"Czarny humor", czyli o Kościele na wesoło…
Jeśli w Kościele zdarzają się różne gafy, to dlaczego wspólnie się z nich nie pośmiać? Zdaniem autorów „Czarnego humoru” żart oraz dystans do siebie są równie ważne jak modlitwa i pracowitość!
Wśród wielu otrzymanych z racji niedawnych świąt życzeń jedne były szczególne! Na dołączonym filmie ks. Bogusław Kowalski, proboszcz parafii katedralnej diecezji warszawsko-praskiej, dzieli się anegdotą...
„W pewnej parafii odbywały się jasełka. I to, co zrobił mały chłopiec podczas przedstawienia, było po prostu mistrzostwem świata! - zastrzega. „Na scenie dwóch bystrych czterolatków. Jeden w roli Józefa, drugi gra karczmarza. Wszystko szło dobrze, ale nagle karczmarz chciał być dowcipny i gdy Józef zapytał go: «Karczmarzu, karczmarzu, czy przyjmiesz mnie pod swój dach? Mnie i Maryję, która jest w stanie błogosławionym?» Wiadomo, co powinien był odpowiedzieć: «Wynoś się, biedny jesteś, nie ma miejsca». A on zrobił mu psikusa i rozwalił całą rolę, mówiąc: «Oczywiście, zapraszam! ». Józef zbaraniał i oczami daje znać, że «nie», żeby powiedział: «nie!». «Pytam cię jeszcze raz: karczmarzu, karczmarzu, czy przyjmiesz Maryję i mnie pod swój dach?». «Zapraszam, mam dużo jadła, miejsca». Każdy by pewnie zgłupiał w takiej sytuacji, a Józef zachował zimną krew (czterolatek!) i mówi: «Maryjo, chodź, tu jest dla nas za drogo»”...
„Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwy śmiech można usłyszeć u dzieci i za murami klasztorów” - komentuje ks. Piotr Pawlukiewicz - legenda polskiego kaznodziejstwa. „Czarny humor, czyli o Kościele na wesoło” to zbiór zabawnych historii z życia księży i wszelkich kościelno-parafialnych okoliczności, w których nietrudno o komiczne wpadki. Książka, powstała na bazie bestsellerowego nagrania, jest zapisem spotkań obu księży - serdecznych przyjaciół jeszcze z czasów seminarium - w sądeckiej siedzibie RTCK. Zaproszeniu do podejrzenia Kościoła z nieco innej strony towarzyszy zachęta ze strony autorów do praktykowania codziennego poczucia humoru. „Śmiech to zdrowie!” - ks. P. Pawlukiewicz przywołuje znane powiedzenie. „Jeśli diabeł przyjdzie i oświadczy ci: «Jesteś głupi», to trzeba mu powiedzieć: «No jasne! Sam to wczoraj mówiłem!» Uprzedzić go. Jeśli sam się wyśmiejesz (w pozytywnym sensie!), to już nikt cię nie będzie mógł wyśmiać” - radzi. Wspomina też cenną lekcję, jaką dało mu samo życie... Konkretnie jeden „muminek”!
Pewnego razu ks. Piotr został zaproszony przez zakonnice na spotkanie opłatkowe z udziałem upośledzonych dzieci. Siostry prosiły, by wziął gitarę. „Kiedy wszedłem, to ja się tych dzieci po prostu przestraszyłem. Biegają, krzyczą... Siostra mówi: «Niech ksiądz gra Wśród nocnej ciszy». «Chwileczkę, muszę nastroić instrument». Siostra prosi raz jeszcze: «Proszę księdza, tylko głośno! Wśród nocnej ciszy czy coś innego, niech ksiądz zagra». «Chwileczkę, poprawię jeszcze instrument!» - odpowiadam, a w duszy boję się coraz bardziej. W końcu przychodzi taki „muminek”, staje naprzeciwko mnie, przechyla głowę i mówi: «Ty, wal w te druty, bo jak nie walniesz, to ja walnę...». W jednej chwili całe powietrze ze mnie zeszło” - podsumowuje.
Na zachowania dzieci jako wdzięczny temat wszelakich anegdot wskazuje też ks. B. Kowalski. „Nie zapomnę, jak mi kiedyś mały chłopiec w czasie modlitwy powszechnej powiedział do mikrofonu: «Módlmy się za Kościół, żeby nie zbankrutował jak inne firmy»”. Inna zabawna sytuacja, którą wspomina, miała miejsce podczas rorat w jego parafii. Wikariusz spytał dzieci, jak to było ze zwiastowaniem. „Dzieci, gdy są dobrze katechizowane, mają świetny ład teologiczny, tylko mówią o tym w sposób dziecięcy, często na jednym oddechu” - zauważa. I opowiada: „Mały chłopiec podnosi rękę. «A ze zwiastowaniem było tak: Anioł Gabriel zesed z nieba i mówi: „Dzień dobry, Marysiu, bedzies Matkom Syna Bozego”. Maryja odpowiedziała: „Nie będę”. A on Jej na to: „Bedzies, bedzies” i wrócił do nieba»”.
Kolejny przykład podany przez proboszcza z warszawskiej Pragi dotyczył sytuacji, jaka wydarzyła się tuż po świętach Bożego Narodzenia. Jeden z proboszczów wszedł do kościoła, by w ciszy pomodlić się przy żłóbku. Klęknął i patrzy... nie ma figurki Dzieciątka! „Wkurzył się, że pewnie ktoś ukradł. Rozgląda się, a tu wchodzi do kościoła dzieciak z sankami i z figurką Pana Jezusa pod pachą. «Chodź no tutaj, to ty ukradłeś!?». «Nie, proszę księdza» - aż się skulił w sobie. - «Ksiądz nie krzyczy, ja tylko... tak mocno się modliłem, żeby dostać sanki na gwiazdkę i Pan Jezus mnie wysłuchał! I dlatego psysłem i chciałem Pana Jezusa przewieźć trzy razy sankami dookoła kościoła...»” (sic!)
Na zakończenie anegdota wprost... z seminaryjnej auli! Ks. Bogusław opowiada, jak ksiądz biblista, profesor światowej sławy, wygłaszał wykład o słynnych odkryciach w Qumran, w czasie których odnalazły się oryginalne manuskrypty Pisma Świętego. „Mówił o tym z wypiekami na twarzy. «I, proszę księży! I szedł pasterz z owcami! I jedna owca wpadła do groty i on jej szukał, zaczął rzucać kamyczkami (...) usłyszał dźwięk, wszedł i patrzy, a tu oryginalny tekst...». Tak opowiada i opowiada... «Czy są może pytania?» - zwraca się na koniec do słuchaczy. Jeden z kleryków, który nigdy dotąd nie zabierał głosu, podnosi rękę. «Przepraszam, księże profesorze, a czy ta owca się znalazła?»”.
AW
PYTAMY ks. Pawła Siedlanowskiego, dyrektora Katolickiej Szkoły Podstawowej w Siedlcach
Kościół kojarzy się nam z powagą, długimi ceremoniałami, dostojeństwem. Budujemy piedestał, na którym sami też się często lokujemy jako ci „lepsi”, świętsi od innych - nie zauważając niejednokrotnie, jacy przy tym jesteśmy śmieszni. Czy tak musi być?
Ks. Tadeusz Dajczer zwykł mówić, że cnota humoru ma wartość egzorcyzmu! Kiedy stajemy weń uzbrojeni w szranki do walki ze złym duchem, uderzamy w jego najczulszy punkt: pychę. Zazwyczaj wtedy odstępuje. Sztuka śmiania się z siebie pozwala też toczyć zwycięskie boje z innym bożkiem, tj. własnym „ja” - śmiertelnie poważnym, nietykalnym i absolutnym. A tymczasem dobry, mądry dystans, poczucie humoru pozwalają zobaczyć, że każdy z nas jest przed Bogiem - jak mówiła św. Tereska - takim małym „nic”; właściwie „ustawić” się w relacji do Niego i bliźnich. Pozwala stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie: „Zobacz, gościu, jaki jesteś niedorzeczny, zamartwiasz się byle głupstwem, gonisz nie wiadomo za czym, ciągle chcesz coś znaczyć, a i tak okaże się, że to wszystko w ostatecznym rozrachunku jest bez wartości. Zostaw swój egoizm, zdetronizuj własne „ja” i zacznij żyć normalnie! Bądź wolny! Zobacz, tylko Bóg jest ważny, sprawa twojego zbawienia, a wszystko inne to bezwartościowe świecidełka...”.
Czy Jezus śmiał się? Jakoś ewangeliści milczą na ten temat...
Na pewno! Bywał na weselach. Musiał mieć duży dystans do siebie, skoro zdarzało się Mu chodzić na „imprezy” do celników i faryzeuszy. Nie bał się oskarżeń o bycie dziwakiem. A i gromadka, którą wokół siebie zebrał, to była niezła „menażeria” - zbiorowisko charakterów i „charakterków”. Jak ktoś żartobliwie napisał: plątał się Najświętszy Sakrament pomiędzy garnkami w kuchni u Maryi i pewnie nieraz po łapkach dostał od swojej Matki... Był człowiekiem z krwi i kości. Jednym z nas. Jakoś trudno mi Go sobie wyobrazić jako „chodzącą powagę”, w szeleszczących szatach, zasnutego dymem kadzidła...
No dobrze, ale gdzie leżą granice dowcipu, humoru? Drugie przykazanie Dekalogu wyraźnie je definiuje: „Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno”.
Śmiać się można - i trzeba! - z siebie, ze swoich wad. Nie powinno się śmiać z innych, z ludzkich ułomności. Nie wolno też przekraczać granicy, jeśli ucierpiałaby na tym świętość Boga, dewaluować Jego przymiotów itd. Wyczuwamy ją wyraźnie. On jest wartością samą w sobie, Panem wszechrzeczy. W Nim znajdujemy sens swojego istnienia. Jemu nie zaszkodzi, gdy ludzie Go ośmieszą, zdeprecjonują (co dzieje się nader często) - to ich najbardziej osłabi.
Ludźmi śmiertelnie poważnymi byli faryzeusze. Pewni swojej powagi i znaczenia na każde zwrócenie uwagi reagowali agresją. Czasem taka postawa i nam grozi...
Owszem. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że najtrudniej pracuje się z ludźmi ultrapobożnymi. Tam nie ma miejsca na tolerancję dla słabości, miłosierdzie. Nie ma świadomości własnej niedorzeczności i śmieszności, skarlenia. Faryzeizm jest odwrotnością prostoty. Staje się zaprzeczeniem ewangelicznej ufności dziecka, które jest autentyczne, otwarte, szczere, ma świadomość swojej zależności od innych. Pan Bóg na pewno ma poczucie humoru - a najlepszy dowód tego możemy zobaczyć, spoglądając każdego dnia w lustro: ktoś taki jak ja może do Niego wołać Abba! - Ojcze! Jest dziedzicem Jego obietnic! Dlatego śmiejmy się jak najczęściej. Uśmiech kruszy mury, łamie lody, pozwala inaczej postrzegać siebie i otaczający świat. Również ten „kościelny”. Dzięki temu Kościół stanie się bardziej ludzki, zwyczajny, może przez to mniej będzie w nim zgubnego „zadęcia”, które niekiedy tak skutecznie oddziela go od rzeczywistości.
Dziękuję za rozmowę.
AGNIESZKA WARECKA
Echo Katolickie 3/2018
opr. ab/ab