Chorzy przybywają do Kodnia od ponad 80 lat. O łaskach uproszonych za wstawiennictwem Maryi
Nie ma piękniejszego miejsca na organizowanie pielgrzymki chorych niż sanktuarium w Kodniu, bo gdzie indziej niż u Matki szukać mamy pocieszenia, uzdrowienia i umocnienia?
Madonna Gregoriańska zdobyła serca Podlasian. Pielgrzymują do Niej młodzi i starsi, zdrowi i chorzy, samotni, narzeczeni i całe rodziny. Nikt nie odchodzi z pustym sercem. Wzruszeniem i otuchą napełnia napis widoczny przy obrazie Matki Kodeńskiej: „O Maryjo, zatrzymaj kroki moje na drogach Twych, aby się nie chwiały nogi moje...”.
Odkąd cudowny wizerunek zawitał na Podlasie, z Kodnia zaczęły płynąć potoki łask. W Pięknej Pani zapatrzonej w biednych, schorowanych i utrudzonych okoliczni mieszkańcy odnaleźli cudowną Lekarkę i Wspomożycielkę. Do dziś wielu pyta: „Gdzie mam iść, jak nie do Kodnia?” i nie chodzi wcale o miejscowość, ale o Matkę, która zawsze jest i słucha.
Jej ołtarz obeszły na kolanach miliony ludzi. Idą w ciszy, szepczą „zdrowaśki”, czasem tylko milczą i patrzą, bo nie mają już słów, bo brakuje nawet łez...
- Obserwuję tych, którzy przyjeżdżają na odpust chorych. Po jednych widać chorobę bardziej, po innych mniej. Idą z kulami, laskami, jadą na wózkach, nierzadko z grymasem cierpienia na twarzy, z widocznym wysiłkiem. Mimo wszystko ciągną do Kodnia i proszą swoją Matkę o cud uzdrowienia, o ulgę. Nie mamy wyłożonej księgi z prośbami i podziękowaniami. Pielgrzymi zapisują je na małych karteczkach. Często nie podają imienia, podpisują się słowami: „Twoja czcicielka”. Dziękują za uzdrowienie z choroby nowotworowej, z alkoholizmu, za przywrócenie jedności w rodzinie, za złagodzenie wieloletnich nieporozumień. Najbardziej wzruszają mnie prośby notowane dziecięcym pismem. W gardle ściska, gdy czytam: „Maryjo, spraw, by mój tato nie pił”. To dla mnie bardzo mocne doświadczenie - opowiada o. Mateusz.
Rzecznik klasztoru przyznaje, że co jakiś czas na furtę albo do kustosza przychodzą ludzie, którzy składają wota za uzdrowienia czy inne łaski otrzymane za wstawiennictwem Matki Bożej Kodeńskiej. Wracając do odpustów, podkreśla, że na lipcowe uroczystości przyjeżdżają średnio cztery tysiące pielgrzymów. Największa frekwencja jest wtedy, gdy 2 lipca wypada w czasie weekendu. Pogoda również bywa czynnikiem decydującym.
- Przybywają grupy zorganizowane, ale sporo jest też osób indywidulanych. Trudno wszystkich zliczyć. Wielkim doświadczeniem dla zgromadzonych jest moment błogosławieństwa lourdzkiego, kiedy biskup idzie alejkami i błogosławi wiernych Najświętszym Sakramentem. To trwa około kilkunastu minut. Na twarzach pielgrzymów widać skupienie i wzruszenie. Widać, że wyczuwają bliskość Chrystusa, oddają Mu swoje problemy, cierpienia i trudności. Po uroczystościach nieraz rozmawiamy z wiernymi. Mówią, że czują się umocnieni, że wspólna modlitwa jednoczy ich z Chrystusem, że patrząc na innych chorych, nie czują się osamotnieni w swoim cierpieniu. Wspominają, że ofiarowują swoje trudy za Kościół powszechny i diecezjalny, za jedność w rodzinach - zaznacza o. M. Pawłowski.
W zachowanych kronikach można znaleźć świadectwa osób, które doznały uzdrowienia w czasie odpustu chorych. Odczytując zatarte pismo, o. Mateusz przytacza dwa świadectwa. Jedno zostało złożone 3 września 1934 r. przez p. Michała z okolic Białej Podlaskiej. Mężczyzna zeznaje, że 15 maja tego samego roku niefortunnie uderzył nogą w „grubą rzęź”. Kończyna spuchła aż do wysokości kolana. W wyniku urazu utworzyła się też 15 cm rana, która pomimo leczenia nie chciała się goić. „2 lipca wraz z innymi chorymi pielgrzymami przybyłem do Kodnia, gdzie brałem udział we wszystkich nabożeństwach. Zaraz po tej uroczystości rana zaczęła się goić, a po dwóch tygodniach była zupełnie zagojona” - zeznaje p. Michał. Zaznacza, że swoje świadectwo może potwierdzić przysięgą. Jako niepiśmienny stawia pod zeznaniem krzyżyk. Świadectwo przyjął i spisał ówczesny superior o. Franciszek Kowalski.
Kolejne świadectwo pochodzi z 9 września 1934 r. Dotyczy 47-letniej Franciszki z parafii Horbów. Kobieta zeznała, że w wigilię Zielonych Świąt (20 maja 1934 r.) została dotknięta paraliżem. Całą lewą stronę ciała miała niewładną. „Przez trzy tygodnie krewni musieli mnie przenosić z miejsca na miejsce, oprócz tego cierpiałam na straszne bóle w lewej połowie głowy. Potem trochę się poprawiło, ale ból głowy i paraliż nie ustępowały”. Kobieta postanowiła wybrać się do Kodnia. W domu próbowała uklęknąć i położyć się krzyżem, ale dojmujący ból nie pozwalał na zajęcie żadnej z tych pozycji. Do sanktuarium przybyła 1 lipca z córką i z mężem. Już od momentu przybycia czuła ulgę. Z pomocą córki weszła do kościoła. Tu, ku własnemu zaskoczeniu, uklękła, a potem położyła się krzyżem. Następnie usiadła na ławce i włączyła się do wspólnego śpiewu. W postawie siedzącej trwała dwie godziny. To też było zaskakujące, ponieważ w domu mogła siedzieć maksymalnie 20 minut. „Wyszłam z kościoła prawie zdrowa, ku wielkiemu zdziwieniu męża i córki. Bóle głowy zniknęły zupełnie” - opisuje kobieta. 2 lipca wzięła udział we wszystkich punktach uroczystości, ponownie modliła się, leżąc krzyżem. „Po błogosławieństwie chorych wróciliśmy do domu. Stan mego zdrowia poprawiał się w dalszym ciągu. Dziś tylko od czasu do czasu czuję lekki ból w lewym ramieniu. Cały lewy bok i ramię są jednak zupełnie zdrowe. Nie mam jeszcze zupełnej władzy w lewej dłoni, ale mogę poruszać palcami, które dawnej były sztywne i skrzywione” - zeznaje pod przysięgą.
To tylko dwa świadectwa pierwszego odpustu. Ile łask spłynęło przez te wszystkie dziesięciolecia na proszących, wiedzą jedynie Bóg i Maryja. Jeśli szukasz cudu, jedź do Kodnia...
AWAW
Dziękuję o. Mateuszowi i o. Piotrowi Wójcikowi za pomoc w przygotowaniu tego artykułu.
Echo Katolickie 26/2018
opr. ab/ab