Ksiądz w konfesjonale z tabletem w ręku? Pewnie modli się Liturgią Godzin!
Generacja „cyfrowych tubylców” z chęcią wprzęga nowoczesne technologie do służby na rzecz duchowości. Coraz częściej można zobaczyć osoby korzystające z mobilnych aplikacji w... kościele. Jednych to gorszy, dla innych stanowi normalność.
Lectio divina, Liturgię godzin, Pismo Święte, nowennę pompejańską, zbiory modlitw, rachunek sumienia itd. bez problemu da się dziś odnaleźć w sieci. Podobnie jak darmowe aplikacje ułatwiające nawigację po tekstach religijnych, komentarze biblijne stanowiące bazę katechez i konferencji - także w wersji audio. Są dostępne „od zaraz”, niezależnie od miejsca i czasu przebywania, bez konieczności dźwigania ze sobą niekiedy pokaźniej wielkości tomów, dobierania odpowiednich hymnów, psalmodii, co bywa mocno skomplikowane. Coraz częściej spotka się księdza korzystającego w konfesjonale z internetowej wersji brewiarza. Można by powiedzieć: znak czasu, konsekwencja „czynienia sobie ziemi poddaną”, wyraz otwartości Kościoła. Nie wszystkim jednak owa cyfrowa rewolucja się podoba. Stąd żywa dyskusja, do której wprzęgnięto nawet „dużego kalibru” autorytety.
Czegóż owa dyskusja dotyczy? Z jednej strony padają argumenty, że nie zawsze warto bezrefleksyjnie podążać za nowoczesnością, z drugiej - że przecież nastawienie ducha się liczy, treść, a nie jej nośniki. Mówi się, że teksty święte to coś więcej niż tylko ciąg znaków, treści w postaci li tylko elektronicznego zapisu. Poza tym tradycja, kultura liturgiczna, niebezpieczeństwo desakralizacji, nie wypada „modlić się do ekranu”...
W końcówce ubiegłego roku spore poruszenie w katolickich mediach wywołała wypowiedź prefekta watykańskiej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów kard. Roberta Saraha. Powiedział: „To być może bardzo praktyczne i wygodne, by modlić się brewiarzem na własnym telefonie komórkowym, tablecie lub innym urządzeniu elektronicznym. Ale nie warto. To desakralizuje modlitwę. Te urządzenia nie są poświęcone (konsekrowane) i zarezerwowane dla Boga. Używamy ich dla Boga, ale także do rzeczy świeckich (profane things). Urządzenia elektroniczne powinny być wyłączone, a najlepiej pozostawione w domu, kiedy przychodzimy uwielbiać Boga” (za: www.aleteia.pl).
Jedni wypowiedź hierarchy rozciągnęli na całą sferę relacji: modlący się człowiek - Bóg, inni zauważyli, że zasadniczo dotyczy ona celebracji publicznych, a nie modlitwy prywatnej. W tym też kierunku poszła większość komentarzy. Pisano, że kardynał bynajmniej nie zabronił ani nie potępił odmawiania Liturgii Godzin za pomocą aplikacji w komórce. Nie odmówił ważności ani wartości modlitwie z tabletem w ręku. „Przypomniał jedynie, że liturgia sprawowana publicznie we wspólnocie Ludu Bożego nie jest niczyją prywatną własnością, ale wspólnym dziedzictwem i dobrem Kościoła, do którego należy stanowienie norm i przepisów jej dotyczących. Te zaś - jak na razie - wymagają posługiwania się podczas celebracji księgami liturgicznymi zatwierdzonymi przez Kościół. Księgami, a nie ich cyfrowymi odpowiednikami. Sama księga jako przedmiot jest w liturgii pewnym znakiem, którego wymowy - jak wszystkich innych znaków - nie należy lekceważyć” (ks. Michał Lubowicki, „Czy modlitwa za pomocą komórki jest gorsza?”). Analogicznie rzecz się ma do innych ksiąg świętych, np. mszału, lekcjonarzy. Poza tym... Ewangelię całuje się po jej przeczytaniu - czy to samo zrobić, cmokając wyświetlacz tabletu? „Coś nie styka” - powiedzieliby młodzi ludzie.
A zatem: jeśli Msza św. jest odprawiana na kajaku podczas wyprawy księdza katechety z młodzieżą z pomocą tabletu, zachowuje swoją ważność? Oczywiście - jej wartość jest taka sama, jak Eucharystii celebrowanej pod konfesją Berniniego w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Mamy tu jednak do czynienia z sytuacją ekstremalną, niecodzienną. Z jakiegoś powodu od wieków buduje się kościoły i katedry, zdobi księgi liturgiczne, tworzy odpowiedni kontekst, sakralną przestrzeń sprzyjającą skupieniu, oddzieloną niewidzialną kurtyną od sfery profanum. One mają służyć człowiekowi, pomagać. Pan Bóg przemawia do nas przez znaki.
Niekiedy pojawia się argument, że (stałe, permanentne) korzystanie z brewiarza w wersji cyfrowej na tym samym urządzeniu, na którym przegląda się facebooka, pocztę, gdy co jakiś czas - jeśli to jest smartfon - przychodzą powiadomienia, smsy itp., jednak zaburza rytm modlitwy. Odciąga uwagę - nawet, jeśli korzystający zeń potrafi na ten czas zostawić za sobą wirtualną rzeczywistość. To dotyczy również modlitwy „we własnej izdebce” (por. Mt 6,6) - osobistej, prywatnej, intymnej.
„Możemy modlić się liturgią godzin ze smartfona, pozostając w głębokim skupieniu, ale równie dobrze, posługując się książeczką do nabożeństwa, możemy modlić się w roztargnieniu - tłumaczy bp Adam Bałabuch, przewodniczący Komisji KEP ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów ( „Idziemy” 12/2018). Sedno problemu zatem tkwi gdzie indziej. To wewnętrzne pragnienie bycia blisko Pana Boga, wejścia w intymną relację z Nim są kluczowe. Podobnie jak świadomość, że modlitwa osobista jest włączeniem się w modlitwę samego Chrystusa - aby tak się stało, konieczna jest otwartość na Ducha Świętego. A to już nie jest zależne od tego, z jakiego nośnika tekstów korzystamy, ale od tego, co mamy w sercu.
Dzięki takiej i podobnym aplikacjom podręczny smartfon - urządzenie, z którym się niemal nie rozstaję i z którego niemal stale korzystam! - pisze Zbigniew Nosowski w „Więzi” - może pełnić także funkcję książeczki do nabożeństwa. Odpada wymówka, że nie ma na to czasu, że drukowany brewiarz jest ciężki i niewygodny, że trzeba w nim dużo szukać i stale wertować strony, itd. itp. Wszystko jest pod ręką - i już tylko ode mnie zależy, czy zaglądam do smartfona w poszukiwaniu wiadomości, mejli lub aktualnych newsów ze świata, a może i zwykłej rozrywki, czy też bezpośrednio otwieram się na kilka minut na głębszy wymiar rzeczywistości. Smartfon jako urządzenie, które tkwi w rękach niemal wszystkich ludzi dokoła, pozwala też zachować dyskrecję niezbędną w modlitwie. Nie jest więc wtedy ostentacyjna. Pozwala zaś, jak zawsze modlitwa, wypełniać serce Bożą Obecnością, odnawiać świadomość, że „w Nim żyjemy, poruszamy się I jesteśmy” (Dz 17,28). A to wszystko może dziać się w metrze, na przystanku tramwajowym, podczas drobnej przerwy w pracy, prawie wszędzie” („Smartfon jako książeczka do nabożeństwa”, www.wiez.com.pl).
Karl Rahner w książeczce „Szare jest piękne” rozróżniał „modlitwę w codzienności” i „modlitwę codziennością”. Pierwsza z nich to modlitwa w sensie ścisłym, druga zaś stanowi piękno przeżywania zwyczajnych chwil w świadomości bliskości Pana Boga, ofiarowywanie Mu swojej pracy, swoich relacji z innymi ludźmi, swojego odpoczynku. Chodzi zatem o to, aby całe życie stało się modlitwą bez słów. Chodzi o swoistą modlitwę nieustanną” - pisał teolog. Bez wątpienia łatwość dostępu poprzez aplikacje mobilne do Pisma Świętego, tekstów modlitewnych jest w stanie skutecznie pomóc uświęcić „modlitwę codzienności”. Wolna chwila, podróż autobusem, poczekalnia u dentysty - dlaczego nie wykorzystać czasu na uwielbienie Pana Boga, formację, duchowe poszukiwania? Warto dostrzec plusy nowych technologii, szanse, jakie w sobie niosą - bez potępiania ich w czambuł, gdy się jest „cyfrowym imigrantem”. Świat jest taki, jaki jest - nie ma się co nań obrażać. Z jednym wszakże zastrzeżeniem: „pięknie jest chodzić w Bożej Obecności, ale trzeba się też przy tej Obecności specjalnie zatrzymać” - pisał Rahner. Wszystko ma czemuś służyć, ku czemuś/Komuś prowadzić. Wtedy wszystko będzie na swoim miejscu.
Ks. Paweł Siedlanowski
Echo Katolickie 49/2018
opr. ab/ab