Chrystus ma twarz drugiego człowieka - przekonują siostry albertynki i zamieniają słowa w czyn. O duchowych córkach św. Brata Alberta
Każdego dnia przed furtą domu zakonnego ss. albertynek przy ul. Cmentarnej18 w Siedlcach od kilkunastu do kilkudziesięciu osób w zimie czeka na jedzenie, ubranie, dobre słowo. Siostry nie sprawdzają dokumentów, nie zdołają też dotrzeć do wszystkich problemów, tak często wstydliwie ukrywanych czy zatapianych w wódce. Ich zadaniem pozostaje tak podać przysłowiową kromkę chleba, by uszanować obdarowanego.
Kiedy kilkunastoletnia Dorota Kondracka, rozważając swoje powołanie, w siedleckim domu dziecka przy ul Niedziałka, gdzie dyrektorką była jej siostra cioteczna, spotkała pracujące tam ss. albertynki, pomyślała, że choć zakon ją wzywa, to raczej nie widzi się w tym zakapturzonym zgromadzeniu. Gdy jednak dowiedziała się, że jego patronem jest św. brat Albert Chmielowski, zaczęła baczniej przyglądać się siostrom. Ojciec ubogich bowiem zawsze ją fascynował. Dzięki niemu i rodzicom już w dzieciństwie była wyczulona na drugiego człowieka i chciała mu służyć. Zamierzała zostać nauczycielką lub lekarzem. Jednak Bóg miał wobec Doroty swój plan. W pewnym momencie jedynym zgromadzeniem, o którym zaczęła myśleć poważnie, były - o ironio - albertynki. Nie zrażały jej nawet opowieści sióstr, że to dość ciężki zakon. Wręcz przeciwnie: tym bardziej chciała tam być. I tak stała się s. Hieronimą. - Bóg spełnił moje marzenia, bo jestem poniekąd i nauczycielem, i lekarzem. Opatruję zarówno rany duchowe, jak i fizyczne. Posługa drugiemu człowiekowi sprawia mi ogromną radość. Przez pięć lat pracowałam w domu opieki w Lublinie, 14 lat spędziłam też na Ukrainie, gdzie wiele się nauczyłam, m.in. tego, że Chrystus ma twarz drugiego człowieka. I choć bywa ona zniekształcona przez cierpienie, samotność, kalectwo, bezdomność czy nałóg, to zawsze jest to nasz bliźni. Św. brat Albert mówił: „żeby podeprzeć kulawy stół, nie można go obciążać, pochylić się trzeba i z dołu podeprzeć”. Jako jego duchowe córki staramy się o tym pamiętać. Otwierając furtę, otwieramy serca - zapewnia s. Hieronima, przełożona domu ss. albertynek przy ul. Cmentarnej, gdzie obecnie mieszka 18 zakonnic, głównie emerytek.
Życie duchowe zgromadzenia kształtuje się w oparciu o Ewangelię odczytywaną w duchu św. brata Alberta, który dla sióstr pozostaje przykładem szerokiego spojrzenia, twórczej inicjatywy i wrażliwości na potrzeby czasów w posłudze najuboższym. Szczególną cechą albertynek jest łączenie modlitwy z pracą służebną za przykładem swojego założyciela, którego życie - wypełnione niestrudzonym czynem posługi najbiedniejszym i opuszczonym - przepojone było modlitwą sięgającą kontemplacji Chrystusa cierpiącego. Naczelną zasadą wszelkich dzieł zgromadzenia jest miłość, którą św. brat Albert nakazywał świadczyć czynem, ucząc siostry, by były dobre jak chleb. - Dobroć, życzliwość i miłość, którymi winna odznaczać się albertyńska posługa, mają źródło w głębokiej i autentycznej więzi z Bogiem. To właśnie od Jezusa, który stał się Chlebem Życia, uczymy się być dobrymi jak chleb - tłumaczy s. Hieronima, dodając, że zgromadzenie ma równocześnie charakter pokutny. Wyraża się on w prostym i ubogim stylu życia, pełnym wyrzeczeń i ograniczeń. Siostry podejmują trud pracy dla ubogich i nieszczęśliwych w duchu pokuty i solidarności z nimi oraz w przekonaniu, że - jak podkreślał św. brat Albert - „służąc ubogim, trzeba samemu być ubogim, aby tej służby nie porzucić”. W myśl tych słów 18 zakonnic, które obecnie mieszkają przy ul. Cmentarnej, stara się dzielić z potrzebującymi tym, co mają, nawet bardzo skromnymi emeryturami. - Nasze siostry seniorki z wielką radością i miłością posługują przy furcie. Może dlatego, że wiele z nich pamięta naprawdę trudne czasy, np. wojnę. Wiedzą, co to głód lub brak dachu nad głową. Dlatego tak ofiarnie pomagają innym, wypełniając tym samym testament naszego ojca założyciela - dodaje przełożona.
Większość osób, które każdego dnia przychodzą do furty, to mężczyźni. Proszą głównie o jedzenie, ubranie, zimą o ciepły koc czy kołdrę, ale też o dobre słowo, modlitwę, różaniec, lampkę na grób mamy. Siostry nie sprawdzają dokumentów, nie zdołają też dotrzeć do wszystkich problemów, tak często wstydliwie ukrywanych czy zatapianych w wódce. Ich zadaniem jest tak podać przysłowiową kromkę chleba, by uszanować tego, kto o nią prosi. - Czasami dzielą się z nami swoją historią życia. Na podstawie tych - często bardzo dramatycznych opowieści - mogłybyśmy napisać książkę. Wielu z tych ludzi na ulicę lub na skraj nędzy zaprowadził alkohol, przez który zostawiła ich żona, odwrócili się bliscy. Nie osądzamy, ale staramy się, jak tylko możemy, wydobyć z potrzebujących to, co w nich piękne i dobre. Czasami wystarczy słowo, drobny gest. A oni potrafią być naprawdę wdzięczni - zapewnia s. Hieronima, wspominając pewnego mężczyznę, który codziennie przychodził do furty zazwyczaj w „stanie wskazującym na spożycie”. Pewnego dnia, odbierając chleb, ze łzami w oczach powiedział: „Siostro, dziękuję nie tylko za jedzenie, ale i za uśmiech, jakim nas obdarzacie”. Zapytał też, czy może ucałować krzyż, jaki albertynki noszą przy habicie. „Ale pewnie siostra się brzydzi” - stwierdził, zwracając się do s. Hieronimy. - Odpowiedziałam, że absolutnie się nie brzydzę, bo przecież jest człowiekiem stworzonym na Boży obraz i Boże podobieństwo. Podałam mu krzyż, ucałował go i poszedł, a na drugi dzień przyszedł trzeźwy. Wtedy opowiedział mi, dlaczego znalazł się w tym miejscu. Zaczęłam zastanawiać się, jak ja bym postąpiła w jego sytuacji. Może jeszcze gorzej? Dlatego nikogo nie można osądzać. Często bowiem nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wielkie dramaty ludzie noszą w sobie - podkreśla zakonnica.
Ss. albertynki są przekonane, iż Bóg szuka każdej okazji, by dotrzeć do serc ich podopiecznych, dlatego posługujące przy furcie siostry zawsze starają się porozmawiać, przypomnieć człowiekowi, że jest dzieckiem dobrego Boga, dając posiłek, czystą odzież i okazując szacunek. „Siostry zawsze mówią do nas «proszę pana». Tymczasem wśród swoich jestem burak albo jeszcze gorzej” - usłyszały kiedyś zakonnice.
Inna historia: do furty zadzwonił mężczyzna, prosząc o coś do jedzenia. Ubrany był w cienką kurtkę i buty bez podeszwy, a na dworze było sporo na minusie. - Nie mogłyśmy w taką pogodę pozwolić mu odejść praktycznie na bosaka. Butów wprawdzie nie miałyśmy, ale jedna z naszych seniorek oddała mu swoje zimowe skarpety - opowiada s. Hieronima, zaznaczając, iż bywają też tacy, którzy proszą rozbrajająco jak dzieci: „Siostro, tak mi się chce cukierka...”. - I jak nie spełnić takiej zachcianki? Przecież taka słodycz opatrzona odpowiednim przesłaniem typu „Bóg cię kocha” może zdziałać cuda - zauważa z uśmiechem.
Nie wszyscy to rozumieją. Zdarza się, że albertynki słyszą na ulicy zarzuty, iż pomagają pijakom, którzy wcześniej czy później wymienią kupioną przez zakonnice w ciucholandzie ciepłą kurtkę czy buty na alkohol. - Owszem, bywa i tak. Ale wtedy zawsze myślimy sobie, że nawet gdy pochodził w tym tylko godzinę, ale było mu ciepło, to warto - odpowiada przełożona.
Zakonnice podkreślają, że nie ma nic piękniejszego niż człowiek, który po latach życia w nędzy wydostaje się z niej, staje na własne nogi i zaczyna wierzyć w siebie. Jak choćby ten człowiek od krzyża, który nie pije już od ponad półtora roku i mówi: „Siostry, świat na trzeźwo jest zupełnie inny”. Albo pan Jacek - niedawno stały bywalec spod furty, a dzisiaj pracownik piekarni przynoszący siostrom codziennie swój deputat w postaci kilku bochenków chleba: „Tyle lat korzystałem z waszej pomocy, teraz chcę się odwdzięczyć”.
Podobnie jak bezdomne małżeństwo, które jakiś czas temu dzień w dzień przychodziło na ul. Cmentarną po jedzenie. - Spotkałam ich w galerii. Okazało się, że sprzątają tam nocami, zarabiając w ten sposób, dzięki czemu wynajęli małe mieszkanie. To już zupełnie inni ludzie niż ci, którzy jeszcze nie tak dawno pukali do naszych drzwi - zapewnia s. Hieronima.
Albertynki przyznają, że ten rok jest dla nich szczególny. - Jego patron - św. brat Albert - skłania każdą z nas do powrotu do źródeł, przypominając, iż jesteśmy powołane do rozpalania miłosiernej miłości i niesienia pociechy pozbawionym ciepła rodzinnego i należnego im miejsca w społeczeństwie, a także budzenia nadziei tam, gdzie jej nie ma - zaznacza siostra przełożona. - Wielką rzeczą jest człowiek - ta zasada ojca ubogich św. brata Alberta dotyczy każdego człowieka. Każdy człowiek jest wielką sprawą już dla tego samego, że jest człowiekiem. I nie ma znaczenia, czy jest to dziecko rokujące, czy też gasnący już staruszek, niemowlę z domu samotnej matki czy też głęboko upośledzona umysłowo dziewczynka z ośrodka opiekuńczo-leczniczego. Staruszka z domu opieki czy mężczyzna umierający w hospicjum. Ecce homo - przypomina s. Hieronima.
JKD
Echo
Katolickie 24/2017
opr. ab/ab