Ewangelię trzeba głosić

Artykuł z tygodnika Echo katolickie 40 (744)


Ks. Paweł Siedlanowski

Św. Franciszek na rozdrożu

Niedawno po raz kolejny dane mi było odwiedzić Asyż. Nie ma już śladu po trzęsieniu ziemi, które kilka lat temu dość znacznie nadwyrężyło mury miasta. Zniknęły rusztowania, a ulice znów zamieniły się w różnobarwne, po brzegi wypełnione ludzkie rzeki. Wszystko tu przypomina świętego.

Miasto żyje z turystów i pielgrzymów. Komercja jest tak wszechobecna, że Franciszek w świadomości wielu odwiedzających jego grób nie funkcjonuje już jako średniowieczny święty, ale jako nieszkodliwy dziwak, który kochał świat i rozmawiał ze zwierzętami. Współczesność przypisała mu kolejną ważną rolę: stał się patronem ekologów. Przyznają się do niego wszyscy: politycy, organizacje wyrastające z duchowości franciszkańskiej, ludzie dobrej woli widzący realność zagrożenia świata ginącego pod zwałami śmieci, śmiercionośnych odpadów, jak i stowarzyszenia obojętne wobec niesionych przez św. Franciszka wartości czy wręcz wrogie chrześcijaństwu. Istny tygiel poglądów, choć dotyczących przecież jednego ważnego problemu.

Moda na ekologię

Jakiś czas temu w „Tygodniku Powszechnym” ukazał się tekst Michała Olszewskiego „Ekolog, czyli dzwon na trwogę”. Autor zwracał w nim uwagę na milczenie polskich duchownych w sprawach ochrony środowiska, przypisując im grzech zaniechania. Jako źródło pasywności wskazywał rzekome przekonanie większości ludzi Kościoła, iż „ekolodzy to podejrzane środowisko, od którego lepiej trzymać się z daleka”. Podawał jednocześnie powód takiej postawy: to specyficzny naddatek, stale obecny w działaniu wielu grup Zielonych, sprowadzający się często do propagowania idei mu wrogich. Zarzucał Kościołowi milczenie, bazowanie na fałszywych mitach i lęk przed konfrontacją z problemami. Czy tak jest naprawdę?

W XIX w. w ramach biologii powstała specjalna nauka zajmująca się wzajemnymi stosunkami między organizmami a ich środowiskiem. Po raz pierwszy słowa „ekologia” użył Ernst Haeckel w 1866 r. Od tego czasu stało się ono niezwykle modnym, odmienianym na wszelkie możliwe sposoby, niezbędnym składnikiem wszelkiego rodzaju „political correctness”. Z pewnością główną przyczyną tak wielkiego zainteresowania kwestiami ochrony środowiska stało się jego zanieczyszczenie, groźba nieodwracalnych zmian klimatycznych, zagrożenia wynikające z nieodpowiedzialnego, rabunkowego korzystania z dóbr naturalnych itp. Ponieważ problem dotyczy w mniejszej lub większej skali wszystkich mieszkańców globu, idee wszelkiego rodzaju grup Zielonych stały się w naturalny sposób nośne, słyszalne i powszechnie akceptowane. Takiej sposobności nie mogły przepuścić różnego rodzaju organizacje, które chciały „przy okazji” wysłać w świat nieco swoich pomysłów na powszechne szczęście człowieka. Tak poczęło się przymierze pomiędzy (na szczęście tylko niektórymi) organizacjami ekologicznymi i partiami lewicowymi, jak też z radykalnymi ugrupowaniami lewackimi.

O co tu chodzi?

Tu tkwi przyczyna ideowej opozycji aktywistów ruchów ochrony przyrody wobec nauczania Kościoła. Doszło do tego, że niektórzy z nich chrześcijaństwo obarczają winą za ukształtowanie takiej, a nie innej cywilizacji. Zarzucają, że przyznaje ono ludziom prawo do panowania nad przyrodą i zobowiązuje ich do ekspansyjnego wzrostu. Carl Amery uznał wprost, że źródłem współczesnej moralności konsumpcyjnej jest biblijny nakaz panowania nad stworzeniami! Inni przypisywali religii chrześcijańskiej pogardę dla świata i nadmierne wyniesienie człowieka nad przyrodę. Oskarżali o zniszczenie pogańskiego animizmu, który przez sakralizację elementów przyrody miał skutecznie chronić je przed dewastacją (?!). W tym kontekście już zupełnie nikogo nie dziwi fakt, iż z inspiracji tego typu środowisk odżywają dziś pogańskie kulty Matki - Ziemi. Wskrzesza się stare wierzenia panteistyczne. Na fali zainteresowania animizmem furorę robią powieści np. Paulo Coelho, o tyle groźne, że wprowadzają ogromny bałagan: pod pojęcia chrześcijańskie bardzo sprytnie podkłada się absolutnie sprzeczne z nimi pogańskie treści, używa terminologii biblijnej, co czyni dzieło lekkim i zgrabnym, ale zarazem trującym...

