Pamięci kleryka Karola Goławskiego, który zmarł 22 kwietnia 2012 r
Chcę opowiedzieć o Karolu. Chcę wspomnieć jego szlachetne i przepełnione Bogiem życie. Czuję, że jestem zobowiązany, by mówić o jego prostej świętości.
Kleryk Karol Goławski zmarł 22 kwietnia 2012 r. Był alumnem IV roku Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Siedleckiej. Śmierć tego młodego człowieka, który miał bardzo konkretne plany na swoje życie, była na ustach wielu osób. Dotykając bezpośrednio klimatu miejsca, z którego Karol pochodził, bogactwa Jego rodzinnego domu i osobowości, ale również tych ostatnich dni życia, można nabrać przekonania o wyjątkowości wszystkiego, czego świadkami staliśmy się my wszyscy. Piszę te słowa w imieniu bliskich Karola.
Był najmłodszym z trójki dzieci Zofii i Stanisława Goławskich. Miał siostrę Justynę i brata Rafała. W ich domu zawsze panuje religijny, serdeczny i przyjazny klimat. Czuć tam zrozumienie i wzajemną życzliwość. Rodzinie Goławskich, pomimo wielu przeżytych trudności, nieobcy jest uśmiech. Karol wychowywał się w domu pełnym dobrych wartości i Boga. Jak opowiadają jego najbliżsi, od momentu, kiedy został ministrantem, na pierwszym miejscu w Jego życiu bardzo wyraźnie stanął Bóg. I tak zostało do końca. Pomagały mu w tym różnorakie doświadczenia. Jako ministrant zawsze był bardzo gorliwy. Prace polowe musiały ustąpić miejsca służbie Bożej. Zniecierpliwiony przedłużającymi się obowiązkami dawał oznaki, że można powiedzieć, jak 12-letni Jezus w świątyni - „powinienem być w tym, co należy do Mego Ojca”. Rodzice rozumieli to bardzo dobrze. Karol siadał na rower i pędził do kościoła. Nienagannie, nawet nadprogramowo pełnił gorliwie wszystkie ministranckie dyżury.
Choroba Karola stała się wielkim doświadczeniem dla całej rodziny. Kiedy był w trzeciej klasie gimnazjum, odkryto guza w brzuchu. Był to nowotwór złośliwy. Ks. Zygmunt Głębicki, proboszcz rodzinnej parafii, już wówczas chciał mu uświadomić, jak może się skończyć ta choroba. Karol był gotowy na wszystko. Miał też wsparcie w szkole i korzystał z pomocy wyrozumiałych nauczycieli. Wygrał z chorobą. Zakończył gimnazjum w Staninie i rozpoczął naukę w technikum w Zespole Szkół nr 3 im. Władysława Stanisława Reymonta w Łukowie. Ci, którzy wspominają tamten czas, zawsze mówią nim bardzo życzliwie. Po maturze z wielkim zapałem podjął się realizacji swojego powołania do kapłaństwa. W 2008 r. wstąpił do WSD im. Jana Pawła II w Siedlcach. Zapragnął zostać księdzem. Chciał oddać swoje życie Bogu. Dziś z całą pewnością można powiedzieć, że oddał je do końca.
Choroba nowotworowa wróciła pod koniec pierwszego roku studiów. Karol musiał ponownie podjąć leczenie. Chemioterapia kosztowała go wiele sił. Żył między domem, szpitalem a seminarium. Jego serce zawsze było najbliżej tego ostatniego. Z czasem fizyczna obecność w WSD stawała się coraz trudniejsza i rzadsza.
Krzyż choroby znosił dzielnie. Przy życiu trzymała go wielka wewnętrzna siła, choć lekarze niejednokrotnie zapowiadali rychły koniec. Wszyscy dziwili się i pytali, skąd w nim taka moc. Nasze ścieżki zeszły się już w seminarium, stały się jedną wspólną drogą od momentu, gdy ks. biskup mianował mnie wikariuszem w Staninie, rodzinnej parafii Karola. Ciągle mam w pamięci jego wielkie pragnienie służby, jego gotowość do spełniania każdej naszej prośby. Nawet gdy siły fizyczne nie pozwalały mu wykonywać pewnych czynności, on zawsze konsekwentnie, a nawet uparcie, dążył do realizacji swoich zamierzeń. Przykładem niech będzie historia ze stycznia 2012 r. Na trzy miesiące przed śmiercią Karol podzielił się swoim trudem w przygotowaniach do pisania pracy magisterskiej. Był zdeterminowany i nad wyraz uparty. Potem od jego rodziny dowiedziałem się, że po tej rozmowie kupił książki, które miały mu pomóc w lepszym przygotowaniu się do pisania pracy. Karol wiedział, czego chce, i to było źródłem jego wewnętrznej siły.
Bardzo chciał wyzdrowieć. Był świadom zagrożeń wynikających z choroby, łącznie ze śmiercią. Równie realnie odnosił się do tego, że może wyzdrowieć. Czas jednak pokazywał, że wyzdrowienie - jeśli miałoby przyjść - byłoby wielkim cudem. Widzieliśmy go utrapionego cierpieniem. Okresy pobytu w szpitalu i w domu przeplatane były krótkimi wizytami w seminarium. Kiedy planował wyjazdy do WSD, wracała weń wielka siła, energia, pragnienie i zapał. Z seminarium wracał bardziej zamknięty i doświadczony; zawsze z nadzieją, że niebawem na pewno będzie mógł tam powrócić.
Wielką radością były dla niego obłóczyny. Sutannę nosił z dumą. Cieszył się nią, co widać na pamiątkowych zdjęciach. Z jeszcze większą radością przeżywał przyjęcie posługi akolitatu (19 marca 2012 r.). Poruszał się już z trudnością. Ten ostatni pobyt w seminarium kosztował go wiele sił. Zachowały się z niego najbardziej charakterystyczne zdjęcia. Na jednym z nich Karol stoi pośród przyjmujących posługę, ale patrzy w innym kierunku niż pozostali alumni. Spogląda nie przed siebie, ale w niebo. Jest jeszcze jedna bardzo szczególna fotografia z tej uroczystości. Widać na niej Karola w gronie nowych akolitów, ze złożonymi rękami oraz wielkim uśmiechem i ogromną radością na twarzy.
Zbliżały się uroczystości wielkanocne. Stan Karola pogarszał się na naszych oczach, ale przyszło nam jeszcze przeżyć wspólnie całe święta. Po drodze krzyżowej ulicami Stanina młodzież tutejszego KSM stwierdziła, że koniecznie musi zostać odprawiona Msza św. o zdrowie dla Karola. Wyznaczono ją na Wielką Środę. Następnego dnia powiedziałem o tym Karolowi. Ku naszej wielkiej radości i jeszcze większemu zaskoczeniu pojawił się na wspólnej modlitwie. Na zakończenie sam podziękował młodzieży. Uczestniczył w całym Triduum Paschalnym. Włączał się w pomoc na tyle, na ile pozwalały mu siły. W Poniedziałek Wielkanocny miał być na obiedzie na plebanii. Pomógł nakryć do obiadu, ale do posiłku już nie zasiadł. Poczuł ból. Wrócił do domu, aby wziąć leki. Wieczorem w Niedzielę Miłosierdzia Bożego trafił do szpitala w Łukowie. Transfuzja krwi przyniosła chwilową poprawę. Po kilku dniach wrócił do domu. Od tego momentu towarzyszył mu aparat tlenowy. Trzeba było używać go coraz częściej. W piątek, w południe, zaczął odczuwać ból. Nie mógł oddychać, mimo wspomagającego urządzenia. Wezwano pogotowie, ale dopiero po kilku godzinach udało się go przetransportować do szpitala wojewódzkiego w Siedlcach. Tego wieczoru młodzież ze Stanina pojechała na Nocne Czuwanie Młodych do Kodnia. Tam prosiliśmy wszystkich o modlitwę za Karola. W jego intencji została odprawiona Msza św.
Sobota, 21 kwietnia, była dla nas czasem pożegnania. Do południa stan Karola się nie zmieniał. Wieczorem Karol nagle odłączył się od aparatu tlenowego i zaczął mówić bez jego pomocy, co wcześniej było nie do pomyślenia. Mówił: „Teraz się pomodlimy. Podnieście mnie, odchodzę do Boga. Pan Bóg wie, ile komu daje; jednemu 18 lat, jak św. Stanisławowi Kostce i Młodziankom. Taki był Boży plan. Nieważne, kto ile ma lat”. W tym momencie kazał najbliższym wziąć go za ręce i mówił dalej. „Jestem przygotowany, wyspowiadałem się, przyjąłem Sakrament Namaszczenia Chorych i Komunię Świętą, wszystkie sakramenty i szatan mnie nie pochwyci. Będzie, co Bóg da. Nie rozpaczajcie, nie płaczcie, to nic nie da. Ja będę z wami duchowo i niech to stanowi taką więź między nami”. To Karol poprowadził modlitwę. Po niej zaczął żegnać się ze wszystkimi i wydawać ostatnie polecenia i prośby. Pamiętał o wszystkich, o każdej rodzinnej sprawie. Po najbliższych - rodzicach, rodzeństwie i chrzestnych, Karol prosił, aby podziękować ks. bp. Zbigniewowi Kiernikowskiemu i kapłanom z parafii. Pamiętał o seminarium, kolegów z roku wymieniał po imieniu. Wspominał jeszcze inne konkretne osoby i grupy. Kiedy wraz z księdzem proboszczem dotarliśmy, aby osobiście się pożegnać, Karol poprosił nas o błogosławieństwo.
Zmarł 22 kwietnia, o 9.00, w tym samym czasie, kiedy wspólnota parafialna rozpoczynała niedzielną Mszę św. Wiadomość dotarła do nas po homilii, właśnie wtedy, kiedy liturgia każe wyznać wiarę. Prośby o modlitwę za Karola przekazywało sobie wiele osób, stąd wieść o jego śmierci szybko obiegła nie tylko parafię, ale w pewnym sensie całą diecezję. W dniu jego odejścia młodzież z parafii postanowiła trwać na codziennej modlitwie różańcowej. Przez tydzień, każdego wieczoru, parafianie gromadzili się w świątyni oraz w rodzinnym domu Karola. Modlitwa w kościele przerodziła się w swoiste rekolekcje. Wiele osób przystępowało do spowiedzi. Sama uroczystość pogrzebowa stała się dla parafii wielkim wydarzeniem. Uczestniczyło w niej około 50 kapłanów, klerycy siedleckiego seminarium oraz rzesze ludzi. Dopełnieniem tych uroczystości była wizyta ks. bp Z. Kiernikowskiego, który 22 maja 2012 r., w 30 dzień od śmierci Karola, przewodniczył Eucharystii w jego intencji. Pasterz Kościoła siedleckiego modlił się także przy grobie Karola na cmentarzu parafialnym. Obecność ks. biskupa w tym dniu była ważna dla rodziny oraz dla całej parafii. Bp Z. Kiernikowski zawsze był zainteresowany stanem Karola, otaczał go wsparciem i pamiętał o jego najbliższych.
Ten tekst nie wyczerpuje tego, co należałoby powiedzieć o Karolu. Najważniejsze jednak, że tajemnica świętych obcowania stała się naszym udziałem. Szczególna więź, o której sam mówił, stała się rzeczywistością. Ta więź dodaje siły, gdyż uczy oddania się Bogu. Wprawdzie było to zamiarem Karola na całe życie, jednak przyszło mu zjednoczyć się z krzyżem Chrystusa wyraźniej. Może w czasach, kiedy ludzie za bardzo chcą dopiąć swego, jego przykład przemawia jeszcze bardziej. W czasach, kiedy nowotwór staje się przyczyną wielu nieszczęść i załamań, trzeba spojrzeć właśnie na Karola. Przez pryzmat jego powołania, trzeba przyglądać się własnemu powołaniu, także kapłańskiemu...
Ks. Jakub Kozak
opr. ab/ab