Bóg znalazł go na ulicy - poruszające świadectwo życia znanego z programu „Słowo na niedzielę” Henryka Krzoska, byłego alkoholika, więźnia i bezdomnego
Pana świadectwo mnie poraziło. Więzienie, alkoholizm, bezdomność... Przebył Pan długą drogę. Czy, spoglądając wstecz, uważa Pan, że upadek, dotknięcie dna były potrzebne, by mógł się Pan stać człowiekiem, jakim jest dzisiaj?
Nie, nie było potrzebne. Doświadczyłem tych wszystkich tragedii, bo nikt z mojego otoczenia nie dał mi przykładu, jak żyć właściwie. Powielałem niewłaściwe wzorce, które doprowadziły mnie na dno życia. A wystarczyło tylko posłuchać Boga.
U nas fragmenty książki
o której mowa w wywiadzie POLECAMY! ⏩ |
Oprócz fragmentów, w którym opisuje Pan, jak wchodzi do sklepu, by ukraść solidny sznur, zapamiętałam również i ten, w którym nauczyciel matematyki wykrzyczał na korytarzu: „Krzosek, z ciebie nic nigdy nie będzie”. Mam wrażenie, że od tych słów zaczęła się równia pochyła w Pana życiu.
Dziś wiem, jak wielkie spustoszenie w życiu może wyrządzić niewłaściwa, krzywdząca opinia. Słowa tego nauczyciela, że nic ze mnie nie będzie, rozbrzmiewały w moim umyśle przez lata, tworząc rzeczywistość. Do trzydziestego ósmego roku życia nie osiągnąłem nic, co by mnie zadawalało. Jedynym sukcesem z tamtego okresu jest ukończenie szkoły zawodowej w więzieniu. Nic więcej. Reszta to same porażki.
Czy słowa te wracały, gdy odsiadywał Pan wyroki w więzieniach bądź tułał się po śmietnikach czy parkach w Hamburgu?
Słowa to twórczy dar dany człowiekowi przez Stwórcę. Inne żywe stworzenia tego nie posiadają. Biblia uczy nas i równocześnie przestrzega, że „życie i śmierć jest w mocy języka”, czego dowiadujemy się z Księgo Przysłów. Wypowiadając słowa, możemy kogoś podbudować, zachęcić, zmotywować. Ale możemy też zniesławić, ograniczyć, zniszczyć, a nawet doprowadzić do śmierci. Jak z tego wynika, wypowiedziane słowo nie jest bezowocne. Świadomość tego, że jestem beznadziejny, doprowadziła mnie do więzienia i śmietników. Niewiele brakowało, a doprowadziłaby także do śmierci.
„Bóg kocha każdego człowieka - i dobrego, i złego” - pisze Pan dzisiaj. Gdyby usłyszał Pan te słowa, kiedy był w więzieniu lub gdy leżał na zimnej ziemi w parku, uwierzyłby Pan?
To właśnie się stało, kiedy odwiedziłem stołówkę dla bezdomnych. Nie po raz pierwszy znalazłem się w tej jadłodajni. Była to placówka chrześcijańska i podczas posiłków często słyszałem o Bogu, ale było to jakoś uogólniane, w formie: „Bóg nas kocha”. Odnosiłem to do dobrych ludzi, których Bóg kocha. Ale mnie? Po tym wszystkim, co uczyniłem innym i sobie? Dopiero kiedy kobieta z obsługi, patrząc w moje zapijaczone oczy, powiedziała: „Bóg ciebie kocha!”, zacząłem się zastanawiać. Te słowa zmieniły wszystko.
Jak udało się Panu przeżyć dwie zimy w Hamburgu?
Dzisiaj sam się nad tym zastanawiam i... nie dowierzam! Na dworze minus dziewiętnaście stopni, a ja nie mam gdzie się schronić. Pewnym ratunkiem była jazda metrem, chociaż parę minut w cieple. Przede wszystkim jednak chodziłem do stołówek dla bezdomnych. Tam mogłem trochę posiedzieć, a nawet się zdrzemnąć. Każdego dnia jednak musiałem zatroszczyć się o picie, więc większość czasu spędzałem na dworze. Jak już się upiłem, to działo się, co się działo. Było mi to obojętne.
Czy między Pana bezdomnymi kolegami istniał jakiś rodzaj solidarności?
Tworzyliśmy coś w rodzaju wspólnoty. Wszyscy mieliśmy ten sam problem - brak miejsca zamieszkania i alkohol. To nas jednoczyło. Kiedy rano wychodziłem z mojej nory, instynktownie wiedziałem, gdzie mogę spotkać kogoś ze znajomych. Mieliśmy miejsca, w których lubiliśmy spokojnie wypić. Penetrując je, zawsze mogłem natrafić na kogoś, kto podzielił się chociaż dwoma łykami piwa, żebym zaczął jakoś funkcjonować. Ratowaliśmy siebie nawzajem.
Kiedy znalazł Pan Boga, wrócił Pan na ulicę, by powiedzieć o tym swoim dawnym kompanom?
Tak. Zaraz jak tylko dostałem dach nad głową i pracę, próbowałem dzielić się moją radością z innymi, nie tak dawno jeszcze kolegami od flaszki. Kiedy tylko zaczynałem mówić, że to Bóg jest sprawcą mojej przemiany, kręcili głowami, próbowali tłumaczyć, że miałem jakieś szczęście, silną wolę. Ale byli i tacy, którzy zdecydowali się na przyjęcie Jezusa do swojego życia. Wówczas tak jak ja otrzymywali wolność.
Jedna z mocniejszych scen: wchodzi Pan do sklepu, by kupić sznur, na którym zamierzał się Pan powiesić. Wraca Pan czasami myślami do tego momentu życia?
Ten sznur ukradłem. W tamtym okresie był to jedyny sposób, by przerwać pasmo upadlania się. Doszedłem do kresu. Już nie mogłem upaść, dotknąłem samego dna. Niżej była już tylko śmierć i na nią byłem gotowy. W ten sposób chciałem jednym rzutem pozbyć się wszystkich kłopotów. Kiedy dziś spoglądam na tamtą sytuację, widzę, że pragnienie uwolnienia się od problemów przez śmierć spowodowałoby jeszcze większy problem, problem życia w wiecznym oddaleniu od Boga.
Kolejne wzruszające fragmenty: śmierć i nawrócenie Pana mamy oraz wybaczenie ojcu. Nie każdy byłby w stanie powiedzieć człowiekowi, który tak bardzo skrzywdził swoje dziecko: „Tatusiu, ja ci to wszystko wybaczam. Chciałeś dać mi więcej miłości, ale nie mogłeś, bo jej nie dostałeś”...
Uważam, że tylko światło słowa Bożego może uzmysłowić człowiekowi prawdę o potrzebie przebaczania. Biblia uczy, że wszyscy zgrzeszyli. Moja mama, mój ojciec - oni mnie zranili, ale ja też ich raniłem. Znajdujemy się na tej samej szali. Uważam, że każdy oprawca jest najpierw ofiarą. Kiedy tak to widzimy, wchodzimy na drogę prowadzącą do przebaczenia każdemu - chociażby dlatego, że ja też jestem oprawcą i potrzebuję, by ktoś mi wybaczył. Wolność człowieka polega na umiejętności przebaczania. Kiedy przebaczam, staję się wolny od zranienia.
W młodości mówił Pan: „Jeśli będę miał dzieci, nigdy nie będę dla nich taki, jaki był dla mnie mój ojciec”. Jak wyglądają dzisiaj Pana relacje z synami?
Mimo pragnień, by nie powielić znanego mi schematu, poniosłem na tym polu porażkę. Stałem się właśnie taki dla moich dzieci, jaki był dla mnie mój tata. Gdzie popełniłem błąd? Jedyne życie, jakiego się nauczyłem, to życie mojego ojca, moich kolegów, więzienie. Tu sprawdza się powiedzenie: „Z kim przystajesz, taki się stajesz”. Ojciec pił, więc i ja musiałem kiedyś spróbować. Pierwszy mój kontakt z alkoholem miał miejsce w czwartej klasie szkoły podstawowej. Wypiłem wino ze szklanki, którą zostawił tata, gdy zasnął pijany. Tak się zaczął mój problem. Ze wszystkich sił nie chciałem być jak ojciec, w rzeczywistości poszedłem jego śladami. Moi synowie patrzyli na to wszystko i wyciągali wnioski. Dziś jest już inaczej. Stałem się innym człowiekiem, a synowie mogą spoglądać na moje życie tylko z pewnej odległości. Mieszkają w Niemczech. Jednak mimo braku stałego kontaktu, staram się pokazać im właściwą drogę obfitego życia. Co z tego wyniknie, czas pokaże.
Co mówi Pan tym, którzy żyją tak jak Pan kiedyś? Dla wszystkich jest nadzieja?
Znowu muszę odwołać się do słów Pisma Świętego: „Jest droga, co komuś zdaje się słuszna, a w końcu prowadzi do zguby”. Jedyna słuszna droga życia to Jezus Chrystus, który sam o sobie powiedział, że jest Drogą. Kiedy ktoś przyjmuje Jezusa jako swojego - nie chodzi tu o „naszego” - Pana i Zbawiciela i jest posłuszny Jego wskazaniom, wstępuje na nową drogę, która staje się drogą obfitego życia. Ta propozycja jest dla każdego! Jest nadzieja! A ta nadzieja jest w Bogu Ojcu, który kocha każdą osobę, i w Jezusie Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał za każdego z nas.
Dziękuję za rozmowę.
O ROZMÓWCY
H. Krzosek jako młody człowiek siedział w więzieniu, za chlebem wyjechał do Niemiec i tam stał się osobą bezdomną, wpadł w alkoholizm, spadł na samo dno. Dzięki Panu Bogu - jak sam twierdzi - udało mu się wyjść i z bezdomności, i z alkoholizmu. Nawrócił się. Dziś pan Henryk jest eleganckim starszym panem, który z wielkim przekonaniem mówi, że to Pan Bóg zmienił jego życie. Dziś działa bardzo aktywnie jako członek Kościoła, prowadzi wykłady, katechezy, omawia Pismo Święte. Jest zapraszany na spotkania anonimowych alkoholików, gdzie opowiada swoją historię. Był również współautorem programu „Słowo na niedzielę”. Właśnie ukazała się jego książka „Bóg znalazł mnie na ulicy i co z tego wynikło. Historia bezdomnego alkoholika”.
Echo Katolickie 15/2014
opr. ab/ab