Antychrześcijański charakter wielu grup ekologicznych potwierdzają także wypowiedzi jawnie uderzające w nauczanie Kościoła, m.in. żądanie prawa do aborcji, eutanazji, opowiadanie się za legalizacją związków homoseksualnych. Przykładem może być na naszym gruncie ścisła współpraca partii Zieloni 2004 z antyklerykalnie nastawionym Polskim Stowarzyszeniem Racjonalistów. Co więcej, śledząc pole aktywności ekologów, przeglądając listę inicjatyw - impet, z jakim dążą do ich realizacji, można odnieść wrażenie, że obrona przyrody stanowi jedynie stosunkowo wąski margines tego, czym się tak naprawdę zajmują

XI. Nie śmieć!

Zarzuca się Kościołowi, że marginalizuje problem ekologii. Nie jest to prawdą. Istnieją w jego łonie organizacje z powodzeniem propagujące idee ochrony środowiska, jak np. franciszkańska organizacja REFA. Autor wspomnianego tekstu zarzuca, że „poza REFĄ w Kościele rozpoczyna się ekologiczna terra ignota”. Kościół nie musi tworzyć nowych organizacji, struktur, by wypełnić wspomniane wyżej dzieło. Wystarczy dobrze odczytać przykazanie miłości. Kwestia szacunku wobec świata natury jest wyraźnie obecna w Biblii. „On ustanowił w pięknym porządku wielkie dzieła swej mądrości [...]” - pisze mędrzec Syrach. Wyrazem dobra bytów stworzonych jest to, że „niosą zdrowie i nie ma w nich śmiercionośnego jadu, ani władania Otchłani na tej ziemi” (Mdr l,14). Księga Rodzaju mówi, iż człowiek został utworzony z prochu ziemi, a następnie umieszczony w raju, aby uprawiał go i doglądał (Rdz 2, 15). „Uprawiał”, czyli czynił sobie ziemię poddaną, życiodajną. Drugi termin „doglądać” znaczy chronić, strzec. Człowiek ma być troskliwym opiekunem, chronić powierzone mu we władanie Boże dzieło - nie niszczyć! Panowanie nad ziemią powinno być wzorowane na rządach króla, który mądrze i troskliwie zabiega o pomyślność poddanych (Iz 12, 2; Ps 72; Prz 8, 15).

Chrześcijańscy ekologowie w swoich działaniach kierują się zasadniczą tezą: świat jest dziełem Stwórcy, darmo ofiarowanym człowiekowi, a każdy dar - w myśl podstawowej zasady teologii moralnej - jest zadaniem! Zachwianie równowagi w przyrodzie zostało przez Kościół dostrzeżone już bardzo dawno, zanim światło dzienne ujrzał słynny Raport U Thanta (1968 r.). O problemach ekologii dyskutowano podczas Soboru Watykańskiego II. Mówili o tym też kolejni papieże, proponując konkretne sposoby rozwiązywania problemów.

W marcu ubiegłego roku Watykan uwspółcześnił listę grzechów śmiertelnych, dodając do niej m.in. zanieczyszczanie środowiska.

Papież od gór

Warto też przypomnieć zdecydowany głos w tej kwestii Jana Pawła II, choćby jego słowa wypowiedziane w homilii podczas pielgrzymki do Ojczyzny w Zamościu 12 czerwca 1999 r. Papież, zakochany w polskiej ziemi, już wcześniej, ogłaszając św. Franciszka patronem ekologów i wydając przy tej okazji dokument „Inter santos”, dał wyraźny znak: Kościół ma obowiązek bronić czystości środowiska naturalnego, podjąć współpracę ze wszystkimi, którzy realizują to dzieło. Musi być jednak zachowana odpowiednia hierarchia wartości: najpierw dobro człowieka, jego zbawienie, uwielbienie Stwórcy w Jego dziełach, integralność i nienaruszalność wartości ludzkiego życia, a dopiero potem troska o świat natury. Proces ten społeczne nauczanie Kościoła określa jako budowanie cywilizacji miłości opartej na prymacie osoby przed rzeczą, etyki nad techniką, umiłowania tego, aby bardziej „być” przed dążeniem, aby więcej „mieć”.

Na pewno warto by było uwspółcześnić rachunki sumienia o pytania dotyczące np. śmiecenia w lesie, spuszczania szamba do rzeki, niezachowywania okresów karencji w opryskach, sortowania śmieci itp. Tu niewątpliwie jest wielkie pole do działania dla katechetów i kaznodziejów.

Święty od... psów i kotów?

Niepokój budzi pewien szczególny kompromis, jaki daje się zauważyć tu i ówdzie w dniu wspomnienia św. Franciszka, 4 października, a prowadzący do jawnego pomieszania wartości. Otóż od jakiegoś czasu tego dnia w kościołach organizowane są Msze, podczas których błogosławi się... psy, koty, papugi, kanarki, chomiki itd. Budzi to zrozumiałe zainteresowanie mediów. Oczywiście, każdy ma prawo do posiadania czworonożnego towarzysza, nawet, jeśli chce, do strojenia go w kolorowe ubranka i wydawania fortuny na strzyżenie, trwałe ondulacje i psie manicure. Jego sprawa. Czemu jednak ma służyć ten szczególny duchowy folklor? Czy przypadkiem wtedy nie stawia się znaku równości pomiędzy człowiekiem - dziełem Boga, obdarzonym duszą nieśmiertelną, a stworzeniem, które zajmuje jednak zdecydowanie inną, niższą pozycję w porządku zbawienia? Czy nie jest to afirmacja (i sakralizacja) chorej relacji, gdzie w skrajnym ujęciu miejsce więzi międzyludzkiej zajmuje miłość do zwierzęcia? „Znaj proporcje, mocium panie” zwykł powtarzać bohater Fredrowskiej komedii. Czasem zbytnio ulegamy presji, która wywraca do góry dnem właściwy porządek rzeczy. Czy tego chciał św. Franciszek i czy o to mu chodziło, gdy układał wersy „Pieśni słonecznej”? Chyba nie.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama