Medialny spektakl: "Ks. Lemański kontra reszta świata" dobiega końca. Ale to tylko kolejna odsłona gry środowisk wrogich Kościołowi, kierujących się starą zasadą "dziel i rządź"
Dobiega końca medialny spektakl pt. ks. Lemański kontra reszta świata. Zachwycone media (wiadomo: sezon ogórkowy, deficyt tematów zastępczych, które mogłyby np. przykryć wyborczą porażkę partii rządzącej w Elblągu czy kolejne akty gospodarczej klęski) ze szczegółami relacjonowały kolejne odsłony konfliktu(?) proboszcza z Jasienicy z ordynariuszem diecezji warszawsko-praskiej abp. Hozerem, krasząc je pełnymi emocji wypowiedziami parafian, podkręcając wypowiedziami ekspertów od wszystkiego.
Z przyczyn obiektywnych załapałem się na koniec owego teatrum (wakacje i digital detox, jaki sobie zafundowałem, skuteczne odcięły mnie na jakiś czas od telewizji i telefonu), stąd moja niezbyt kompletna wiedza na temat jego przyczyn, przebiegu i przewidywanego finału. Bez wątpienia - zostało to potwierdzone obrazami, jakie serwowały społeczeństwu serwisy informacyjne - argumenty były wtóre wobec medialnej ekscytacji, jaka się rozpaliła. I to ona wybiła się na pierwszy plan przekazu. Jego analizie warto poświęcić kilka uwag, ponieważ wpisuje się on dość precyzyjnie w pewną matrycę, określającą sposób prezentowania Kościoła.
Na chwilę obecną konflikt wydaje się być zażegnany. Czy jego zarzewie znów się rozpali? Trudno powiedzieć. Na pewno zależy to w dużej mierze od samego księdza Lemańskiego i tego, czy potrafi pohamować swoje pragnienie rozstrzygania delikatnych kwestii za pośrednictwem mediów. Już stał się ich gwiazdą - czy o to chodziło? Czy naprawdę zależało mu na tym, aby zostać wykorzystanym przez nieprzychylne Kościołowi środowiska do pokazania po raz kolejny rzekomo „zabetonowanego episkopatu”, przeciwstawienia rozumu(?) wyimaginowanemu (i konsekwentnie budowanemu) wyobrażeniu nieelastycznych, nierozumiejących mechanizmu świata hierarchów? Sądzę, że nie. Zabrakło pokory. A to zawsze skutkuje autodestrukcją.
W życiu się takie rzeczy zdarzają. I pewnie będą się zdarzać - „czynnik ludzki” w Kościele to nie jest jego mocna strona. Ale tak było od zawsze. Kościół sobie z tym radził i zapewniam Państwa, że dysponuje wystarczającym doświadczeniem, mądrością, narzędziami, aby tak było nadal. Problem jest w czym innym.
Podczas wizyty Bolesława Bieruta w Moskwie 1 sierpnia 1949 r. Stalin tłumaczył, jak poradzić sobie z Kościołem - ostatnią przeszkodą na drodze do przejęcia totalnej kontroli nad polskim społeczeństwem: „Przy klerze nie zrobicie nic, dopóki nie dokonacie rozłamu na dwie odrębne i przeciwstawne sobie grupy - mówił. Propaganda masowa to rzecz konieczna, ale samą propagandą nie zrobi się tego, co potrzeba... Nie, nastawiacie się na rozłam... Bez rozłamu wśród kleru nic nie wyjdzie”. (prof. Andrzej Nowak, „Czas walki z Bogiem. Kościół na straży polskiej wolności” (Wydawnictwo Biały Kruk, Kraków 2011). Nie trzeba być wnikliwym obserwatorem rzeczywistości, aby zauważyć, że instrukcje zaczęto (na szczęście z mizernym skutkiem) wypełniać bardzo skutecznie, sięgając po intrygę, kłamstwo, szantaż, obelgi czy kuszenie przywilejami w zamian za okazanie przychylności władzy ludowej. O skali działań niech świadczy wspomnienie śp. bp. Jana Mazura (zaliczanego przez peerelowski aparat bezpieczeństwa do tzw. twardych hierarchów). Kiedyś wspominał, że najboleśniejszym doświadczeniem, z jakim przyszło mu się mierzyć w życiu, był moment, gdy poprzez zakulisowe intrygi i kłamstwa SB chciało go skompromitować przed prymasem Wyszyńskim. Doszło do tego, że podczas jednej z konferencji episkopatu ten nie podał mu ręki. Sytuacja wkrótce się wyjaśniła - na jaw wyszły kłamstwa, które obnażyły bezwzględność bezpieki w realizacji wytycznych sowieckiego satrapy. Ale była to nauka dla wszystkich, aby w przyszłości być bardziej ostrożnym i przewidującym.
Dlaczego o tym piszę? Czasy się zmieniły, metody w swoim ogólnym zamyśle pozostały takie same. Spektakl medialny ostatnich dni, uczynienie z eksksięży - Obirka, Węcławskiego vel Polaka czy Bartosia - ekspertów od Kościoła w zamian za miano celebryty i stałe miejsce w programach publicystycznych, prezentowanie w karykaturalny sposób postaci papieża Franciszka (w taki sposób, aby zbudować mur pomiędzy papieżem i „nic nierozumiejącą” resztą hierarchii, nie mówiąc już o kościelnych „dołach” „niemających pojęcia”, co to ubóstwo i, o zgrozo, jeżdżących samochodami, a nie rowerami i autobusami do pracy!), fałszowanie nauczania Kościoła, tak, aby obrzydzić je wiernym - to tylko przykłady i dowód na rzeczywiste intencje lewicowych środowisk. Owa pozorna przyjaźń skompromitowała się w minionych tygodniach, choć niewątpliwie - rozpalając do czerwoności emocje - w wielu umysłach pozostawiła niemały zamęt. „Trudno mi oceniać księdza Lemańskiego, bo go w ogóle nie znam. Natomiast jest on wzięty na sztandary przez te środowiska, które nigdy się nie deklarowały nie tylko jako katolickie, ale nawet jako chrześcijańskie, a teraz ogromnie się w to zaangażowały - mówił w wywiadzie dla portalu www.wpolityce.pl prof. Antoni Dudek. - To jest stara metoda toczenia wojen z Kościołem”. Sięga się dziś po nią ochoczo, z premedytacją czerpiąc z dobrych (choć podrasowanych) enkawudowskich wzorców.
Żegnając się ze swoimi parafianami 16 lipca, ks. Lemański powiedział jedno mądre zdanie - szkoda, że tak późno: „Jak macie w mojej sprawie coś do powiedzenia, to niech to będzie różaniec”. Wierzę, że tak się stanie, choć rozhuśtane emocje nie będzie łatwo ukoić. Temat medialnie „umrze” za kilka dni, ale też nie ma wątpliwości, że będą tacy, którzy będą szukać podobnych newsów.
Potrzebna jest wielka mądrość ludzi Kościoła, otwartość na wewnętrzny dialog, gotowość do słuchania, pokora i zdolność przewidywania skutków podejmowanych działań. Przetrwamy, jeśli nie pozwolimy się podzielić. Jako prezbiterium - a jeszcze bardziej jako cały Kościół.
W tle wspomnianego w felietonie konfliktu na Stadionie Narodowym modliło się kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Zabolało „złego”? Chciał się zemścić?
Może czasem, szukając odpowiedzi na trudne pytania, trzeba sięgnąć po proste rozwiązania?
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 29/2013
opr. mg/mg