matkę, dzieci. One odpłacały mu się tym samym. Krzyki budziły sąsiadów już od wczesnego rana. Minęły lata — w domu tym po dziś dzień wszystko stoi „na głowie”. Życie rodzinne dzieci i wnuków się gmatwa, alkohol zbiera swoje ponure żniwo dalej, choroba dotyka co rusz kolejne osoby. Przypadek? Zbieg okoliczności? Może tak — może nie...
Znam sytuację, gdy dzieci, traktowane jako niepożądany balast — owoc tzw. „wpadki”- były przeklinane przez swoją matkę jeszcze wtedy gdy były w jej łonie. Mimo, że dziś są zaadoptowane przez nową rodzinę, otoczone wielką miłością i troską, nie potrafią znaleźć się w nowej sytuacji. Lęki, irracjonalne zachowania, wobec których lekarz, psycholog stają bezradni, dziwne stany umysłu, pojawiające się tam obrazy każą przypuszczać, że chodzi tu o coś, co wykracza poza zdolności terapeutyczne medycyny, czy uwarunkowania psychologiczne. Pytany przeze mnie egzorcysta, czy możliwe jest, aby dzieci mogły nieść w sobie tak potworny, demoniczny balas przekleństwa, potwierdził moje słowa. Trochę buntuje się przeciw temu nasz umysł, bo niby dlaczego niewinność ma być w ten sposób napiętnowana? A jednak... Za dzieci odpowiedzialni są rodzice. W ich imieniu podejmują decyzje, ukierunkowują w procesie wychowania, zwracają w stronę dobra, bądź zła. Ma to ogromne konsekwencje dla ich przyszłości. Szkoda tylko, że tak niewiele matek i ojców zadaje sobie z tego sprawę.
Przerażający jest fakt, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, w jak wielką władzę dysponowania sobą zostali wyposażeni i z jakimi mocami mają do czynienia. Zbiega to się z niewiarą w realną obecność osobowego zła, wykpieniem prawdy o istnieniu szatana, zrelatywizowaniem, zdeprecjonowaniem i obniżeniem wartości słowa jako takiego. Wypowiadamy je bezmyślnie, bez głębszej refleksji i zastanowienia. Rzadko zdajemy sobie sprawę z konsekwencji jego używania, jeszcze rzadziej potrafimy powiązać (czasem po długim czasie — nie musi to być relacja na zasadzie: akcja - interakcja) późniejsze złe sytuacje, choroby, niepowodzenia z wcześniejszymi przekleństwami, lekkomyślnym odsyłaniem siebie „do diabła” i pragnieniem, by kogoś „trafiło” to, czy owo. A zależność istnieje bardzo mocna! Ileż razy mam ochotę powiedzieć płaczącej matce, czy rozpaczającemu ojcu: gdzie byliście kilka lat wcześniej? Jakie straszne słowa wypowiadaliście wobec swoich dzieci? Jak rozmawialiście ze sobą? Ile tam było zła, nienawiści, pogardy dla Pana Boga i siebie nawzajem? A teraz się dziwicie?... Zbieracie to, co zasialiście.
Bardzo trudno jest naprawić zło, a uświadomienie sobie po czasie swojej lekkomyślności, której nie można cofnąć, boli podwójnie.
Spotyka się jeszcze tu i ówdzie zwyczaj błogosławienia dzieci przez rodziców przed snem, przed podróżą, przed wyjściem do szkoły. Bywa, że dzieci mają już po 30, 50 lat, przywożą swoje wnuki, a matka, kiedy wracają do siebie, odprowadzając je wzrokiem kreśli nad nimi znam krzyża... Ja bardzo piękny i wymowny to gest. Czasem jest to krzyżyk na czole, innym razem dobre słowo, wezwania Bożego imienia. Ocalał jeszcze tu i ówdzie zwyczaj błogosławieństwa młodych, którzy przychodzą zapraszać na swoje wesele. Narzeczonych wyjeżdżających na uroczystość zaślubin do kościoła błogosławią rodzice w domu. Ceremonia zwykle ma bardzo uroczystą oprawę. Jest to gest zrozumiały, stanowi wyraz miłości, troski, tradycji — ale także wewnętrznego przeświadczenia, że Boża opieka jest najpiękniejszym wianem, jakie wchodzący w samodzielne, dojrzałe życie młodzi mogą otrzymać. Skoro zatem rozumiemy wagę błogosławieństwa, dlaczego tak trudno przyjąć do wiadomości destrukcyjną rolę przekleństwa?
opr. aw/aw