Dziękuję za każde uderzenie serca

Rozmowa z kustoszem sanktuarium pasyjno-maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej

Jest Ojciec kustoszem sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej. Proszę powiedzieć, czy dzisiaj Maryja wciąż tam czyni cuda?

Często jestem o to pytany. Opowiem krótko: tak. Niezależnie od tego, kto jest kustoszem, bo ci się zmieniają, Kalwaria trwa nieprzerwanie od ponad czterech wieków, a wraz z nią przygoda Boga z człowiekiem i człowieka z Bogiem. A nad wszystkim czuwa Matka Boża Kalwaryjska, która zwraca swe miłosierne oczu ku troskom każdego, kto do Niej przybywa i zawierza swemu Synowi. Dzieje się tak, odkąd Maryja zapłakała krwawymi łzami i wybrała to miejsce. A cuda... wciąż się zdarzają. Ich wyrazem są niewątpliwie podziękowania i wota, ale nade wszystko pielgrzymi, którzy coraz liczniej odwiedzają kalwaryjskie sanktuarium. Rocznie jest ich blisko 2 mln. Myślę, że ta liczba mówi sama za siebie. Pielgrzymi czują, że to miejsce jest ubogacone łaską, dlatego tak chętnie tu przyjeżdżają nawet z najdalszych zakątków Polski, Europy i z całego świata.

A z czym przybywają?

Z tym wszystkim, co stanowi treść ich życia. Kalwaria leży w pobliżu Łagiewnik i Wadowic, a więc miejsc związanych z Papieżem Polakiem. Dlatego wiele osób, pielgrzymując śladami Jana Pawła II, zachęconych przykładem modlitwy naszego Ojca Świętego, odwiedza Kalwarię. Zresztą bardzo często w ich motywacjach pojawiają się słowa Jana Pawła II, które wypowiedział, gdy w 1979 r. przyjechał do Kalwarii pierwszy raz jako papież: „Najczęściej przybywałem tutaj sam, tak żeby nikt nie wiedział, nawet kustosz klasztoru. Kalwaria ma to do siebie, że się można łatwo ukryć. Więc przychodziłem sam i wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa i Jego Matki, rozpamiętywałem ich najświętsze tajemnice. To jest zupełnie przedziwna rzecz - te dróżki... A oprócz tego polecałem Panu Jezusowi przez Maryję sprawy szczególnie trudne i sprawy szczególnie odpowiedzialne w całym moim posługiwaniu biskupim, potem kardynalskim. Widziałem, że coraz częściej muszę tu przychodzić, bo, po pierwsze, spraw takich było coraz więcej, a po drugie - dziwna rzecz - one się zwykle rozwiązywały po takim moim nawiedzeniu na dróżkach. Mogę wam dzisiaj powiedzieć, moi drodzy, że prawie żadna z tych spraw, które czasem niepokoją serce biskupa, a w każdym razie pobudzają jego poczucie odpowiedzialności, nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez domodlenie jej w obliczu Wielkiej Tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje w sobie”. Ludzie wierzą, że skoro Matka Boża Kalwaryjska pomogła w trudnych sprawach Janowi Pawłowi II, który przecież powierzał jej sprawy całego świata, to wstawi się również za nimi. I tak się dzieje. Za każdym z tych serduszek, pierścionków, obrączek, czy różańców, które wiszą w kaplicy Matki Bożej, bądź w klasztorze, kryje się Boża łaska: czyjeś ocalone życie, przywrócone zdrowie, albo pomoc w rozwiązaniu różnorakich problemów. Wierni kontaktują się z naszym sanktuarium także przez internet i telefon, prosząc o modlitwę w trudnych sprawach. Najczęściej są to ciężkie choroby i skomplikowane sytuacje rodzinne. Ludzie wierzą, że Matka Kalwaryjska ich obroni, wysłucha, pocieszy. I tak się dzieje.

Czy jest jakieś cudowne wydarzenie, które szczególnie zapadło Ojcu w pamięć?

Największe cuda, które się zdarzają, dzieją się zawsze w sercu człowieka. Tak jest, gdy ktoś przyjeżdża do Kalwarii, prosząc o uzdrowienie z ciężkiej choroby i wyjeżdża niekoniecznie uzdrowiony fizycznie, ale pogodzony z wolą Bożą i ze sobą, powierzając swój los Maryi. Natomiast z ostatnich listów, jakie otrzymaliśmy, szczególnie utkwiła mi historia ok. 30-letniego mężczyzny, który przez kilkanaście lat zmagał się z uzależnieniem od alkoholu. Nałóg zrujnował jego rodzinę, przez picie stracił pracę. W pewnym momencie stwierdził, że nie ma po co żyć. Przyjechał na Kalwarię i tutaj odnalazł przebaczenie oraz siłę do walki o siebie, o swoich bliskich. Od kilku lat ten mężczyzna jest zdrowiejącym alkoholikiem, nie pije, odnowił kontakt z dziećmi, zyskując ich przebaczenie. Sam mówi, iż to wszystko wydarzyło się dzięki pomocy Matki Bożej.

Ojciec też za przyczyną Maryi dostał od Boga drugie życie.

Jeśli ktoś uważnie przyjrzy się wotom w kaplicy, zauważy, że pośród pierścionków i serduszek jest też kilka medycznych śrub. Gdy wykręcono je z moich nóg, uznałem, iż tam jest ich miejsce, ponieważ Matka Boża zadziałała w chwili, gdy nikt nie dawał mi szans na przeżycie. W 1993 r., dwa lata po święceniach kapłańskich, kiedy wracaliśmy z pogrzebu, wydarzył się poważny wypadek samochodowy. Siedziałem obok kierowcy, który chcąc uniknąć czołowego zderzenia z innym autem, uderzył w most. Pozbierali mnie w częściach. Lekarze nie dawali mi szans przeżycia, twierdzili, że nie dotrwam poranka, straciłem bardzo dużo krwi. I właśnie wtedy, gdy leżałem zakleszczony w samochodzie, stało się coś bardzo znaczącego, coś, co jest dla mnie dowodem, że Matka Boża czuwała nade mną. Zanim na miejsce wypadku przyjechało pogotowie, z samochodu wyciągali mnie Ojcowie Paulini, którzy wracali z rekolekcji na Jasną Górę i, widząc wypadek, zatrzymali się.

Słudzy Maryi.

Tak. Jej posłańcy. Jestem o tym przekonany. Potem łańcuch szczodrobliwości Matki Najświętszej tylko się wydłużał.

Co było po wypadku?

Prawie dwa lata byłem przykuty do łóżka. To doświadczenie wiele mnie nauczyło. Mimo perspektywy wózka inwalidzkiego, wierzyłem, że Matka Boża mnie nie opuści. Jan Paweł II podczas ostatniej pielgrzymki do Kalwarii powiedział, że tylko Ona, stojąc pod krzyżem, wiedziała, że cierpienie Jezusa ma sens. A ja wierzyłem Jej. Kolejny raz Maryja zadziałała przez ręce mojej mamy. Kiedy wypisywano mnie ze szpitala, powiedziano, że nie będę mógł chodzić. Jednak moja mama, Danuta, która z zawodu jest pielęgniarką - rehabilitantką, zaparła się i każdego dnia przychodziła do klasztoru w Rzeszowie, gdzie mieszkałem po wypadku, i rehabilitowała moje nogi. Dziś nie mam większych problemów z poruszaniem się. Od tamtej pory odczytuję swoje życie, jako spłacanie długu. Dziękuję Panu Bogu i Matce Najświętszej za każde uderzenie serca, bo każde jest darem.

Dziękuje też Ojciec śpiewem.

Robię to bardziej z miłości, bo nie jestem jakoś specjalnie uzdolniony muzycznie. Nie potrafię grać na żadnym instrumencie, nie uczyłem się w szkole muzycznej, jedynie w seminarium miałem do czynienia z chorałem gregoriańskim. Melodie układam w głowie, potem przekazuję je tym, którzy umieją to rozpisać na nuty. Jeśli komuś się podoba, to bardzo się cieszę, że mogę w ten sposób przybliżać ludziom miłość Maryi.

Pisze Ojciec także teksty?

Tak. Do szuflady.

Na płytę też?

Faktycznie napisałem słowa do jednej pieśni z płyty „Kalwaryjskie pieśni o Matce Bożej”, która powstała 11 lat temu. Bardziej to jednak rymowanki dedykowane Maryi niż poezja.

Skąd natchnienie? Siada Ojciec i po prostu pisze tekst o Matce Boskiej?

Myśli dojrzewają w sercu i coś tam się rodzi. Inspiracją do wspomnianej pieśni dziękczynnej za ocalenie życia były słowa, które znajdują się nad wejściem do kaplicy Matki Bożej na Kalwarii: „Uzdrawia, króluje, pociesza”. Przelewam na papier to, czym żyję. Ot, taka potrzeba serca.

Jest szansa na kolejne płyty?

Druga płyta jest w części gotowa. Zawiera pieśni kalwaryjskie ku czci Pana Jezusa. Jest też pomysł na trzeci krążek, ale... jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach. Owszem, jakieś dźwięki i teksty rodzą się w sercu, lecz wszystko w Jego rękach.

Wierni parafii Bożego Ciała, w której w grudniu głosił Ojciec rekolekcje, już kilka lat temu mieli okazję usłyszeć, jak Ojciec śpiewa.

To prawda, ale z tym śpiewem to za dużo powiedziane. Nucę sobie przy ołtarzu czy podczas golenia.

Przesadza Ojciec z tą skromnością. Dokładnie pamiętam, że kiedy Ojciec śpiewał o Maryi, w wielu oczach pojawiły się łzy. Poza tym śpiewa Ojciec na płycie z Eleni. Zaowocowało to przyjaźnią?

