Wigilia świąt Bożego Narodzenia to szczególne „polskie” święto. W czasach dobrych i złych zawsze staraliśmy się wtedy być razem
„Jest w moim kraju zwyczaj, że w dzień wigilijny,/ Przy wzejściu pierwszej gwiazdy wieczornej na niebie,/ Ludzie gniazda wspólnego łamią chleb biblijny/ Najtkliwsze przekazując uczucia w tym chlebie.”
Wiersz C.K. Norwida zawiera chyba esencję bożonarodzeniowych świąt. Tego, co chcielibyśmy przeżyć, do czego w tym dniu dążymy - idealnego życia i świata choć jeden raz w roku. To czas wytęskniony i oczekiwany nie tylko przez dzieci. Bo nic nie da się porównać z nastrojem wigilijnego wieczoru: zebraną wokół choinki i dzielącą się opłatkiem rodziną. To na tę jedną noc broń zawieszają wrogowie. To w tę jedną noc niebo jednoczy się z ziemią.
Zofia Zielińska miała 14 lat, kiedy podczas obławy w Woli Wodyńskiej została schwytana przez Niemców i wywieziona na roboty do Rzeszy.
- Byłam wtedy jeszcze całkiem dzieckiem - mówi. - Dobrze zbudowanym, ale przecież dzieckiem.
Z początku wydawało się, że młody wiek będzie argumentem za uwolnieniem jej. Pomimo starań ojca tak się jednak nie stało. Pani Zofia trafiła do jednego z bauerów. Była zagubiona i tak bardzo samotna. Po jakimś czasie pozwolono jej chodzić na Mszę do nieodległej miejscowości. Dziewczynka upatrzyła sobie śliczną figurę Matki Boskiej i ciągle się do niej modliła.
- Czemu Ty mnie nie chcesz wysłuchać? - zwróciła się kiedyś z żalem do Madonny. - Czemu pomóc nie chcesz?
Wtedy, jakoś tak nagle, uświadomiła sobie, że przecież jest na niemieckiej ziemi i że Matka Boża pewnie jej nie rozumie. Więc zaczęła się modlić po niemiecku.
- Gospodarze nie traktowali mnie źle - opowiada dziś z rozrzewnieniem. - Tylko praca była bardzo ciężka. Bardzo.
Dziś wie, że przetrwała dzięki modlitwie i najbliższym. Przed swoją pierwszą Wigilią w Niemczech dostała w liście od rodziny opłatek.
- Córka gospodarzy, ciekawska kilkuletnia dziewczynka, spytała mnie, co to takiego jest - kontynuuje pani Zofia. - Powiedziałam, że opłatek, taki chleb, którym ludzie dzielą się w Polsce w wigilijny wieczór. I kiedy nastał wieczór, i siedliśmy do kolacji, takiej normalnej, bo oni Wigilii nie obchodzą, ja ten opłatek wyjęłam i podzieliłam się z nimi. Wszystkimi. I życzenia sobie wtedy wszyscy składaliśmy.
- Jeden raz w życiu spędziłem święta Bożego Narodzenia poza domem, z dala od rodziny - wspomina znany siedlecki grafik Mirosław Andrzejewski. - Było to w 1981 r. W Polsce został wprowadzony stan wojenny. Internowano mnie wraz z grupą siedleckich działaczy „Solidarności” i antykomunistycznej opozycji.
Mirek miał wtedy 19 lat. Był studentem I roku Matematyki w Wyższej Szkole Rolniczo-Pedagogicznej w Siedlcach i działał w wielu nielegalnych organizacjach. Został aresztowany w nocy z 12 na 13 grudnia przez funkcjonariuszy MO i SB.
Z placu przy garażach milicyjnych na ul. Prusa w Siedlcach, po kilku godzinach trzymania na mrozie, wraz z innymi zatrzymanymi przewieziono go więźniarką do zakładu karnego w Białej Podlaskiej. Tam dowiedział się, że został wprowadzony stan wojenny, a on jest internowany. Trafił do ośmioosobowej celi razem z kolegą z roku Piotrkiem Czapskim oraz sześcioma działaczami „Solidarności”.
- Byłem przekonany, że do świąt wszyscy zostaniemy zwolnieni - przypomina tamten czas artysta. - Nie wyobrażałem sobie tego dnia bez tradycyjnej Wigilii, pasterki i wspólnych chwil spędzonych z najbliższą rodziną.
Tak się jednak nie stało. Na wigilijną kolację dostali po misce kapusty i czarny chleb. Oczywiście o żadnym obrusie, choince i wszystkim, co się kojarzy z Wigilią, nie mogło być mowy. O północy obudził ich dźwięk z głośnika. W przydzielonych im celach wysłuchali pasterki transmitowanej przez Polskie Radio. Drugiego dnia świąt od zakonnika z Białej Podlaskiej dostali opłatek i mogli się wyspowiadać. Została też odprawiona na terenie więzienia Msza św. Ale nie mogli w niej bezpośrednio uczestniczyć, więc znowu wysłuchali jej przez radiowęzeł. Pod koniec Mszy kapłan podchodził do każdej celi i w ten sposób mogli przyjąć Komunię św.
Pierwszy kontakt z rodzinami nastąpił około Nowego Roku. Wtedy dopiero zezwolono na krótkie widzenia i przekazanie paczek żywnościowych.
7 sierpnia 1982 r. Andrzejewskiemu udało się zbiec z więzienia. Ukrywał się przez wiele miesięcy.
- W Wigilię 1982 r. postanowiłem wrócić do domu mimo grożącego mi aresztowania - wspomina. - Nie chciałem spędzić kolejnych świąt z dala od rodziny.
Kolędy to piękna wizytówka Bożego Narodzenia. Bez nich nie obejdzie się nie tylko pasterka. Po wigilijnej wieczerzy śpiewane są w wielu polskich domach. Te majestatyczne, sprzed wieków, i napisane już za naszych dni. Mają one wymiar religijny, ale należy też wspomnieć te o wymowie politycznej. Wszak polska historia obfituje i w dni potęgi, i grozy, w chwile radości i smutku.
Kiedy po latach zaborów odzyskiwaliśmy niepodległość, powstała nowa wersja kolędy „Bóg się rodzi”.
Kraj się rodzi - z młodych pnączy
Cudne już listowie tryska.
Niechaj zawiść nas nie łączy,
Niech prywata nie uciska!
Pracownikom owym chwała,
Którzy gardzą wawrzynami,
Bo się Polska - ciałem stała
Była też inna, z roku 1920, nawiązująca do dramatycznego epizodu walk o Lwów w czasie wojny polsko-bolszewickiej.
Wśród nocnej ciszy słychać jakiś ruch:
Baczność! Żołnierze, wytężajcie słuch,
Tam, gdzie mgła się sączy blada
Ukrainiec się zakrada
Niby zdradny duch.
Albo jeszcze inna, kolęda - ostrzeżenie:
Jakaż to gwiazda błyszczy na wschodzie,
Z blasku tak groźna i sina?
Czuwaj strażniku w kresowym grodzie,
Zanim wybije godzina...
I niech twa czeladź szyk sprawia zbrojny,
I broń niech zawsze ma w cenie,
Bo to jest gwiazda głodu i wojny,
Co ludom niesie zniszczenie!
Co znaczy światło gwiazdy czerwonej
Myśmy zaznali trzy razy...
Zdarzały się też kolędy z niecenzuralnym tekstem. Warszawska ulica doby ostatniej wojny nie byłaby sobą, gdyby do znanych melodii nie dopisała aktualnych, niosących nadzieję słów:
Dzisiaj w Londynie, dzisiaj w Londynie, wesoła nowina.
Tysiąc bombowców, bombowców tysiąc - wraca znad Berlina.
Berlin się pali, Hamburg się wali, Hitler z Goebbelsem w portki na...
Anglicy śpiewają, Polacy wołają: wolną Polskę ogłaszają!
Kto wie, czy, paradoksalnie, te tragiczne Wigilie nie były łatwiejsze od dzisiejszych. Komercja, wszechobecne reklamy, polityczna poprawność to wróg ukryty, powoli, lecz systematycznie drążący ludzkie wnętrza.
Ale dopóki w naszych sercach znajduje miejsce Ten, dla którego miejsca nie było, możemy patrzeć na świat z optymizmem. Dopóki rodzi się w nas, niestraszne bóle ni trud. Dopóki On jest z nami, cóż mogą przeciw nam? Dopóki tacy piękni, tacy wigilijni jesteśmy...
Tylko - jak długo po wigilijnej wieczerzy tacy piękni będziemy? Do Trzech Króli, sylwestra czy może „aż” do rana?
Gdy nadejdzie świt, ruszymy znów w chocholi taniec
Naszych dni brzemiennych w pustkę, w Judaszowe słowo.
Nim Ci, Jezu, hołd oddamy, już nam będziesz za nic.
Zanim Gwiazda się dopali, znów będziemy sobą.
Tylko od nas zależy, by się tak nie stało.
Boże Narodzenie. Nie znajdziesz drugiego takiego święta w roku. Tak niepowtarzalnego, niedającego się z niczym innym porównać w swoim nastroju, i silnego w wymowie. Trudno więc nie ulec jego ogromnej magii, ponawianej każdego roku próbie przywrócenia zielonych lat dzieciństwa, dziecięcego szczęścia i beztroskiej radości. Wigilijny wieczór to czas zjednoczenia. Jak ptaki do gniazd powracamy wtedy do rodzinnych domów, do korzeni. Na tę jedną noc stajemy się bliżsi sobie, lepsi.
Tak jak w Polsce nie celebruje się Wigilii w żadnym innym kraju, nigdzie tak nie przeżywa. To do nas należy tradycja, że wigilijną wieczerzę musi poprzedzić dzielenie się opłatkiem. Ten ponaddwustuletni narodowy już (choć wywodzący się ze starochrześcijańskich rytuałów) obyczaj jest znakiem naszej miłości i naszej wspólnoty. Wypowiadane przy tym słowa mają szczególną moc.
Cud Narodzin powtarza się co roku. Co roku odnawiają się w nas radości, ale też tęsknoty, marzenia, żale. Nadzieje, że Dzieciątko Jezus spojrzy łaskawym wzrokiem, pobłogosławi, pocieszy.
Bywa i tak, że polityczna poprawność stara się usuwać religijne emblematy, znosić bożonarodzeniowe tradycje, zabraniać używania określenia Boże Narodzenie. A wszystko po to, aby „nie urażać uczuć niechrześcijan”. Wielu spośród nas pamięta czasy, kiedy św. mikołaja próbował zastąpić dziadek mróz, ale jakoś nie wyszło. Pozostańmy więc z wiarą, że także tę poprawność dzielnie przetrzymamy.
I chociaż Główny Inspektor Sanitarny apeluje o niecałowanie się w czasie świąt przy składaniu życzeń ze względu na panującą na świecie epidemię gryp wszelakich, to jestem przekonana, że ryzykanccy Polacy nie zachowają dystansu. Czego zresztą i sobie, i Państwu bardzo serdecznie życzę.
A Boża Dziecina niech wleje w serca nasze wszelaką nadzieję, gniew niech wypleni i siły wszystkim doda. Byśmy się mogli radować nie tylko w świąteczne dni.
Sonda
Okres przedświąteczny to dla mnie czas stresu i wytężonej pracy z powodu wykonywanego zawodu. To właśnie wtedy jest główne nasilenie ruchu klientów na poczcie. Zarówno nam, jak i klientom zależy, aby wszystkie nadane przesyłki dotarły na czas do adresatów. Osobiście święta Bożego Narodzenia spędzam zawsze w gronie rodzinnym. Nie są dla mnie najważniejsze prezenty i wystawnie zastawiony stół, ale fakt, że wszyscy jesteśmy razem. Staram się, aby święta w mojej rodzinie nie były tak skomercjalizowane, jak są obecnie.
Boże Narodzenie to piękne święta, ale dla mnie przygotowania do nich są rzeczywiście stresujące. Okres przedświąteczny przeżywam bardzo nerwowo i czasami wydaje mi się, że najlepiej by było znieść świętowanie. Bo jak tu się nie złościć, kiedy na nic nie mam czasu? Pracuję w handlu, więc o urlopie czy choćby jednym dniu wolnym nawet nie mogę marzyć. Klientów jest mnóstwo, wszyscy kupują więcej i częściej. Przychodzą, odchodzą, przychodzą i tak w koło. Oznacza to, że jestem po pracy zmęczona bardziej niż zwykle i staję się drażliwa, bo i klienci różnie się zachowują. Po powrocie do domu nic już mi się nie chce robić, a przecież muszę wysprzątać cały dom. Trzeba pomyśleć o prezentach dla najbliższych, zgromadzić zapasy na świąteczny stół i jeszcze pilnować się, żeby swojej złości na domownikach nie wyładować. W przygotowaniach nie bardzo ma mi kto pomóc, więc właściwie wszystko jest na mojej głowie. A chciałabym, żeby na przyjazd dzieci i wnuków gotowe były domowe wypieki, tradycyjne, wigilijne potrawy, pachnąca choinka pod sufit i czyściutki dom. Dlatego dwoję się i troję, biegam z językiem na brodzie i na 24 grudnia wszystko mam gotowe. Od tej chwili przez jeden niezwykły wieczór mijają wszystkie stresy, złości i pośpiech. Zaczynam czuć atmosferę i aurę Bożego Narodzenia. Mam wokół siebie najbliższych, wnuki niecierpliwie wyczekujące na mikołaja, roześmiane i szczęśliwe dzieci, prawdziwy, wigilijny stół. Jest mi dobrze, jestem szczęśliwa.
Święta Bożego Narodzenia są bardziej ekscytujące niż stresujące. Wcześniej tak nie uważałam, bo nie czułam się dość dobra w gotowaniu, pieczeniu i organizowaniu. Dziś wiem że nie muszę być dzielna, pracowita i doskonała. Nie zabijam się, przygotowując po nocach mnóstwa smakołyków, ciast i potraw wigilijnych. Przekonałam się, że nie jest to potrzebne, żeby moi bliscy mnie kochali, a święta były udane.
Kilka lat temu okazało się, że jest na to inny sposób. Tydzień przed Wigilią cała moja rodzina, tj. mąż Andrzej, synowie: Radek i Przemek, córki: Ania, Asia i Kasia, zasiadła do rozmowy. Każdy z nas miał możliwość powiedzieć, jak sobie wyobraża dobre i radosne święta. Potem wspólnie ustaliliśmy, co musimy zrobić, żeby tak było. Spisaliśmy wszystko na papierze, żeby było poważnie. Powstał z tego rodzinny „dokument w sprawie świąt Bożego Narodzenia”, do którego odwoływaliśmy się w trakcie przygotowań. I nic to, że choinka strojona przez 4-, 7- i 12-latkę nie była wystrzałowa, a ciasta pieczone przez chłopaków pozostawiły wiele śladów w świeżo wysprzątanej kuchni. Teraz do narady świątecznej zasiada już tylko pięć osób. Synowie się ożenili. Mają wspaniałe żony, swoje rodziny i domy. Ale dom rodzinny zawsze na nich czeka i radujemy się, kiedy jesteśmy wszyscy razem. Tak jak zawsze św. mikołaj przynosi górę prezentów, bo każdy każdemu stara się zrobić jakąś niespodziankę i potem pilnie obserwuje - czy na pewno prezent jest trafiony, czy wywoła uśmiech radości?
Czy takie święta mogą stresować ?
Godne Święta
Boże Narodzenie, jedno z największych świąt chrześcijańskich, ustanowione zostało w Kościele w IV w. Po raz pierwszy odnotowano je w rzymskim kalendarzu świątecznym w 354 r. Z tego okresu pochodzi malowidło znajdujące się w katakumbach rzymskich, przedstawiające (prawdopodobnie) Świętą Rodzinę, pierwsze hymny łacińskie o Bożym Narodzeniu oraz marmurowe płaskorzeźby sarkofagowe przedstawiające Dzieciątko Jezus i towarzyszące mu zwierzęta: wołu i osła.
W przeszłości Boże Narodzenie zwane było w Polsce Godami, Godniami lub Godnymi Świętami - od starosłowiańskiego słowa „god”, czyli rok. Jak pisze Barbara Ogrodowska w książce „Święta polskie”, nazwa ta pochodzi od zaślubin (godów) starego i nowego roku oraz nocy i dnia, gdyż czas Bożego Narodzenia zbiegał się z zimowym przesileniem Słońca. Nazwą „Gody” określano nie tylko dwa świąteczne dni, ale też czas od Bożego Narodzenia do święta Trzech Króli 6 stycznia, gdyż jeszcze na początku naszego stulecia Boże Narodzenie świętowano przez całe dwanaście dni.
Bożonarodzeniowy marketing, trwający w zasadzie już od listopada, wzmaga czy osłabia wyjątkowy nastrój tych świąt?
Jest takie powiedzenie: „Diabeł to małpa Boża. Pewne rzeczy robi niby podobnie jak Pan Bóg, ale po swojemu”. Jeśli w kościołach ozdabiano niezbyt gustownie obrazy lampkami, no to trzeba i portret Stalina otoczyć girlandą z lampek. Kościół urządzał procesje, więc odpowiednikiem ich były pochody z flagami i obrazami komunistycznych przywódców. Domy kultury zdobiły niekiedy kiczowate dekoracje ze styropianu i kartonowych liter, to trzeba było coś takiego robić i w kościołach. Można ślady takiej działalności znaleźć w różnych dziedzinach. A święta Bożego Narodzenia? Dawniej przygotowywano się do nich dyskretnie przez adwentowe poranne roraty, zaopatrywano się w choinki oraz ozdoby do nich, a potem następował „wybuch” w wieczór wigilijny z obowiązkową pasterką. Nastrój świąteczny, pełen choinek, kolęd i spotkań opłatkowych, trwał do Matki Bożej Gromnicznej, czyli 2 lutego. Dzisiaj natomiast czasem już od połowy listopada mamy choinki w marketach i na placach, słyszymy płynące z rozmaitych odtwarzaczy słowa kolęd, możemy skosztować wigilijnego barszczyku, kapusty z grzybami i ryb w rozmaitych świątecznych odmianach, i zasypani jesteśmy wielką ilością przebierańców zwanych „mikołajami”, wśród których nie brakuje także kuso ubranych dziewczyn. Ciekaw, że choć tyle się słyszy protestów przeciw nazwie świąt Bożego Narodzenia, zwyczajom i obrzędom religijnym tego okresu, nie słychać głosów sprzeciwu wobec tego świątecznego harmidru, nawet gdy z głośników supermarketu słychać na cały regulator „Bóg się rodzi, moc truchleje!”. I katolicy za tym idą... Ale czego żądać od społeczeństwa, w którym więcej jak 50% nie bierze udziału we Mszy św. niedzielnej? Janie Pawle II, Wielki, gdzie jesteś? Mógłby odpowiedzieć za rajskim Adamem: „Ukryłem się. Ze wstydu - i to nie tylko za swoje własne grzechy...”.
Coraz częściej pojawiają się głosy, że Boże Narodzenie to święta nie tyle religijne, co rodzinne...
Jak pamiętam, zawsze podkreślano rodzinny charakter świąt Bożego Narodzenia, nawet, a może zwłaszcza, gdy były przeżywane głęboko religijnie. Dla ogółu Polaków były bardziej swojskie od Wielkanocy, nawet jeśli po rezurekcji rodziny gromadziły się przy święconym. Teraz zaś, jeśli rodzinność przeciwstawia się religijności, to w sposób przemyślny niszczy się w ogóle sens Świąt jako świąt. Bo równolegle z całą mocą atakuje się rodzinę tradycyjną, religijną, a stawia obok niej i na jej miejsce związki cywilne, nieformalne, przypadkowe, partnerskie czy homoseksualne. W ten sposób możemy dojść do tego, że pozostaniemy przy „świętach zimowych” (a co będzie, gdy się klimat ociepli?), które nawet nie będą musiały być obchodzone 25 i 26 grudnia. I w tym czasie ludzie żyjący w dowolnie wybranych układach, będą się objadali z użyciem alkoholu, obdarowywali prezentami i korzystali z rozrywek, które w obfitości dostarczą im media. Wydaje mi się, że wielu wybrałoby taki scenariusz za optymalny. A ilu JUŻ żyje według niego?
Co zrobić, żeby Słowo, które stało się Ciałem, naprawdę zamieszkało między nami?
Najpierw samym przejąć się na nowo prawdą, że Bóg jest, że z miłości dla nas posłał na świat swego Syna Jezusa, by ubogacił i wywyższył ludzką naturę. W oparciu o tę prawdę zrobić rachunek sumienia i ugruntować lub odnowić w sobie łaskę, stan przyjaźni z Bogiem. Wytrwać w tym stanie. Rozradować się nim i jak ewangeliczni pasterze opowiadać innym o tym „cośmy widzieli i słyszeli”. Poprzeć to wszystko świadectwem osobistym i modlitwą. Tylko tyle i aż tyle.
A wszystkich Kochanych Siedlczan płci obojga zapewniam o trwałej pamięci w modlitwie. Tak się składa, że wielość zajęć klasztornych nie pozwala mi brać udziału w tylu rozmaitych uroczystościach moich Siedlec, na które łaskawie zapraszają mnie Ojcowie Miasta. Myślą łączę się zawsze ze wszystkim, co w Siedlcach dobre, a modlitwą próbuję pomóc w usuwaniu tego, co dobre nie jest.
opr. aw/aw