Szkoła dla Rodziców i Wychowawców
Zanim zaczęła Pani prowadzić szkołę Szkołę dla Rodziców i Wychowawców, sama wzięła w niej udział...
Rzeczywiście, najpierw wzięłam udział w zajęciach jako uczestnik. Byłam zachwycona zaproponowanymi treściami. Z radością oczekiwałam na kolejne zajęcia. O szkole powiedziała mi koleżanka. Udział w warsztatach, w moim przypadku, był podyktowany głęboką potrzebą i odpowiedzią na trudności, które jako mama zaczęłam dostrzegać w domu. Wiele od siebie wymagałam i z przykrością stwierdziłam, że robię to, czego obiecywałam sobie nigdy nie robić. Uświadomiłam sobie, że krzyczę na dzieci, nie mam dla nich czasu, odsyłam i mówię, że zrobimy coś później, denerwuję się na nie, obwiniam o to, że ciągle czegoś ode mnie chcą... A przecież miało być zupełnie inaczej.
Jakie były Pani pierwsze wrażenia po ukończeniu zajęć?
To jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie spotkały mnie w życiu. Na warsztatach mogłam przyjrzeć się sobie, moim uczuciom, poglądom na wychowanie i nie zawsze uświadomionym schematom. Tu dostałam skuteczne rozwiązania: jak reagować w różnych sytuacjach, jak wysłuchiwać dziecka, rozwijać w nim wiarę w swoje siły i chwalić. Szkoła pomogła mi w codziennych relacjach z dziećmi (oraz innymi osobami, także w rozumieniu siebie i swoich motywów działania), nauczyła skupienia się na tym, z czym przychodzą do mnie pociechy oraz dawania im czasu i przestrzeni na wyrażenie siebie.
Dlaczego zdecydowała się Pani na poprowadzenie zajęć?
Zrobiłam kurs przygotowujący do prowadzenia SdRiW. Pamiętam, jak przed pierwszą moją edycją po raz kolejny przeglądałam materiały. Byłam zaskoczona świetnym doborem tematów spotkań. Zobaczyłam, że każdy z nich jest ważny i przemyślany. W tych warsztatach wszystko jest bardzo spójne. Joanna Sakowska, autorka programu, ma wielką intuicję i dużą wiedzę. Cieszę się, że jako prowadząca mogę szerzyć tę tematykę.
Czego nauczyła Panią szkoła?
Przede wszystkim słuchać. Także tego, by nie radzić, a towarzyszyć swoim dzieciom. Pamiętam pewną rozmowę z córeczką. Opowiadała o chłopcu z przedszkola, który czasami bił inne dzieci. Jej też nieraz się oberwało. Słuchałam i potakiwałam (chociaż w głowie miałam już tysiąc rad i wyjaśnień). Córcia na koniec chwilę pomyślała (tego też się nauczyłam: jak dziecko nic nie robi lub nie mówi, to myśli) i powiedziała: „Dobrze, że on nie mieszka u nas w domu”. Znalazła odpowiedź na swoje zmartwienie - zupełnie inną, niż ta, jakiej chciałam udzielić. Nauczyłam się też trzymać stronę mojej córki. Gdy nie chciała się bawić z córeczką koleżanki, byłam trochę zła, bo nie mogłam spokojnie pogadać. Już chciałam jej coś powiedzieć, ale się powstrzymałam. Martusia dopiero później powiedziała, że ta druga dziewczynka nie pozwoliła jej bawić się swoimi zabawkami, więc ona nie chciała z nią spędzać czasu. Wcześniej pewnie bym zwróciła jej uwagę, że nie umie bawić się z innymi dziećmi i jeszcze bym zagroziła, że nigdzie więcej jej nie wezmę ze sobą...
Czyli warto słuchać...
Zajęcia pozwoliły mi odkryć, jak piękny i czysty jest świat dzieci, jak umieją one dbać o swoje potrzeby, bronić się, troszczyć i pomagać innym. Dzieci dużo uczą się od nas. Dziś wiem, że szczęśliwe dzieci to te, które mają szczęśliwych rodziców. My też mamy swoje prawa, potrzeby, obowiązki, o tym trzeba dzieciom mówić i to pokazywać. Zaczytałam się w książce „Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci” A. Faber i E. Mazlish. Żyjąc w zgodzie ze swoimi uczuciami i potrzebami, uczymy dzieci tego samego. Byłam zaskoczona, gdy córeczka pierwszy raz zawołała: „Rodzice, kto może do mnie przyjść?”. Pokazaliśmy z mężem, że my również czasami potrzebujemy czasu na odpoczynek i nie zawsze możemy robić coś z dziećmi, że nasze potrzeby też są ważne (ale idziemy, gdy skończymy siedzenie na tapczanie i picie herbaty, rozmowę lub sprawdzanie czegoś w telefonie). Najtrudniejszą rzeczą (z której najbardziej się cieszę) było nauczenie się nierozbierania i nieubierania córeczki w przedszkolu, tylko „spokojnego” czekania, aż ona porozgląda się, kto już przyszedł, co się dzieje wokół, jakie nowe prace pojawiły się na wystawie i w końcu zabierze się za samodzielne rozbieranie. Mama „szybko, już, dokładnie, tu i teraz” polubiła mamę „pozwól dziecku zrobić to tak, jak umie”. Czasami mam z tego powodu więcej czasu dla siebie, czasami mniej, ale w środku czuję wielką radość i dumę, że mam takie zdolne dzieci i że ja jestem zdolna do zmiany.
Każdemu polecam tę formę rozwijania siebie i przyglądania się swoim relacjom z dzieckiem!
Agnieszka Wawryniuk
Echo Katolickie 7/2016
opr. ab/ab