Połączyła nas wiele lat temu św. Rita. Kiedy studiowałem w Rzymie, często jeździłem do sanktuarium w Cascii, aby służyć pomocą w spowiedzi. Pewnego dnia rektor zapytał mnie, czy znam w Polsce kogoś, kogo można zgłosić do międzynarodowej nagrody św. Rity. Pomyślałem o Eleni. Rita wybaczyła zabójcom swego męża, Eleni Piotrowi, który pozbawił życia jej jedyną córkę Afrodytę. Tak się poznaliśmy i przyjaźnimy się do dzisiaj. Czasami pomaga mi w rekolekcjach, śpiewając i dając piękne świadectwo. Ona jest takim dobrym aniołem nie tylko dla mnie, dla wielu osób. Bóg często stawia na naszej drodze wyjątkowych ludzi po to, by nas ubogacić.

Jedną z takich osób była dla Ojca także Irena Jarocka?

Od najmłodszych lat byłem jej fanem. To moja miłość z lat chłopięcych. Nad moim łóżkiem wisiał plakat Ireny. Do dzisiaj znam na pamięć wszystkie jej piosenki. Kiedy się poznaliśmy, od razu zawiązała się między nami nić przyjaźni. Cieszę się, że mogliśmy razem z Ireną i jej rodziną pielgrzymować do Rzymu. Wtedy, na pięć miesięcy przed odejściem Jana Pawła II, spotkaliśmy się z nim osobiście, a Irena zaśpiewała dla niego piękną kolędę. Towarzyszyłem jej również w ostatniej ziemskiej drodze. Choć uważałem, że zasługuje na większy „kaliber” z hierarchii Kościelnej, ona prosiła, żebym to ja ją odprowadził. Ile mnie to kosztowało, Bóg jeden wie. Napisałem kazanie na kartce, żeby się nie rozkleić. I jakoś się trzymałem, bo mi pomogła. Ale kiedy w pośpiechu wychodziłem z cmentarza, by zdążyć na samolot powrotny do Rzymu rozległ się z głośników jej śpiew: „Tak żyć, żyć, by coś zostało z tych dni”, wtedy łzy popłynęły same. Teraz, kiedy jestem w Warszawie, odwiedzam ją na Powązkach. Na jej płycie nagrobnej widnieje napis: „Śpiewając miłuję”. Wierzę, że po tej drugiej stronie śpiewa na chwałę Tego, który tak pięknym głosem obdarował ją za życia.

Czego Ojcu i Kalwarii życzyć w 2015 r.?

Najbardziej zależy mi, żeby Kalwaria się modliła i żeby żyła modlitwą. To najważniejsze. Poza tym Kalwaria sama wytycza plany, a rolą kustosza jest, by realizować je z Bożą pomocą. Oddaję się w tej kwestii Matce Najświętszej, która sama albo się o coś upomni, albo podpowie. Natomiast, jako człowiek, by móc wypełniać zadania, jakie Pan Bóg mi powierzył, potrzebuję trochę zdrowia i cierpliwości. To wystarczy, abym mógł realizować to wszystko, czego Pan Bóg ode mnie oczekuje. Jeżeli jesteśmy oddani temu, czego On oczekuje, to i Boże błogosławieństwo i opieka Matki Najświętszej nigdy nas nie opuszczą.

Dziękuję za rozmowę.

O. Azariasz Jacek Hess OFM urodził się 1 stycznia 1966 r. w Rzeszowie. Po ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego przy Niższym Seminarium Duchownym OO. Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej, został przyjęty do nowicjatu Prowincji Niepokalanego Poczęcia OO. Bernardynów w Leżajsku. W latach 1985-1991 odbył studia filozoficzno-teologiczne w Wyższym Seminarium Duchownym w Krakowie i w Kalwarii Zebrzydowskiej. 16 maja 1991 r. przyjął święcenia kapłańskie. Pracował krótko jako katecheta, w 1995 r. został skierowany na studia specjalistyczne w Papieskiej Akademii Teologicznej „Marianum” w Rzymie, gdzie uzyskał licencjat z teologii ze specjalizacją w mariologii. Po powrocie do Polski w 2000 r. pracował jako duszpasterz pielgrzymów w Kalwarii Zebrzydowskiej, a następnie w klasztorach w Krakowie, Lublinie oraz w Zakopanem. W 2009 r. został powołany do pracy w Kurii Generalnej Zakonu Braci Mniejszych w Rzymie, gdzie pracował do lipca 2014 r. O. Azariasz w swym 23-letnim okresie posługi duszpasterskiej wygłosił wiele serii rekolekcji i misji parafialnych. Bardzo lubi przyrodę i turystykę. Ma doświadczenie w organizowaniu pielgrzymek do miejsc świętych, szczególnie we Włoszech. Interesuje się życiem świętych, spośród których najbliżsi są mu św. Franciszek, św. Rita i św. Jan Paweł II.

Echo Katolickie 5/2015

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama