Chrystus Król

Panowaniu Chrystusa Króla coraz mocniej przeciwstawia się postchrześcijańska rzeczywistość, w jakiej żyjemy. Jak odnaleźć się w tym świecie z ideałami Ewangelii?

Co to znaczy panować? Czy większą władzę ma ten, kto skazuje na więzienie i śmierć, czy też ten, kto potrafi z serca przebaczyć? To ważne pytania. Szczególnie dzisiaj, kiedy stojąc przed obliczem Chrystusa Króla, próbujemy dociec istoty Jego królewskiego miana.

Jednym z najcenniejszych polskich obrazów religijnych jest „Ecce homo” namalowany przez Alberta Chmielowskiego. Według relacji Leona Wyczółkowskiego, malarz zaczął tworzyć swoje dzieło w 1879 r. w kościele św. Ducha we Lwowie. Niedokończony obraz podarował w 1904 r. arcybiskupowi Andrzejowi Szeptyckiemu. Dziś jest on umieszczony w ołtarzu kościoła - sanktuarium św. brata Alberta w Krakowie przy ulicy Woronicza 10. Wizerunek powstawał w szczególnych okolicznościach. Najpierw pozował do niego Bolesław Krzyżanowski, kuzyn Chmielowskiego. To jednak nie wystarczyło artyście. Podanie, utrwalone piórem Karola Wojtyły w poemacie „Brat naszego Boga” głosi, że obraz Chrystusa na dziedzińcu pretorium (nawiązując do J 19,1-5) brat Albert malował wiele lat. Czerpał inspirację z rysów twarzy żebraków, bezdomnych i tych, których spotkał na co dzień. Dzieła nigdy nie skończył, bo i nie mógł skończyć - odbicie ewangelicznej sceny stało się „przestrzenią otwartą”.

***

Od wieków artyści próbowali na różne sposoby tworzyć wyobrażenia Chrystusa. Nie bez znaczenia był fakt, w jakiej epoce żyli. Po dziś dzień zasadą w prawosławnych szkołach malowania ikon jest poprzedzanie procesu tworzenia dzieła postem i modlitwą. Zdarzało się, że malarz kreśli rysy Chrystusa, sam będąc na kolanach.

Idea Chrystusa Króla stała się dominująca w chrześcijaństwie od IV w., po ogłoszeniu przez sobór nicejski (325 r.) dogmatu o jedności Boskiej natury. Dla ukazania treści panowania Chrystusa posłużono się symboliką zapożyczoną z formuły cesarskiej. Wyposażono Go w atrybuty imperatora, zwycięzcy, naznaczono znakami ludzkiej potęgi. Z tego samego okresu pochodzą pierwsze wizerunki Chrystusa Pantokratora (Wszechmogącego). Jezus przedstawiony jest w pozycji stojącej lub siedzącej na tronie, z otwartym Pismem Świętym w lewej dłoni i uniesioną prawą dłonią w geście błogosławieństwa. Tradycja takiej prezentacji Zbawiciela przetrwała do naszych czasów. Jest powielana w ikonografii, poezji, obecna w pieśniach pasyjnych, hymnach.

***

Rodzi się pytanie: któremu wizerunkowi Chrystusowego panowania bliżej do oryginału? Aby znaleźć odpowiedź, trzeba sięgnąć do Ewangelii. Narodzony w stajni, wychowany w ubogim domu, przyjaciel żebraków, otoczony gromadą uczniów rekrutujących się w większości z robotników i rybaków, niemający domu ani skrybów, którzy by notowali wygłaszane nauki... Gdzie tu panowanie, cesarskie szaty, atrybuty władzy, w które tak ochoczo przez wieki stroją Jezusa rzeźbiarze, poeci, malarze? Sam o sobie mówił, że przyszedł po to, by służyć i swoje życie oddać na okup za wielu. Zbudowano mu szczególny „tron”: krzyż, do którego Go przybito. Dlatego też triumfalizm „na ludzki obraz i podobieństwo”, po który tak chętnie sięgamy w teologii czy eklezjologii (przy okazji szukając sposobów, aby coś z niego „uszczknąć” dla siebie), jest nieporozumieniem. Jezus pokonał śmierć, zniweczył skutki grzechu - to fakt. Mamy prawo i obowiązek, by wyrażać radość z tego powodu, nieść je światu jako Dobrą Nowinę - ukazywać jako ratunek, drogę do jego sanacji. Ważne jest, aby zachować wierność Ewangelii i ukazywać taki obraz Chrystusa Króla, który tam - z Jego woli i ustanowienia - został namalowany.

Sam pośrodku świata?

Wspominając uroczyście Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, nie możemy stracić z horyzontu prawdy. Czy się nam to podoba, czy nie, żyjemy w epoce postchrześcijańskiej. Pozostały nazwy, elementy tradycji, fasady, ale coraz mniej królowania Boga. Musimy się nauczyć funkcjonować w nowej sytuacji.

Któż nie słyszał o słynnej figurze Chrystusa górującej na Rio de Janeiro? Lśniący bielą posąg, wzniesiony na szczycie Corcovado, mierzy 38m. Olbrzymia statua Chrystusa, zaprojektowana przez francuskiego rzeźbiarza polskiego pochodzenia Paula Landowskiego, stała się wizytówką miasta. Każdego roku miliony turystów przybywają doń, robią zdjęcia. Dla jakiej części z nich spotkanie z Cristo Redentor jest duchowym doświadczeniem, a dla ilu co najwyżej lokalną atrakcją?

Pielgrzym i włóczęga

Współcześnie w analizie rzeczywistości pojawiło się niemało pojęć zawierających w nazwie partykuły „post” lub „po”: postmodernizm, ponowoczesność, postkolonializm, postkomunizm itd. Posługujący się nimi badacze, socjologowie, historycy idei twierdzą, że nie chodzi tu o zabieg lingwistyczny, ale o precyzyjniejsze wyjaśnienie natury epoki,  nie tyle o chronologię, co raczej o ukazanie nowej jakości widzialnego świata. Zygmunt Bauman przypisuje jej miano ponowoczesności. O co tu chodzi? Naturę zjawiska dobrze oddaje zestawienie obrazu pielgrzyma i włóczęgi. Pierwszy dąży do założonego wcześniej celu, jest refleksyjny, racjonalnie ocenia swoją sytuację, świadomie dobiera środki służące do jego realizacji. Drugi, podobnie jak pielgrzym, znajduje się w drodze, jest w ciągłym ruchu - tu jednak podobieństwa się kończą. Dla włóczęgi wędrowanie stanowi sens sam w sobie. Nie ma określonego celu, nie realizuje żadnego zamysłu - ruch i zmiana są dla niego wartościowsze niż sam cel. Jego życie cechuje niestałość, bezcelowość, szukanie emocji dla samych emocji, kolekcjonowanie wrażeń i doświadczeń. Wg socjologa jest on symbolem nowych czasów (Z. Bauman, „Dwa szkice o moralności ponowoczesnej”, Warszawa 1994 r.).

Postchrześcijaństwo

Czymże jest? Nie jest negacją ani też postawą zorientowaną „anty” wobec chrześcijaństwa. Mówiąc najprościej: jest podniesioną do potęgi entej obojętnością. „Podstawy współczesnej kultury nie są ani niechrześcijańskie, ani antychrześcijańskie - są postchrześcijańskie. Pochodzą one z chrześcijaństwa, jednak chrześcijaństwo doznaje we współczesnej kulturze «nie śmierci w wyniku tortur, lecz cichej eutanazji»” - pisał G. Vahanian.

„Czy nam się to podoba, czy nie, musimy przyznać, że żyjemy już w świecie [...], w którym chrześcijańskie ideały i postawy są coraz mniej liczne. Przerażające jest uświadomienie sobie, że za fasadą chrześcijaństwa, która zasadniczo nadal istnieje, kryje się już niewiele lub wręcz nic i że to, co niegdyś określano mianem «społeczeństwa chrześcijańskiego», jest tylko i wyłącznie materialistycznym neopogaństwem, zachowującym jedynie pozory chrześcijaństwa” - dopowiadał przed laty Thomas Merton („Pokój w erze postchrześcijańskiej”, Kraków 2006).

Pozostały tradycja, ornament, zewnętrzne znaki - reszta „zamazała się i oddaliła”. Niedziela przekształciła się w weekend. Boże Narodzenie i Wielkanoc - w wakacje zimowe i wiosenne. Wieki historii pracowały nad wpisaniem wiary chrześcijańskiej i jej obecności we wszystkie dziedziny życia publicznego. To, co duchowe i religijne, zostało zestawione na szali z ekonomicznym utylitaryzmem, tolerancją odmienności. Chrześcijańskie wartości, styl życia czy tradycja ulokowano w cywilizacyjnym supermarkecie pomiędzy wszelkimi innymi możliwymi światopoglądami - towarzyszy im głos: „oglądajcie, wybierajcie i kupujcie!”.

Cicha apostazja

Cicha apostazja ludów Europy stała się pogrobowym przekleństwem rewolucji Oświecenia. Wielu ludzi uznaje siebie za „uduchowionych”, „religijnych” co nie znaczy, że akceptują Boga objawionego w Biblii. Stałość została zastąpiona przelotną opinią, struktury, dogmaty - płynność, kapryśne, zmienne uczucie. Pozostał „święty mikołaj”, w chwilach trwogi Polak czy Amerykanin dalej woła „Jezus! Maria!”, ale nie ma już w tym wiary, odniesienia do Absolutu. W XX i XXI w. cywilizacja Zachodu nie wypowiedziała otwartej wojny Bogu - po prostu przestała się z Nim liczyć. Odebrano Mu miano Króla Wszechświata, przestał być uznawany za twórcę praw go konstytuujących. Demokratycznie unieważnione cywilizacyjne dziedzictwo, które dotąd jednoczyło, scalało - a skoro tak, naturalną tego konsekwencją stało się cofnięcie do tego, co jest wspólne wszystkim ludziom: do biologii, materii i mglistego przekonania, że być może jest COŚ ponad nami, ale niekoniecznie trzeba się TYM przejmować...

Nowe wyzwania

Kiedy będziemy w ostatnią niedzielę roku liturgicznego ponawiali swoje oddanie Chrystusowi Królowi Wszechświata, warto uświadomić sobie prawdę, w jakim świecie żyjemy. Można odnieść wrażenie, że Kościół w swojej strukturze, tęsknocie za triumfalizmem, nie dojrzał do nowej sytuacji. Trwamy w przekonaniu, że „po staremu” jest lepiej? Prawda zbyt jest bolesna, by się z nią mierzyć? Lepiej zachowywać stare bukłaki, choć pękają od „nowego wina” jeden po drugim? Dla jasności: nie myślę tu tylko o Kościele instytucjonalnym, któremu skłonni jesteśmy przypisywać wszystkie winy świata. Mam na myśli wszystkich ochrzczonych.

Nie trzeba się bać nowych wyzwań. „Chrystus sam pośrodku świata” to nie jest obraz nowy - tak było na dziedzińcu Pretorium, na Golgocie. Nawet On sam zawołał z krzyża „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” Bezradność - inaczej niż w świecie - w chrześcijaństwie może stać się nowym początkiem. Bo obala mity o ludzkiej potędze i kieruje spojrzenie ku Temu, który wszystko może.

Ks. Paweł Siedlanowski
Echo Katolickie 47/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama